BuwLOG

„Biuletyn BUW”, czyli jak to się zaczęło

AO

Podczas rozmowy na temat tworzenia tego numeru okazało się, że o piśmie „…w Bibliotece” wszyscy mówimy: „Biuletyn BUW”. I taki sam tytuł figuruje w zakładce na naszej stronie internetowej. Skąd takie przyzwyczajenie? Postaram się to wyjaśnić.

Podróże kształcą

W 1993 roku ze stypendium Mellon Foundation w Stanach Zjednoczonych Ewa Grala przywiozła czasopisma z tamtejszych bibliotek, a także… pomysł na wydawanie podobnego czasopisma w BUW. Jej argumenty dobrze ilustruje fragment artykułu wstępnego z pierwszego numeru: „Oto siedzicie Państwo za biurkami Biblioteki Uniwersyteckiej, w bibliotecznych czajnikach gotuje się woda na biblioteczną herbatę, a w ręku trzymacie pierwszy numer naszego, bibliotecznego czasopisma.

W taki właśnie sposób raz w tygodniu (albo raz na dwa tygodnie – w zależności od częstotliwości wydania) rozpoczynają swój dzień pracy pracownicy wielu bibliotek na świecie.”

My także postanowiliśmy spróbować. Nie obyło się oczywiście bez wątpliwości w rodzaju: „a kto to będzie czytał?”, czy rozterek natury technicznej. Jednak w końcu, po rozmaitych pertraktacjach, powstał „Biuletyn BUW”.

Mózgiem całego przedsięwzięcia była oczywiście Ewa Grala, do której dołączył zespół w składzie: Ewa Kobierska-Maciuszko (kontakt z dyrekcją, informacje o wydarzeniach w Bibliotece), Anna Owczarek (opracowanie graficzne), Justyna Stańczak (przepisywanie i korekta tekstów) i Janusz Sitkowski (skład). Ostatni numer redagowały już tylko Ewa Grala i Ewa Kobierska-Maciuszko, a za skład odpowiadała Agata Skowron-Nalborczyk z Instytutu Orientalistycznego. W sytuacjach awaryjnych służyła nam pomocą Ewa Zygmunt. Wszystkie numery powielała w Reprografii Janina Owczarek. Myśleliśmy o miesięczniku, ale z powodów od nas niezależnych ukazało się pięć, nieregularnie wydawanych numerów. W pierwszym roku (1993) były to: nr 1 (kwiecień), 2 (maj), 3 (czerwiec) i 4 (październik), a w drugim roku (1994) tylko nr 5 (kwiecień).

Pismo, które żyło

Biuletyn miał stałe rubryki. Prezentacje miały służyć temu, by pracownicy poznali i zrozumieli nawzajem swoją pracę, a także sprzyjać większej integracji środowiska. Biblioteka  mieściła się wówczas w kilku budynkach, co utrudniało kontakty między ludźmi. Dlatego poprosiliśmy kierowników, by opowiedzieli, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami ich oddziałów. Nasi Czytelny mogli więc zapoznać się z pracą Oddziałów: Opracowania Wydawnictw Ciągłych, Rękopisów, Kontroli Zbiorów, Opracowania Druków Zwartych Nowych.

Wolna Trybuna to rubryka, w której znalazły się teksty o zróżnicowanej tematyce. Zarówno sprawozdanie z Targów Bibliotecznych w Pradze, jak i ze… Sprawozdania rocznego BUW. Nie zabrakło też wątku wspomnieniowego, do czego okazją były jubileusze: Pani Marii Kicińskiej (bibliotecznej młodzieży wyjaśniam, że była to Pani, która przepracowała w BUW… 60 lat!) oraz Pani dr Wandy Sokołowskiej. Problematyka rubryki noszącej tytuł Wokół automatyzacji obejmowała sprawy związane z pracami nad komputeryzacją, widzianą także z perspektywy Bibliotek Wydziałowych. Mogliśmy, więc przeczytać o wdrażaniu systemu VTLS, kartotece haseł wzorcowych JHP KABA, czy wykorzystaniu CD-ROMów w bibliotekach. Wreszcie Kronika minionego miesiąca, która dała chyba początek późniejszego pisma „… w Bibliotece”.

Nasz biuletyn miał być pismem społeczności bibliotecznej: dla niej i przez nią tworzonym. O jego żywym odbiorze mogłaby świadczyć choćby dyskusja, jaką wywołał zakaz kandydowania jednej z pracownic w wyborach do Senatu UW, sformułowany przez jej kierowniczkę. A także fakt, że raczej nie mieliśmy autorów „z łapanki”. Materiałów było sporo i przy opracowaniu numeru przeprowadzało się selekcję.

Parę słów o technice

Dużym problemem było składanie pisma. Chcieliśmy, żeby nasz biuletyn przypominał formą gazetę – stąd podział tekstu na szpalty. Ówczesne możliwości techniczne znacznie ustępowały dzisiejszym. Młodym pracownikom może to się wydawać niepojęte, ale były w naszej Bibliotece takie czasy, gdy nie we wszystkich pokojach stały komputery. Najpierw, więc należało znaleźć wolny komputer, potem wywalczyć dostęp do skanera (dysponował nim tylko Gabinet Rycin). A i na komputerze wówczas wiele się robiło „ręcznie”. Dlatego na przykład ilustracje dopasowywało się do tekstu najpierw na wydrukach, żeby sprawdzić, czy i gdzie się zmieszczą. Od strony technicznej „Biuletyn BUW” wiele zawdzięczał wysiłkom Anny Owczarek i Janusza Sitkowskiego.

Oprócz zdjęć wykonanych przez Krystynę Dąbrowską oraz przez autorów artykułów, zamieszczaliśmy rysunki Anny Owczarek, które nadawały naszemu pismu niepowtarzalny charakter. To jej autorstwa był rysunek gmachu biblioteki w winiecie pisma. Później zdobił on papier firmowy BUW, a następnie „zapożyczyło” go sobie wychodzące od 1996 roku pismo „…w Bibliotece”. Trzeba w tym miejscu wspomnieć również rysunki Wojciecha Korpantego z 4 numeru „Biuletynu”, szczególnie budynek BUW ułożony z… książek.

Tworzenie z sercem

Nieraz siedzieliśmy do wieczora, dyskutując nad rozwiązaniem jakiegoś problemu. Pamiętam zwłaszcza zaangażowanie Ani, dopasowywanie wszystkich odstępów między tekstem a zdjęciami. Precyzyjnie, niemal, co do milimetra. I pamiętam swój żal, gdy kiedyś wypadł mi dyżur popołudniowy akurat wtedy, gdy reszta zespołu „dopinała” kolejny numer. Bo trzeba na koniec powiedzieć, że ta praca sprawiała nam autentyczną satysfakcję i wkładaliśmy w nią wszyscy sporo serca. Proszę o tym pamiętać, jeżeli sięgną Państwo kiedyś po pierwsze numery „Biuletynu BUW”.

Justyna Stańczak, przy współpracy Anny Owczarek i Ewy Taranienko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.