BuwLOG

Odszedł Bibliotekarz…

MM4 grudnia po długiej i ciężkiej chorobie zmarł Marek Michalski. Odszedł w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności.

Marek był historykiem i bibliotekarzem, kustoszem kolekcji „Prawo. Nauki polityczne” w wolnym dostępie.
Był z nami 34 lata. Z nami pracował, studiował, politykował, żył. Był ikoną Czytelni Głównej w starym gmachu BUW, w stanie wojennym najlepszym agentem buwowskiej konspiry, a w roku 1999 szefem ekipy pakującej zbiory do nowego gmachu. Bezkompromisowy, ale wyrozumiały dla ludzkich słabości, kompetentny, ale z dystansem do siebie i świata, zawsze uśmiechnięty i życzliwy.

Swoje wspomnienia opublikował w książce „Poczęty w BUW: wspomnienia o Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie z lat 1977-1999”. Dwa lata temu, tuż przed Bożym Narodzeniem 2012, promocja tego wydawnictwa zgromadziła kilka pokoleń czytelników i bibliotekarzy BUW. Cieszyliśmy się wraz z Markiem, że udało mu się opisać czasy trudne i piękne, a coraz mniej obecne w naszej pamięci. Wierzyliśmy wtedy, że najgorsze ma już za sobą i że zaraz do nas wróci.
Ostatnio nie pracował już w Bibliotece, ale jego dobry duch był obecny wśród nas. Często wspominaliśmy jego wiedzę historyczną i tę z zakresu prawa. On po prostu wszystko wiedział, miał w głowie i niczym z rękawa sypał faktami, datami. Do tego snuł opowieści, anegdoty w sobie tylko właściwy, żartobliwy, czasem ironiczny sposób. Można było zapytać go o wszystko, poprosić o radę – nigdy nie odmówił. Ciepły, serdeczny, otwarty… Cieszył się z osiągnięć innych, sam skromny. Ciągle pogrążony w myślach, bo Marek wciąż nad czymś pracował. A to pytanie czytelnika, a to polecenie służbowe, czy wreszcie spisywanie wspomnień o czasach minionych. Studentom podałby wszystko na tacy, zrobiłby dla nich wszystko. Gdyby tylko mógł…
Miał 59 lat. Jesteśmy całym sercem z Mamą Marka i rodziną.

Koleżanki i koledzy z BUW

Marek Michalski jest pochowany na Cmentarzu Bródnowskim, kwatera 29F, rząd 4, grób 26.

SKMBT_C25014120815260

P.S.

Marek Michalski na zdjęciach

 

Aneks Jerzego Siedleckiego z książki Marek Michalski, Ewa Bagieńska, Ewa Kobierska-Maciuszko, „Poczęty” w BUW : wspomnienia o Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie z lat 1977- 1999. Warszawa : Biblioteka Uniwersytecka, cop. 2012.
BUW Wolny Dostęp Z818.W27 M53 2012

To, co zostało w mojej pamięci na temat Bibliotekarza Czytelni Głównej BUW z lat 80.

 

Mój przyjaciel [Marek], co bym nie wymyślił

Mówi, że się muszę ustrzec nienawiści

Patrzy dobrotliwie spod przymkniętych powiek

Mówi: „Nawet ubek też jest brat i człowiek”

Jan Krzysztof Kelus*

 

Z dużym zainteresowaniem i wzruszeniem przeczytałem Poczętego w BUW. Do tych uczuć dołączył jednak niedosyt. Każdy z nas, uczestników tych samych wydarzeń zapamiętuje inne fakty i ludzi w nich zaangażowanych. Do napisania tych paru słów zachęciła mnie postawa Autora, człowieka skromnego, który więcej uwagi poświęca innym niż sobie.

