BuwLOG

Moda na czerwone berety

Nie pamiętam kto pierwszy postawił krzesło. Faktem jest jednak to, że wystarczył tylko jeden drewniany, w dodatku koślawy taborecik, aby w krótkim czasie pojawiły się kolejne. Jedne dumnie prężyły swoje oparcia i fikuśnie rzeźbione poręcze, inne wstydliwie odsłaniały poprzecierane obicia. Stołki, zydelki, turystyczne krzesełka. Zebrała się tego całkiem spora drużyna, drużyna zgromadzona wokół naszego, osobistego… dębu.

Nasza ulica jest zwyczajna, złociście piaszczysta, i nieskrępowana bezdusznym asfaltem. Nie ma ani jednego wymalowanego białego pasa (a fe! przecież w niegustownych paskach nikomu nie jest do twarzy). Po obu jej stronach wśród wypielęgnowanych ogródków stoją nasze domki. A na samym jej środku króluje potężny dąb o imieniu Edek (Edek, z którego nikt i nigdy nie zrobi kredek :)). Edek żył sobie najpierw pośród pól, a następnie my zamieszkaliśmy wokół niego. Nigdy nie był sam. Całe rodziny futrzaków i pierzastych bezpiecznie kryły się w jego koronie, a my mieszkańcy ulicy Dębowej siadaliśmy na swoich krzesełkach ogradzających nasze drzewo, aby omówić najważniejsze, nagromadzone w ciągu dnia sprawy, i po to, aby zwyczajnie poplotkować. Nie wyobrażaliśmy sobie życia bez Edka, choć niekiedy dawały się nam we znaki lądujące na naszych głowach żołędzie 🙂

– Pani Malinowska, co to za błękit na włosach?

– Wreszcie pomalowałam kuchnię. Mówię pani, co za kolor mi wyszedł!

– Domyślam się, że wściekle niebieski. Niech pani wpadnie jutro, coś trzeba zrobić z tymi włosami.

– Tadziu, pilnuj Pankracego, znów zasadzał się na te małe sroki w gnieździe.

– Skaranie boskie z tym kocurem, wiesz, czasem widzę w jego oczach to opętanie piosenką: „Twój normalny dzień zawsze black and white…”

– Widziała pani wczoraj naszą Tereskę? Ta spódnica w kwiaty była zdecydowanie za krótka. Ja w jej wieku…

– no, nie wierzę, pani była kiedyś w wieku Tereski? A ja myślałam, że pani jest wieczna 60-letnia…

Nie tylko my gadaliśmy. Wokół nas huczało od wszelakich dyskusji. Edek, schron dla dużych, i małych wysłuchiwał cierpliwie tych wszystkich świergotów, mruczeń, bzyczeń, szeptów, i leniwie szumiał swoimi listkami. Tak mijał dzień za dniem dzielony pomiędzy pracę, dom i dąb.

Letni, lipcowy wieczór zastał wszystkich jak zwykle pod drzewem.

– Nie chcę Was niepokoić, ale wydaje mi się, że coś się dzieje z naszym Edkiem. Nigdy wcześniej nie gubił liści w wakacje – odezwał się strapionym głosem Wojtek

– Co masz na myśli?!– zgodnie ryknęliśmy zaniepokojonym chórkiem.

– Nie chcę wyrokować, ale moim zdaniem Edek zachorował.

– Korniki?! – i znów ten sam zaniepokojony chórek.

Zaproszony pod dąb, znajomy leśnik opukał i ostukał naszego drogiego Edka i drapiąc się w głowę rzekł:

– Owszem, korniki. Umocuję specjalne pułapki skrzynkowe na szkodniki i zobaczymy co dalej.

A dalej było tylko gorzej. Niepostrzeżenie zawitała do nas rozczarowana brakiem uwagi pani jesień. Nie umiała pojąć, że można być skupionym wyłącznie na Edku. Wszelkie zabiegi nic nie pomagały, nasz gigantyczny dąb tracił siły i czuliśmy przez skórę, że zaczyna się poddawać. I tak nagle przestrzeń wokół niego opustoszała i ucichła. Wielu mieszkańców dziupli i gniazd po prostu się wyprowadziła. Ku naszej wielkiej rozpaczy.

– No brachu, szalone burze i porywiste wiatry Cię nie zmogły, a chcesz przegrać z tymi niewydarzonymi kurduplami?! – bezradnie głaskaliśmy jego ciepłą i suchą korę.

Po leśniku pojawiła się najpierw jedna, potem druga i trzecia arcyważna komisja, a kiedy skończyły się komisyjne pochody padły znienawidzone przez nas słowa:

– Drzewo do ścięcia.

Zima minęła bez echa, obrażona jeszcze bardziej niż jesień. A my czekaliśmy na cud. Przyszła wiosna, która w koszyku pełnym kwiatów i pszczół nosi zapakowaną, tak na wszelki wypadek, nadzieję. Oj, tej to nam było potrzeba! Tak więc wiosna została przez nas przywitana godnie i z honorami. Tak wiele przecież od niej zależało.

