BuwLOG

Medycyna ekstremalna, czyli Timor Wschodni okiem polskiego lekarza

Zastanawiając się nad wyborem książki podróżniczej do przedstawienia na blogu zauważyłem, że czytane przeze mnie ‒ by użyć KABA-owskiego określnika ‒ „opisy i relacje z podróży” dotyczą głównie miejsc, od których większość ludzi wolałaby się trzymać jak najdalej. Początkowo chciałem pisać o Somalii na podstawie Dryland Konrada Piskały (egzemplarz na Wydziale Orientalistycznym UW / dla chętnych krótka recenzja Kaliny Lubicz-Stabińskiej), ale okazało się, że nie ma tej pozycji w BUW. I tak wybór padł na książkę Dom nad rzeką Loes poświęconą Timorowi Wschodniemu (Katalog BUW  DS649.4.J36 2014).

Demokratyczna Republika Timoru Wschodniego to niewielkie państwo zajmujące wschodnią część wyspy Timor[1], której reszta należy do Indonezji. Jak wiele państw w Azji i Afryce, jest bękartem kolonializmu. Od XVII wieku wyspa Timor była podzielona pomiędzy Holandię (część zachodnia) a Portugalię (część wschodnia). W latach 70. XX wieku portugalskie imperium kolonialne zostało rozmontowane, a Portugalczycy opuścili Timor pozostawiając go na pastwę losu, a właściwie na pożarcie Indonezji. Przez kolejne dwadzieścia lat Indonezja z najwyższą brutalnością dążyła do całkowitego przyłączenia Timoru. Okupacja pochłonęła co najmniej 100 tysięcy ludzkich istnień. Dopiero w 2002 roku, po trzyletnim okresie administracji przez ONZ, Timor Wschodni uzyskał niepodległość. Już wolny Timor Wschodni, jak tyle innych państw z dziedzictwem przemocy, zmaga się z niestabilnością polityczną i trudną sytuacją gospodarczą.

Do takiego właśnie kraju udał się w 2006 roku polski lekarz Mateusz Janiszewski [ZnanyLekarz.pl], aby podjąć pracę w klinice Bairo Pite prowadzonej przez dr. Dana Murphy’ego. Podjął pracę w realiach, przy których tak często odsądzana przez nas od czci i wiary polska służba zdrowia wydaje się istnym szczytem myśli medycznej. Jego pacjentami były ofiary zamieszek, brutalności policji i wszelkich innych odmian przemocy. Ponieważ klinika z zasady nie odmawiała pomocy nikomu, oprócz ofiar zdarzało mu się opatrywać także oprawców.

Timor Wschodni w opisie dr. Janiszewskiego jawi się jako miejsce straszliwie mroczne. Na rozklekotane, przeludnione slumsy nieustannie pada deszcz, od którego wzbierają rzeki, a ulice zmieniają się w kanały. Prowincja zdaje się usiana domami (z portugalska zwanymi pousada), które niedawno jeszcze służyły jako katownie, tak jak tytułowy dom nad rzeką Loes.

Książka ma spory walor edukacyjny, bo Autor wplata w narrację niemal wykład na temat najnowszych dziejów Timoru. Zawiera również wiele ciekawych refleksji na temat roli lekarza, o której sami lekarze ‒ jak mówi Autor w jednym z wywiadów ‒ z braku czasu rzadko jego zdaniem rozmyślają. Opisuje na przykład oswajanie się z poczuciem bezradności i zauważa, że nieraz najlepszym, co może zaoferować lekarz pacjentowi, jest po prostu zainteresowanie i towarzyszenie mu. Nie stroni też od ostrych sądów na tematy związane z biedą czy sprawiedliwością w stosunkach międzynarodowych:

W przemyśle humanitarnym nie ma darmowych obiadów. Lekarze opiekują się ciężarną pod warunkiem, że ochrzci dziecko. Karmią niedożywionych, a później karzą głodówką za źle zmówione modlitwy – ci przynajmniej działają w łańcuchu przyczyny i skutku, akcji i reakcji. Są też jednak tacy, którzy niczego w zamian nie oczekują, za walutę obrali sobie wdzięczność i sławę. I ci najgorsi, którzy za usługi chcą tylko wpisu do CV. Nawet ci, którzy nie sprzedają religii i nie żywią swojego ego, okazują się po prostu domokrążcami Pierwszego Świata, obwoźnymi reklamodawcami postępu technologii i światłego intelektu. Kolonizacja dobrocią nadal jest kolonizacją.

Kapitalizm rzeczy za darmo nienawidzi. Głód udało się trochę skapitalizować – przez hodowlę biopaliw i przez fundusze hedgingowe inwestujące na rynkach żywnościowych – ale droga do wprowadzenia przedmiotu zarządzanie głodem w West Point i na Wydziale Nauk Politycznych w Berkeley jest jeszcze daleka.[2]

Dom nad rzeką Loes nie ma w sobie nic z literatury podróżniczej, która polega na opisywaniu niezwykłych przygód czy pięknych miejsc. Jest, nie da się ukryć, lekturą nieco ciężką, ale za to pozwala dowiedzieć się czegoś o miejscu, o którym większość z nas nie wie nic.

Marcin Krawczuk, Oddział Wydawnictw Ciągłych
Fot. Bartłomiej Karelin, ORZE

a

[1] Timor – od malajskiego słowa „timur”, które znaczy „wschód” (ma oznaczać najbardziej wysuniętą na wschód z Małych Wysp Sundajskich)

[2] Mateusz Janiszewski, Dom nad rzeką Loes. Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2014. BUW Wolny Dostęp DS649.4 .J36 2014.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.