 

Mareczek

Pierwsze i kolejne spotkania z Markiem przebiegały zawsze tak samo. Otrzymywałem telefon z Czytelni i słyszałem, że „piękna kobieta” albo „szlachetny młody człowiek” gwałtownie potrzebuje czasopisma, które „czeka w oprawach”. Po znalezieniu poszukiwanego tytułu dzwoniłem do Czytelni z informacją, że czasopismo „czeka” i że ta piękna kobieta może przyjść „na górkę” – do Referatu Opraw – na strychu Gmachu Głównego. Nieustannie byłem zaskakiwany elastycznością kryteriów estetycznych i moralnych Marka. Dla niego każda kobieta jest piękna, a – co można wywnioskować z tekstu – nawet w SB-kach doszukiwał się czegoś pozytywnego. Nic dziwnego, że Marek był kochany przez czytelników. Do mitologii BUW przeszły np. listy dziękczynne wysyłane ze Stanów Zjednoczonych, adresowane w następujący sposób: „Poland. Do tego łysego Pana z brodą w czarnym swetrze z Czytelni BUW”. Jak Mu nie zazdrościć?

Jest okazja, żeby upublicznić kilka przykładów „Panamareczkowych” sposobów dialogu z czytelnikiem.

Przed corocznym dyżurem niedzielnym udałem się do Czytelni w celu odbycia obowiązkowego szkolenia. Pozostawiony niecnie przez kolegów z Czytelni stanąłem przed czytelnikiem, który po uważnym i niechętnym obejrzeniu mnie i otoczenia rozprostował przede mną pogniecioną kartkę z utworem pisanym „mową wiązaną”.

Nie miałem nigdy ambicji do miana krytyka literackiego, ale po pobieżnym obejrzeniu tekstu zaklasyfikowałem go do rodziny rymów częstochowskich. Czytelnik nerwowo oświadczył, że leży przede mną utwór literacki, który z całą pewnością zostanie intelektualnie skradziony, jeżeli natychmiast nie przyłożę pieczęci Biblioteki. Poczułem krople potu spływające mi po plecach. Proponowałem panu udanie się w tym celu do Biura Katalogowego lub Oddziału Informacji Naukowej. Czytelnik spoglądał na mnie wzrokiem coraz bardziej smutnym, zdziwionym, nawet groźnym.

Na szczęście powrócił Marek.

Dzień dobry Panie Zdzisławie, co tam na warsztacie?

Czytelnik na to:

Tak wie pan napisałem kolejny utwór, a ten pan nie chciał mi go potwierdzić.

Tu zobaczyłem Marka odbijającego na kartce z utworem pieczęć z datownikiem i z powagą składającego pod nią swoją parafkę. Zadowolony pan Zdzisław oddalił się tworzyć nowy utwór.

Wracając do tekstu wspomnień. Autor przesadził nieco z tym bastionem i ostatnim szańcem w walce z komuną. BUW to było miejsce, gdzie pracowało się wesoło i ciekawie, gdzie pracownik czuł się u siebie i jeszcze mu za to płacili prawda, że haniebnie, ale jednak.

Razu pewnego odwiedziłem Czytelnię z kolejnym listem protestacyjnym do podpisywania. Z niepokojem rozejrzałem się po sali, pomyślałem: coś tu jest nie tak? Hrabia i Marek z satysfakcją spoglądali na czytelników. Po jednej stronie stołów siedzieli łysi, po drugiej owłosieni chłopcom najwyraźniej się nudziło.

Bibliotekarze byli traktowani przez władze Związku „Solidarność” trochę jak mięso armatnie. Mówiło się, że jesteśmy „proletariatem inteligencji”. Zawsze w ostatniej chwili przychodziło polecenie, żeby bibliotekarze – „bo jesteście zorganizowani”w liczbie np. piętnastu osób stawili się „na zadymę”, na ulicę taką to a taką. Po zwołaniu ludzi szło się do Czytelni. Tam Marek wyciągał zza regału „szmaty”, jak określał transparenty i … „dymiliśmy zdrowo”.

Kolejna migawka wspomnień pochodzi z obozu letniego. Jestem z dziećmi członków Związku „Solidarność” w Jeleśni i ze zdziwieniem wysłuchuję relacji gospodyni domu, matki dwojga nieletnich dzieci:

Wie pan, na wiosnę przyjechało kilka osób: pan Marek, pan Adam (Hrabia) i pan Stanisław (docent z mongolistyki). Przeprowadzali remont domu. Przygotowali go na lato. Kiedy pytałam panów, czy mogę jakoś pomóc, pan Marek w odpowiedzi stawiał krzesło na stole, na środku pokoju, kazał mi na nim siedzieć i robić za muzę. Nic nie rozumiem po co im była potrzebna muza, skoro ściany malowali na niebiesko?