Pewnego mglistego poranka kiedy to jeszcze wszyscy otuleni sennymi kołdrami leżeliśmy we własnych łóżkach, usłyszeliśmy najpierw ciche pukanie, a potem coraz głośniejsze bębnienie. W koszulach nocnych i pidżamach wyskoczyliśmy przed domy. I zobaczyliśmy wreszcie naszą nadzieję. To był on. Przytulony do pnia, naszego smutnego Edka oczekującego na ścięcie. Lekarz w czerwonym berecie. Piękny i majestatyczny dzięcioł w świecącej czerni w ognistym nakryciu głowy. Pan doktor wynajął dziuplę u Edka na czas nieokreślony i od razu przystąpił do roboty. Każdego dnia, obserwowaliśmy pełni obaw, czy dzięcioł się nie zniechęcił i nie porzucił naszego Edwarda w potrzebie. Ale on nie zwracając na nas żadnej uwagi pracował w wielkim skupieniu, wręcz zawzięcie. Edek powoli odzyskiwał siły i nadeszła wreszcie chwila, w której zaczął nawet wesoło szumieć młodymi listkami. I znów ruszyły pielgrzymki leśników i arcyważnych komisji, ale tym razem oczekiwane słowa mile łaskotały nasze uszy:
– Drzewo uratowane, choć nieźle podziurawione.

Cóż to był za taniec! Trzymając się za ręce biegaliśmy wokół grubego pnia Edka i wydzieraliśmy się na całe gardło:

– Dzięcioł cuda sprawia,

I liściastym nie odmawia.

Z Edkiem się radujemy,

I za pomoc dziękujemy!

A jak potem, tak już całkiem pod wieczór usiedliśmy pod naszym ocalonym dębem, to obowiązkowo w czerwonych beretach na głowach 🙂 I wierzcie mi, nikt nikogo nie musiał do tego namawiać 🙂 A dzięcioł? – zapytacie. Wyprowadził się z przyjaznej dziupli, i odleciał w poszukiwaniu innych zatroskanych drzew.

Boci@n

POLECAM:

– Bezzel E.: Ptaki : [leksykon]; tł. i adaptacja Andrzej G. Kruszewicz.. Warszawa 2010 (BUW Wolny Dostęp: QL690.A1 B48165 2010)

Ilustrowana księga ptaków północno-zachodniego Mazowsza. Red. Krzyszof Olejnicki, Bogdan Kaźmierczak; zespół aut. Ludwik Ryncarz et al.; aut. zdjęć Norbert Gajewski et al. Łąck, 2012 (BUW Wolny Dostęp: QL690.P7 I48 2012 )

 

8 comments for “Moda na czerwone berety

  1. DK
    21 listopada 2014 at 09:54

    … dziękuję za ogromny ładunek pozytywnej energii, czekam niecierpliwie na kolejne teksty :O)

    • Dorota Bocian
      21 listopada 2014 at 10:11

      Kocham miód, zwłaszcza wtedy gdy tak przyjazny komentarz jest „miodem na moje serce”:) To ja bardzo dziękuję za poświęcony czas i przeczytanie wpisu 🙂 Boci@n

  2. ABC
    22 listopada 2014 at 12:59

    Tekst „Moda na czerwone berety”sprawił,że ponura,szara aura listopada opadła jak jesienna mgła i zaświeciło pełne optymizmu słonce.Bardzo dziękuję za przepędzenie pajęczo-jesiennych smuteczków.:)Czekam na następne teksty:)

    • Dorota Bocian
      28 listopada 2014 at 10:10

      Dziękując za przesympatyczny komentarz zachęcam do noszenia w te szare dni czerwonych nakryć głowy 🙂 To dobry pomysł na dobry nastrój 🙂 Boci@n

  3. Jan Woreczko
    2 grudnia 2014 at 11:20

    A już myślałem, że o jakiejś formacji wojskowej będzie. Pozytywne zaskoczenie :q

    • Dorota Bocian
      4 grudnia 2014 at 11:24

      Dziękuję, pozdrawiam i zapraszam do czytania kolejnych wpisów 🙂 Boci@n

  4. Wozniczka
    12 grudnia 2014 at 14:15

    Aż szkoda tylko, że w raz z upływającym czasem nie tylko nasze drzewa się starzeją i chorują, ale coraz trudniej znaleźć ulicę bez wyrysowanego białego pasa i życzliwych sąsiadów dla których poranny promienny uśmiech nie będzie wysiłkiem ponad ich siły:-(

  5. Justyna
    17 lipca 2015 at 12:59

    Kolejny budujący tekst. Aż się człowiekowi robi ciepło na duszy. Dziękuję Boćku 😉

Skomentuj Dorota Bocian Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.