BuwLOG

Kupić niedobrze i nie kupić źle. Przyczynek do praktyki gromadzenia zbiorów bibliotecznych

Wejść w posiadanie naprawdę cennych nabytków do kolekcji specjalnych jest bibliotekom państwowym ‒ w tym uczelnianym ‒ coraz trudniej. Interesujące „nowości” pojawiające się na aukcjach antykwarycznych osiągają coraz wyższe ceny, a konkurencja w postaci prywatnych kolekcjonerów dysponuje coraz większymi środkami, często znacznie większymi niż budżety bibliotek. Stąd marzeniem każdego bibliotekarza jest sytuacja, jaka miała miejsce w Bibliotece Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana (LMU) w Monachium w 2007 r., gdy w zbiorach bibliotecznych odkryto wartą szacunkowo ok. 800 tys. euro mapę, oprawioną omyłkowo przed 200 laty z kartami traktatu o geometrii.

Mapa globusa składająca się z dwunastu części

Mapa globusa Waldseeműllera z 1507 roku. Źródło: Wikimedia Commons

Znalezisko zidentyfikowano jako mapę autorstwa Martina Waldseeműllera (1470-1522) – kartografa z Freiburga, sławnego głównie za sprawą mapy świata z 1507 r. o rozmiarach trzech metrów kwadratowych, uchodzącej za akt chrztu Ameryki. Na skutek pomyłki, odkrycie tego kontynentu Waldseemüller błędnie przypisał żeglarzowi Amerigo Vespucciemu. Kartograf równolegle do tej pracy stworzył mniejsze mapy, składające się z dwunastu segmentów w kształcie wycinków kuli, które po wycięciu i naklejeniu składają się na globus Ziemi. Do naszych czasów przetrwało pięć egzemplarzy takiej mapy, w tym jeden w rękach prywatnego kolekcjonera. Tym większa była radość z odkrycia w bibliotece LMU.

Radość ta wzrosła zapewne w lutym tego  roku (choć skrywana starannie, bo mająca znamiona klasycznej Schadenfreude), gdy jak grom z błękitno-białego bawarskiego nieba gruchnęła wiadomość, że zakupiony za dwa miliony marek jeszcze w 1990 r. egzemplarz, należący do Bayerische Staatsbibliothek, jest fałszerstwem, sporządzonym najpewniej ok. roku 1960. Asumpt do nowej analizy mapy dał fakt, że w katalogu znanego domu aukcyjnego pojawił się kolejny egzemplarz „Waldseemüllera”, co wydało się fachowcom bardzo podejrzane. Oferowaną mapę zdemaskowano jednak jako fałszerstwo i wycofano z aukcji. Dlaczego dopiero teraz ekspertyzy zidentyfikowały mapę Bayerische Staatsbibliothek jako podróbkę zręcznego konserwatora, trudno powiedzieć. Faktem jest, że nawet dla tak zamożnych bibliotek, jak biblioteka Bawarii zakup takich rarytasów to duży wydatek, finansowany najczęściej z pieniędzy hojnych mecenasów i składek Towarzystwa Przyjaciół Biblioteki. Aby zachęcić potencjalnych mecenasów do tego rodzaju świadczeń finansowych, biblioteka podejmuje szereg działań honorujących takie zaangażowanie (uroczyste kolacje i koktajle, dedykowane wykłady i pokazy, specjalne publikacje itp.), ale z pewnością największe znaczenie mają tu regulacje podatkowe, które oferują firmom podejmującym się dofinansowywania kultury i edukacji ulgi, co czyni decyzje o takim zaangażowaniu znacznie łatwiejszymi, a bywa, że i lukratywnymi. Problem w tym, że nie każda biblioteka ma tyle szczęścia.

Tymczasem coraz więcej bezcennych dóbr kultury i wspólnego dziedzictwa trafia w prywatne ręce i znika z przestrzeni kultury ogólnodostępnej.

Z naszego bibliotecznego, BUW-owskiego podwórka, również można przytoczyć kilka faktów, będących odzwierciedleniem sytuacji światowej. BUW bierze udział w aukcjach antykwarycznych. Kupujemy tam książki, ale także rękopisy, ryciny czy dokumenty życia społecznego. W ciągu ostatnich trzech lat ceny wywoławcze pierwszych wydań dzieł Mickiewicza, Słowackiego czy Sienkiewicza wzrosły o prawie 200%. W związku z tym ceny ostateczne, windowane przez prywatnych kolekcjonerów, są zawrotne i biblioteka odpada, mniej więcej na początku licytacji. Na aukcjach książek XIX-wiecznych dość często zdarza się, że wydanie z epoki jest oprawione współcześnie w pozłacany półskórek, co ma skusić co bogatszego odbiorcę. I tak się, niestety, dzieje. Kolejnym poletkiem kolekcjonerskim, z którym BUW musiała się rozstać, są plakaty: z okresu I wojny światowej, międzywojnia, II wojny światowej, ale także powojenne i z drugiej połowy ubiegłego stulecia. Ceny wywoławcze tych malowniczych dżs-ów wahają się między 5 a 15 tysięcy złotych. Cenami ostatecznymi nawet się nie zajmujemy, żeby nie psuć sobie krwi. Jeszcze w latach 70. i 80. XX w. niektóre instytucje takie jak teatry, galerie, wysyłały do bibliotek plakaty i afisze w ramach egzemplarza obowiązkowego. Dzisiaj już tego nie robią i bibliotece pozostaje liczyć na miłych darczyńców lub zasadzać się o pierwszym świtaniu na plakaciarzy.

Agnieszka Kościelniak-Osiak, Oddział Promocji, Wystaw i Współpracy
Barbara Chmielewska, Oddział Gromadzenia i Uzupełniania Zbiorów

Obrazek wyróżniający:  William Warby, Flickr (CC BY 2.0)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.