Tytułem wyjaśnienia: Marek, Hrabia i Staszek (profesor, w wolnej Polsce ambasador RP w Mongolii) przyjechali remontować dom dla dzieci związkowców na wakacje. Wykorzystali swoje urlopy i nie zażądali za tę pracę ani grosza.

We wspomnieniach zbliżam się w sposób nieubłagany do miejsca mojego wstydu i długu wobec Marka.

Po wznowieniu jawnej działalności Związku „Solidarność”, siłą rozpędu zostałem przewodniczącym Komisji Wydziałowej. Był to czas, kiedy dotychczasowi członkowie ponownie wstępowali do „S”, inni niestety argumentowali, że „ja przecież już wstępowałem”. Marek nie podpisał kolejnej deklaracji związkowej – „trzeciej z kolei”. Rzecz miała miejsce na krótko przed wyborami 4 czerwca 1989 r. Otrzymałem pierwszy bardzo niewielki „przydział” legalnego „Tysola” („Tygodnika Solidarność”) i „Gazety Wyborczej”. Na pytanie, jak to dzielić, usłyszałem od władz Komisji Zakładowej: „dawaj członkom”. Wydaje mi się, że to chyba właśnie Marek jako pierwszy przyszedł po „Tygodnik” rozdawany „na członka”. Odmówiłem mu zgodnie z ustaleniami.

Nigdy nie zapomnę spojrzenia kolegi mimo jego werbalnych zapewnień, że „nic nie szkodzi”. Marku, przepraszam po latach.

Grudzień 2010

 

*Parafraza Przypowieści o jeżach Jana Krzysztofa Kelusa

 

 

12 comments for “Odszedł Bibliotekarz…

  1. Wrobella
    5 grudnia 2014 at 09:53

    Michalski, osierociłeś nas! :(((
    Żywię nadzieję, że przyjęli Cie Tam z całą pompą i fanfarami…

    • Marek
      24 grudnia 2014 at 12:25

      Wielka szkoda, pracowałem w BUW trochę ponad 6 miesięcy. Pamiętam p. Marka Michalskiego, spotkaliśmy się podczas promocji książki „Poczęty w BUW” oraz mieliśmy okazje porozmawiać podczas krótkich rozmów telefonicznych, które przypadkowo odbierałem.

      Był przedstawicielem ginącego typu „bibliotekarza” posiadający wyuczone wartości oraz inteligencje, która nie jest pochodną żadnej uniwersyteckiej wiedzy.

      Bibliotekę nie tworzy budynek, lecz ludzie którzy tam pracują, swoją postawą powinni dawać przykład młodszemu pokoleniu i właśnie taki przykład dawał p. Marek Michalski.

      Spoczywaj w spokoju i niech pamięć o tobie nigdy „nie umrze”.

  2. Maria Starnawska
    6 grudnia 2014 at 22:14

    Marek był dobrym duchem, powiernikiem i spowiednikiem środowiska naukowego. Był KIMŚ. Każdy, kto korzystał z BUW, zawdzięcza coś jego niepowtarzalnej osobowości. Nie tylko niezwykle kompetentnie wykonywał zwykłe obowiązki biblioteczne: podać książkę, sprawdzić sygnaturę, wskazać odpowiedni dział, ale służył także swoim uśmiechem, krzepiącym słowem, czasem absurdalnym żartem, wysłuchaniem ze zrozumieniem o czyichś problemach, dobrą radą, kibicowaniem powstającym pracom doktorskim i habilitacyjnym. Dzięki Mareczku, odszedłeś po zasłużoną nagrodę.

