BuwLOG

O podróży między półkami, czyli… BUW prawdę Ci powie

Nigdy nie lubiłam wróżek, wróżb zresztą też nie! I z natury byłam wobec nich sceptyczna. Sceptycyzm jeszcze bardziej wzrastał, gdy słyszałam o bibliomancji, czyli o „sztuce” wróżenia przy użyciu ksiąg (w kulturze europejskiej głównie Biblii). Polega to na otwieraniu księgi na losowej stronie i wskazywaniu wersu bądź fragmentu tekstu z zamkniętymi oczami. Odnaleziony fragment ma odpowiadać na nurtujące pytania, zawierać porady lub przepowiadać przyszłość. Taaa…. Zupełnie, jak w anegdocie o młodym człowieku, który, chcąc odnaleźć wolę Bożą względem siebie, zaczął otwierać Pismo Święte na chybił trafił. Za pierwszym razem trafił na cytat: „Judasz poszedł i powiesił się”. Za drugim jego wzrok padł na słowa: „Idź i Ty czyń podobnie…” A otworzywszy Biblię po raz trzeci, otrzymał rozkaz: „Co masz czynić, czyń zaraz”. Ciekawe czy posłuchał?

Oczywiście bibliomancja nie dotyczy tylko chrześcijaństwa, ale również innych religii i kultur. W starożytnych Chinach używano do tego księgi Yijing (Księga Przemian), w islamie – Koranu, antyczni Grecy szukali porad w Iliadzie lub Odysei Homera, natomiast Rzymianie wróżyli sobie z ksiąg sybillińskich. A teraz ja – odwieczny sceptyk – nagle wpadłam w szpony BUWmancji. Ale od początku…

Od kilku lat obiecywałam sobie, że zacznę rano ćwiczyć. Niby nic prostszego! Wystarczy obudzić się kwadrans wcześniej niż zwykle, przeciągnąć się parę razy i po prostu wstać. No właśnie, niby łatwe, tymczasem ja, gdy rano dzwonił budzik, włączałam drzemkę, przekręcałam się na drugi bok i… naciągałam kołdrę. A potem zrywałam się na równe nogi, wypijałam kubek kawy i jechałam do pracy na kolejne godziny bezruchu przed ekranem komputera. Gdy w trakcie pracy mój kręgosłup nieśmiało przypominał mi o swoim istnieniu, to po raz kolejny sobie obiecywałam: od jutra ćwiczę! Kiedy jednak jutro stawało się dniem dzisiejszym i rano znów odzywał się budzik, historia się powtarzała. Aż do owego dnia, w którym doświadczyłam… BUWmancji 😉

Zaczęło się oczywiście od kręgosłupa, który po raz n-ty upomniał się w pracy o zmianę pozycji. Wyszłam więc na chwilę do wolnego dostępu, by choć na moment się wyprostować i poszukać książki potrzebnej do opracowywanego hasła. Po drodze zaczęłam się zastanawiać, czemu tak opornie mi idzie z tą poranną gimnastyką? Co ze mną nie tak? I w tym momencie „uśmiechnęły się” do mnie trzy słoneczniki z okładki książki leżącej na wózku, zachęcając mnie tym samym do sięgnięcia po nie. Ozdabiały one pozycję profesora psychologii Jonathana Haidta zatytułowaną Szczęście. Od mądrości starożytnych po koncepcje współczesne (BUW Wolny Dostęp BJ1481 .H34165 2007). Otworzyłam ją na chybił trafił i tak trafiłam na metaforę umysłu, w której zawarta była odpowiedź na moje pytanie. Otóż, porównuje ona nasz umysł do jeźdźca na słoniu. Jeździec odzwierciedla nasz racjonalny umysł, z kolei słoń symbolizuje starsze części naszego mózgu, czyli nasze emocje, popędy i nawyki. Faktycznie, jeżeli prześledzić anatomiczną budowę mózgu człowieka to korę nową (neocortex), która odpowiada za intelekt i ośrodek decyzji, czyli jest tzw. naszym umysłem świadomym, moglibyśmy przypisać jeźdźcowi. Natomiast starszą i najstarszą część mózgu, czyli układ limbiczny (odpowiadający m.in. za nasze emocje, pamięć) i mózg gadzi (tzn. pień mózgu zarządzający pierwotnymi odruchami, które są poza naszą kontrolą) moglibyśmy zakwalifikować jako słonia. Co z tego wynika? Choć jeździec zwykle chętnie zgadza się z naszymi planami i wydaje mu się, że bez problemu okiełzna słonia, to nie docenia jego siły i faktu, że słoń jest humorzasty, nieprzewidywalny, a co najważniejsze – nie lubi zmian i przemęczania się. W efekcie, choć przez chwilę uda mu się utrzymać słonia w ryzach i kierować tam, gdzie chce iść, to po chwili jego siły się wyczerpują i słoń znowu idzie w samowolnie obranym kierunku. Czy to oznacza, że jeździec z góry jest na straconej pozycji? Nie, o ile zacznie właściwie komunikować się ze swoim słoniem i dowie się, jak to „zwierzę” widzi świat i co do niego przemawia. Zrozumie wtedy, że słonia można zachęcić do zmiany za pomocą nagród i motywacji o emocjonalnym zabarwieniu.

Ba! Tylko jak zachęcić słonia do porannej gimnastyki, skoro woli dłużej pospać?  Zastanawiając się nad tym pytaniem, usiadłam przy komputerze, by przypomnieć sobie sygnaturę książki, po którą przyszłam. I… eureka! Na ekranie komputera zobaczyłam ostatni wynik wyszukiwania, który niejako zawierał odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Tytuł szukanej pozycji brzmiał – Psychologia zmiany. Rzecz dla wściekniętych. I choć książka dostępna była tylko na Wydziale Pedagogicznym, to mi wystarczył sam tytuł. Wiedziałam już, że muszę po prostu w jakiś sposób zirytować mojego słonia! Gdyż wkurzenie, złość i irytacja, czyli emocje związane z tym, że czegoś nie potrafimy, że nas odrzucili, że inni potrafią, a my nie, to świetny, choć dość kontrowersyjny element dokonywania zmian. Postanowiłam więc poirytować trochę mojego słonia figurą mojej sąsiadki. Efekt? Następnego dnia słoń sam mnie obudził na poranną gimnastykę. I to bez budzika!

I jak tu nie wierzyć w BUWmancję? 😉

 

Iwona Ruść, Centrum NUKAT

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.