Kiedy George Psalmanazar umiera 3 maja 1763 r., pozostawia po sobie jedynie opublikowany rok później tajemniczy rękopis. Tekst wydany pod tytułem Memoirs of ** **, Commonly Known by the Name of George Psalmanazar; a Reputed Native of Formosa zawiera wprawdzie sporo faktów z jego burzliwego życia, jednak prawdziwa tożsamość autora do dziś pozostaje nierozwiązaną zagadką.
Dokładna data jego urodzenia nie jest znana, choć większość badaczy zgadza się, że prawdopodobnie był to rok 1679. Sam Psalmanazar utrzymywał, że na świat przyszedł w szanowanej, choć zubożałej rodzinie katolickiej, na tradycyjnym szlaku dla pielgrzymujących do Świętego Miasta, gdzieś pomiędzy Awinionem a Rzymem. Ojciec wcześnie opuścił rodzinę i wyjechał do pracy w Niemczech, dlatego wychowaniem chłopca zajmowała się głównie matka. Podstawowe wykształcenie odebrał w szkole franciszkańskiej. Ponieważ był wyróżniającym się uczniem, zdecydowano się wysłać go na studia do kolegium jezuickiego. Radził tam sobie na tyle dobrze, że otrzymał propozycję wstąpienia do zakonu i przyjęcia święceń kapłańskich, jednak nie otrzymał na to zgody matki.
Psalmanazar zapisał się więc na uniwersytet prowadzony przez Dominikanów, by studiować teologię, jednak szybko rozczarował się akademią i porzucił naukę. Matka wysłała go do Awinionu, gdzie zamieszkał u zaprzyjaźnionego urzędnika. Przez jakiś czas próbował udzielać tam korepetycji, ale wkrótce popadł w biedę. Postanawia wrócić do domu i wtedy po raz pierwszy przychodzi mu do głowy fortel, który na zawsze miał odmienić jego życie.
Umyślił sobie wybrać się na pielgrzymkę do Rzymu. Bez trudu okłamał lokalne władze i zdobył dokument poświadczający, że jest irlandzkim pielgrzymem podróżującym do Wiecznego Miasta. Aby uwiarygodnić oszustwo, ukradł z pobliskiego kościoła odpowiedni płaszcz i laskę. Niestety nie był zbyt przekonującym Irlandczykiem. Nie znał swego rzekomo ojczystego języka i nic nie wiedział o kraju, z którego niby to pochodził. Udało mu się jednak zebrać na tyle dużo pieniędzy, że poważnie zaczął rozważać podróż do Rzymu. Ostatecznie zmienił kierunek i udał się do Niemiec.
To była długa, męcząca i niebezpieczna podróż. Nie wiadomo, jak zareagował ojciec George’a, gdy zobaczył swego szesnastoletniego syna, przebranego za biednego pielgrzyma. Z relacji tego drugiego wynika, że próbował namówić go do pozostania w Niemczech, młody wędrowiec miał jednak co do tego pomysłu poważne wątpliwości. Wkrótce zdecydował się kontynuować swą wyprawę i zapewne wówczas wpadł na pomysł, który w przyszłości zapewnił mu wielką, choć chwilową sławę.
Tym razem zamierzał podawać się za Japończyka. Wyszedł ze słusznego założenia, że najlepszym rozwiązaniem będzie wybranie kraju leżącego znacznie dalej, niż Irlandia, a przez to mniej znanego. Jego jezuiccy nauczyciele wpajali mu wiedzę o misjach w Japonii. Słyszał, że jej mieszkańcy mają własny alfabet, nie wiedział jednak, że składa się on z ideogramów, dlatego wymyślił własną wersję, nadal zgodną z 26-znakowym stylem rzymskim. Poświęcił dużo czasu na jego naukę oraz wymyślenie możliwie wiarygodnego języka, który do niego pasował. Tak przygotowany kontynuował podróż.
Pierwszym celem była Kolonia i znajdujące się tam Sanktuarium Trzech Króli. W świątyni rzekomo złożono kości Trzech Mędrców z Nowego Testamentu, wysłanych z Konstantynopola do Mediolanu przez cesarza Konstantyna, po drodze napadniętych przez rycerzy Fryderyka Barbarossy. Uważano je za najświętszą relikwię w Niemczech i główny cel licznych pielgrzymek.