  3. karolciakam
    8 grudnia 2014 at 08:51

    Styczniowy ranek… Pierwszy dzień w pracy… Nowi koledzy, koleżanki… Nowa szefowa powitała mnie uśmiechem… Tłumaczyła mi jak to wszystko wygląda kiedy otworzyła się winda a z niej wyszedł łysy, ubrany na czarno, wyglądający sympatycznie człowiek.
    – Oooo Marek, jak dobrze, że jesteś – uradowała się Ela. – To jest Karolina, od dziś z nami pracuje, mógłbyś pokazać jej BUW, coś opowidzieć???

    I poprowadził mnie… tego dnia – najpierw przez korytarze, od magazynu po zbiory specjalne, uczył mnie BUWu… a później… Później też uczył… jak być dobrym człowiekiem, jak być bibliotekarzem, jak z uśmiechem odpowiadać po raz kolejny na to samo pytanie zadawane dziedzinowemu, czym kierować się przy budowaniu zbiorów w dziedzinie, jak przyciągnąc uwagę rozgadanych licealistów na wycieczce, co uwzględnić w pracy magisterskiej a co sobie darować pisząc o bibliotekarstwie dziedzinowym…
    To on na hasło „muszę z Julką iść do specjalisty a kolejki długie” następnego dnia powiedział dając mi kartkę z telefonem „zadzwoń, będziecie przyjęte”…
    Takich wspomnień pełna moja głowa…

    Dziękuję Mentorze…

  4. EP
    8 grudnia 2014 at 21:19

    Myślę,że o Marku mogłyby powstać dziesiątki opowieści,tych bardzo osobistych i tych zawodowych. Przed laty był wulkanem pomysłów, które krystalizując się przybierały niejednokrotnie inną postać od zamierzonej przez autora, ale u ich zarania był On. Tak było w wielu wypadkach, referatów tworzonych na konferencje, czy też działań podejmowanych nie tylko dla społeczności Uniwersytetu, ale też szerszej publiczności nas odwiedzającej. Wspomnę o kilku Jego dokonaniach, które trwale zapisały się w historii BUW na Powiślu. Był pomysłodawcą i autorem pionierskiej ankiety, badającej potrzeby czytelników w drugim roku po otwarciu nowej siedziby Biblioteki („Bilans otwarcia” 2001) oraz spiritus movens dwóch niecodziennych wystaw.”Budzenie sumień. Zniszczenia książek w BUW” z 2004 r.pokazywała zdewastowane, przez pseudoczytelników (celowo lub bezmyślnie) książki i czasopisma (lub pozostałe z nich fragmenty).”Piękna Niewiasta” (2006) odkrywała niezwykły urok XIX-wiecznej mody kobiecej zamkniętej w czasopismach polskich z minionej epoki. Obie zrobiły furorę wśród naszych czytelników, składających bardzo emocjonalne wpisy w księdze pamiątkowej wystaw. Swoim entuzjazmem Marek zarażał innych. Wspólna praca przy tworzeniu ostatecznych kształtów Markowych pomysłów wywoływała zwykle burzę mózgów wśród koleżanek i kolegów z dawnego zespołu informatorów, jednych integrowała, a innych czasem konfliktowała. Teraz wiem to na pewno – najważniejsze,że On był wśród nas…i już pozostanie w naszych myślach.

  5. swiadectwo dobra
    9 grudnia 2014 at 11:21

    „Piszę, żeby nie należeć do tych, co milczą” (A.Camus), Dziś pomyślałam,żeby nie przejść do porządku dziennego, ponad śmiercią kolegi Marka już ŚP. On już oglada Swiat inaczej, bardzo RZECZYWISCIE. Wyznaję, że nie byłam na tyle otwarta aby zaprzyjażnić się z NIM (moja wielka strata), lecz przypomniało mi się dziś jedno małe zdarzenie sprzed wielu lat, w nowym buw-ie. I tym chcę podzielić się; że MAREK bronił nawet najmniejszego DOBRA w drugim człowieku. Warto było Go poznać, choćby dla jednego dobrego wydarzenia. Na końcu zostanie tylko MIŁOSĆ.

  6. Marcin Markowski
    9 grudnia 2014 at 15:34

    Panie Marku, ależ nie dokończyliśmy naszej rozmowy. Jak to tak? Nie zdążyłem do Pana z moim synem.

