Eco był zawsze, więc łatwo było nabrać przeświadczenia, ze będzie wiecznie… A nie jest.
Powstaną teraz setki wspomnień i tysiące pochwał jego pracowitości i wszechstronności. Dla mnie Umberto Eco jest po pierwsze jedynym autorem reprezentowanym w mojej prywatnej biblioteczce aż w tylu kategoriach porządkujących mój księgozbiór (naturalnie to żadne KBK, a zaledwie „tak lubię i tak zrobię”) ‒ filozofia (zwłaszcza języka i przekładu), powieść, sztuka, kryminał niemiecki (stoi tu niemiecki przekład „Der Name der Rose” i powiadam, to zupełnie odmienna kategoria). Po drugie Eco uszlachetnił pojęcie „materiału bibliotecznego”, które ‒ nie łudźmy się – dla wielu w odróżnieniu od książki jest eufemizmem opisującym szpargały i makulaturę. W „Tajemniczym płomieniu królowej Loany” główny bohater wychodzi z amnezji analizując, brutalnie mówiąc, makulaturę. Pamiętam, jak po pierwszej lekturze tej powieści nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że pani Eco nakazała małżonkowi uprzątnąć gabinet, a ten z żalu nad stertami gromadzonych latami skarbów (komiksów, starych gazet, opakowań po słodyczach, starych biletów i programów) przed przekazaniem ich do adopcji do zaprzyjaźnionej (pobliskiej) biblioteki, uwiecznił je w powieści, która jest przecież głęboka i psychologicznie prawdopodobna. W „Szaleństwie katalogowania” obalił pokutujący w nauce od wieków mit, że kobieta od zawsze trudniła się zbieractwem, a mężczyzna polowaniem i wojną ‒ nieprawda: zbierają wszyscy i to na potęgę. W gruncie rzeczy Eco zrobił dla bibliotekarstwa coś znacznie większego, stworzył, a może raczej odświeżył, umocnił i spopularyzował obraz biblioteki, jako miejsca magicznego, potężnego, pełnego drzemiących tajemnic, objawień, pytań i odpowiedzi. Eco opiewał potęgę słowa ‒ utrwalonego w pismach od „Imienia róży”, poprzez „Wahadło Foucaulta”, „Wyspę dnia poprzedniego”, „Baudolino”, „Cmentarza w Pradze”, po „Temat na pierwszą stronę” ‒ zawracał naszą świadomość, żywiącą złudzenia co do wartości spontanicznych aktów woli, w kierunku słowa, które zawsze było i będzie początkiem wszystkiego.
Oby znajdował się teraz w swoim raju ‒ idealnej bibliotece, w której naturalnie nie może zabraknąć zrzędliwego, zasadniczego bibliotekarza, który doniesie mu jedną po drugiej każdą z zaginionych sztuk Ajschylosa.
Agnieszka Kościelniak-Osiak, Oddział Promocji, Wystaw i Współpracy