Zofia Ernstowa z d. Kostanecka, tłumaczka, urodziła się 22 marca 1918 r. w Warszawie. Po ukończeniu Gimnazjum Jadwigi Kowalczykówny studiowała w latach 1937-1938 na uniwersytecie w Rzymie. Od 1950 r. pracowała w dziale włoskim Polskiego Radia jako tłumaczka z języka polskiego na włoski.
Jej debiutem translatorskim był przekład nowel Giovanniego Vergi „Don Candeloro i jego trupa”, wydany w wydawnictwie „Czytelnik” w 1953 r. (BUW Magazyn, sygn. 107759).
Przełożyła ponad pięćdziesiąt pozycji, w tym dzieła największych klasyków literatury włoskiej. Wśród tłumaczonych przez nią autorów są: Italo Svevo, Elsa Morante, Alberto Moravia, Cesare Pavese, Giuseppe Tomasi di Lampedusa czy Dario Fo. Tłumaczyła także literaturę dla dzieci, przede wszystkim książki Gianniego Rodariego.
W latach 1953-1983 była członkiem Związku Literatów Polskich, od 1964 r. ‒ członkiem PEN Clubu.
W 1992 r. uhonorowana nagrodą Premio Canaletto za osiągnięcia w propagowaniu kultury włoskiej w Polsce.
W 2016 r. uhonorowana Nagrodą Literacką im. Leopolda Staffa w kategorii „In memoriam” za wybitne osiągnięcia translatorskie.
Zmarła 3 sierpnia 1994 r. Jest pochowana na Cmentarzu Powązkowskim.
To tyle encyklopedycznej wiedzy na temat dzisiejszej bohaterki.
Kiedy zaczynamy w redakcji BuwLOGa pracę nad kolejnymi tekstami do cyklu Rówieśniczki Niepodległej ‒ każdy z nas ma tylko nazwisko bohaterki i żadnej pewności, czy uda się znaleźć cokolwiek ciekawego na jej temat. Świadomie wybrałam z naszej listy osobę związaną z literaturą, bo wiedziałam, że cokolwiek napisano na jej temat, znajdę w Polskiej Bibliografii Literackiej, nie zawiodłam się. Nie było tego dużo, ale to, co znalazłam ‒ bardzo się przydało. Otóż w 1992 r. „Życie Warszawy” opublikowało rozmowę z Zofią Ernstową, przeprowadzoną przez Jerzego Ciechanowicza, „Kolory Włoch”. I oto nagle mamy nie tylko encyklopedyczne detale i listę przetłumaczonych dzieł, mamy też obraz autentycznej pasji, zamiłowania do własnego zawodu i poczucia odpowiedzialności za słowo.
Zofia Ernstowa mówi:
O znajomości włoskiego:
Znałam włoski od bardzo wczesnej młodości. Miałam w Italii bliską rodzinę, język poznałam więc prawie bez nauki. Dwa lata byłam u sióstr urszulanek szarych matki Ledóchowskiej w Rzymie. Tam uczęszczałam na uniwersytet, na Facolta Lettere.
O kontaktach z włoskimi autorami:
W roku 1958 powstała Europejska Wspólnota Pisarzy, której pierwszy kongres odbył się w Neapolu. Zaprosił mnie tam pisarz włoski Giorgio Bassani. Od tamtej pory zaczęły się moje kontakty z włoskim światem literackim i bardzo serdeczna przyjaźń z takimi pisarzami jak Elsa Morante, Guido Piovene, Giuseppe Marotta […]. Muszę przyznać, że są to wszystko niesłychanie ciekawi ludzie. Bardzo życzliwi.
O pracy tłumacza:
Tłumacz i autor są jakby naturalnymi aliantami. To od tłumacza zależy sukces lub klęska książki wydanej za granicą. Ze sztuk pięknych tylko literatura potrzebuje tłumacza, bez którego autor jest zamknięty w granicach swojego państwa. […] Jest takie włoskie powiedzenie „traduttore – traditore” co po polsku znaczy „tłumacz to zdrajca”. Moja zasada tłumaczenia była zawsze taka: nie zdradzić autora, przeniknąć to, co chciał powiedzieć. Nie można niczego dodawać ani opuszczać. […] Przekład musi być wierny. To bardzo ciężka praca, ale niesłychanie pasjonująca i musi być wykonywana z pasją. Żadne dzieło sztuki, wielkie czy maleńkie, nie urodziło się z obojętności. […] powinno się zawsze tłumaczyć tekst, który nam się podoba, którego niemal zazdrości się autorowi, że się go samemu nie napisało. […]
Uważam, że poza wszelką umiejętnością i starannością tłumaczem kieruje jakiś szósty zmysł, który go ostrzega przed niebezpieczeństwem. Można by powiedzieć: jakaś nieświadoma świadomość – wie się, że coś nie jest tak. Trzeba tłumaczyć z najwyższym zapałem, a zarazem chłodno patrzeć na swój tekst i pracować bardzo spokojnie. Pośpiech jest największym wrogiem tłumacza.
O tłumaczeniu „Lamparta”:
Wydawało mi się, że porywam się z motyką na słońce. Trudność polegała na tym, że bogactwo i świeżość stylu Lampedusy są niezrównane. Geniusz pisarski narzuca zawsze właściwie słowo i największą moją troską jako tłumaczki było pragnienie zachowania owej świeżości. Dla przykłady opis fontanny Amfitryty – pół strony – po przetłumaczeniu przerabiałam wciąż na nowo, bo po polsku nie dość mi szumiała, jej wody zatracały swą orzeźwiającą świeżość i przejrzystość.
Kiedy dostałam egzemplarz, po prostu zakochałam się w tej książce. Nie mogę tego inaczej nazwać. Oczarowali mnie jej bohaterowie, autentyczna siła liryczna, doprowadzony do perfekcji styl, poczucie humoru autora. Krytyka uznała tę książkę za jedno z arcydzieł literackich XX wieku. Mogę powiedzieć, że jedyny przekład, z którego jestem naprawdę dumna to właśnie „Lampart”.
Anna Wołodko
P.S.
Przeczesując zasoby grafiki google w poszukiwaniu wizerunku Zofii Ernstowej trafiłam na ślad artykułu Zofia Ernst (1918–1994): l’arte di vivere, l’arte di tradurre dr Katarzyny Biernackiej-Licznar z Uniwersytetu Wrocławskiego. Artykuł ukazał się w czasopiśmie „Italica Wratislaviensia„, ale w google łatwiej wyszukiwalna jest wersja z docplayera. Zdjęcie ilustrujące niniejszy wpis pochodzi właśnie z tego artykułu, publikuję je za zgodą prof. Tomasza Ernsta, syna Zofii Ernstowej.
Korzystałam z:
[nekrolog]. „Więź” 1994 nr 10. BUW Wolny Dostęp P
Ernstowa Zofia, Kolory Włoch, rozm. Jerzy Ciechanowicz, „Życie Warszawy” 1992 nr 69 s. 10. [W BUW dostępne na mikrofilmie].