    Każde spotkanie z Panem było przygodą, podróżą i odkrywaniem.
    Odkrywaniem Pana mądrości, wrażliwości, przenikliwości.
    Chyba nie powiedziałem Panu, jak dbałem o słowa podczas naszych spotkań.
    Pan taką rolę przywiązywał do jakości spotkania z drugim człowiekiem.
    Podziwiam Pana, zazdroszczę i poczytuję sobie za zaszczyt spotkanie z Panem.
    Choć Pan bawiąc się słowem mnie określał górnolotnie.
    To ja od Pana miałem okazję się uczyć.
    Wiem, że ma Pan teraz wspaniałych rozmówców, oj na pewno nie może się Pan od nich opędzić.
    Ale cholernie szkoda i boli, że my już z Panem nie będziemy mogli porozmawiać.

    Do zobaczenia

  7. Robert
    10 grudnia 2014 at 10:49

    Piosenka jest do kobiety ale na czasie

    https://www.youtube.com/watch?v=teJtMRjR_tY

  8. joanna
    12 grudnia 2014 at 22:58

    Przyszłam przedwczoraj po kilku latach do BUW-u i jak zwykle rozglądałam się za panem Marekiem. W BUWie był zawsze odkąd pamiętam tj od 30 lat, zawsze pogodny i uśmiechnięty rozpoznawał mnie bezbłędnie nawet po wielu latach nieobecności. Nie mogę się zaliczyć do jego przyjaciół, byłam tylko jednym z wielu czytelników, ale zawsze jak z nim rozmawiałam czułam się ważna. Nie mogę uwierzyć, że jego postać nie pojawi się już wśród regałów książek ani za biurkiem. Smutno…. bardzo smutno…

  9. Marcin Radziminski
    15 grudnia 2014 at 22:58

    Poznanie Marka w połowie lat osiemdziesiątych na Placu Trzech Krzyży i spotykanie go przez z górą trzydzieści lat było dla mnie czymś wyjątkowym.

    Marek to DOBRO empatia połączona z uważnością o sile potrafiącej wywołać trwałą zmianę.

    Zawsze będąc w BUWie będę trochę u Ciebie, Wielki Magu ze Świątyni Mądrości!

    Do zobaczenia.

  10. TG
    17 grudnia 2014 at 22:09

    Nie umiem pogodzić się z faktem, że nigdy więcej nie spotkam Pana Marka w BUW. Przez wiele lat nasze kontakty nie były codzienne, Pan Marek zawsze pracował blisko czytelników – ja w pracowniach BUW. Dopiero w ostatnich latach mojej pracy spotkaliśmy się w Wolnym Dostępie. Obserwowałam, jak chętnie dzielił się swoją wiedzą, doświadczyłam Jego koleżeńskości i eleganckiej uprzejmości.
    W pamięci mojej pozostanie jako obecny zawsze tam, gdzie działo się coś ważnego, twórczo aktywny, zaangażowany bez reszty. Początkowo BUW wchłaniał i formował młodego Pana Marka, później role się odwróciły – to On współtworzył, a nawet w pewnym sensie personalizował charakter i styl działalność naszej Biblioteki.
    Pan Marek był osobowością, tworzył niepowtarzalny klimat, emanował dobrem i kulturą, zawsze uczynny, serdeczny i dowcipny. BUW bez Niego będzie inny. Jak bardzo żal…

  11. karolciakam
    2 kwietnia 2015 at 09:10

    „Informator nie ma zamiaru kreować siebie, ani też instytucji, w której pracuje. Ustawia się w roli sprzedawcy. Prawie 20 lat stał za ladą i wydawał klientom produkty rozumu ludzkiego. Starał się, żeby czytelnicy – klienci sami promowali bibliotekę i jego osobiście. Wymyślił sobie, że najlepszą promocją firmy jest klient , który niczym nie wabiony wraca sam…”

    Odnalazłam dziś notatki Marka, które mi kiedyś przesłał. Ten cytat jest kwintesencją jego stylu pracy i powinien być wskazówką dla wielu, którzy pracują w BUW.

Skomentuj Marcin Markowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.