Życie podróżnika, choć ekscytujące, wiązało się jednak z pewnym ryzykiem. Pomimo przekonującego przebrania, kiedy George przekroczył granicę z Francją, został na pewien czas wtrącony do więzienia pod zarzutem szpiegostwa. Zaczął więc dopracowywać swoje oszustwo, wymyślając oryginalne i dość szokujące zwyczaje, takie jak jedzenie surowego mięsa i spanie w niewygodnej pozycji na krześle. Od tej chwili twierdził, że został nawrócony przez jezuickich misjonarzy i wrócił z nimi do Europy. Było to o tyle wiarygodne, że jedyną rzeczą, jaką większość ludzi wiedziała wówczas o Japonii, był fakt, iż tamtejszy cesarz prześladował chrześcijan. W ciągu następnych kilku lat George podróżował po kolejnych krajach, niestrudzenie wzbogacając swoją niesamowitą historię.
Jednak ciągłe przebywanie w drodze było dla niego zbyt uciążliwe, pomyślał więc o wojsku. Najpierw bezskutecznie usiłował zaciągnąć się do armii holenderskiej, a mijając znów okolice Kolonii wstąpił do armii miejscowego hrabiego. Przez całą służbę podtrzymywał fałszywą „japońską” tożsamość, co pozwoliło mu kilkakrotnie zmieniać oddziały. To właśnie w jednej z nich przyjął imię „Salamanzer”, zainspirowane biblijnym Shalmaneserem. Wymyślił nawet swoją własną religię, by dzięki niej móc podawać się za poganina, opierając swoją wiarę na kulcie słońca i wymyślając język dla swych modlitw. W końcu znalazł się w kompanii najemników, która łączyła francuskich i szkockich żołnierzy.
Dowódca pułku, brygadier George Lauder, był zaintrygowany widokiem dziwnego obcokrajowca, który dołączył do jego oddziału. W międzyczasie George zdążył zmienić swoją rzekomą narodowość z japońskiej na „formozańską”, aby jeszcze bardziej zminimalizować szanse, że zostanie zdemaskowany. Na obiedzie, wydanym w domu Laudera, George poznał szkockiego kapelana, Alexandra Innesa.
Oczarowany oryginalnością George’a kapłan uznał, że nawrócenie tego poganina na anglikanizm i sprowadzenie go do Londynu przyniesie mu powszechny szacunek. Możliwe też, że odkrył oszustwo i postanowił z niego skorzystać. Zaczął przekonywać George’a, że anglikanie są lepsi od katolickich misjonarzy, którzy „porwali go z jego rodzinnej wyspy”. Często udzielał mu również wsparcia finansowego, aby w ten sposób uzależnić go od siebie. Kiedy zaproponował, że zwolni George’a z pułku i zabierze ze sobą do Anglii, zmęczony wojskiem młodzieniec ochoczo na to przystał.
George Lauder zgodził się zostać ojcem chrzestnym nowo nawróconego, więc George Psalmanazar przyjął imię brygadiera jako swoje własne. Następnie, gdy tylko nadeszło oficjalne zaproszenie od biskupa Londynu, Alexander i jego podopieczny niezwłocznie wyruszyli w drogę. Udali się najpierw do Rotterdamu, co było praktycznym sprawdzianem starannie dopracowanej fałszywej tożsamości George’a. Prezentowana powszechnie dieta, składająca się z surowego mięsa i warzyw, była na tyle przekonująca, że droga do Londynu stała przed nimi otworem. Przybyli tam pod koniec 1703 roku.
Swoją nową tożsamość George przygotował z myślą o zjednaniu sympatii mieszkańców Londynu. Chętnie dzielił się opowieściami o tym, jak został porwany z Formozy [1] przez jezuitów i sprowadzony do Awinionu, gdzie siłą chciano nawrócić go na katolicyzm. Kiedy odmówił, zagrożono mu oddaniem w ręce Inkwizycji jako heretyka, dlatego zdecydował się na ucieczkę i wyruszył w dalszą drogę. Naturalnie udał się do protestanckiej części Europy, gdzie znalazł pracę jako najemnik. W celu przypieczętowania tej historii, George, który do tej pory znacząco udoskonalił swój wymyślony język Formozan, podarował biskupowi katechizm anglikański przetłumaczony na „japoński”.
Londyńczycy właściwie bez trudu uwierzyli w to wszystko, a George wkrótce znalazł się w gronie sławnych osobistości miasta, oficjalnie występując jako mieszkaniec „Formozy, wyspy należącej do cesarza Japonii”. Oczywiście, miał też swoich przeciwników i musiał bardzo uważać, by nie dać złapać się na jakiejkolwiek pomyłce. Kontrowersje, jakie budził w niektórych kręgach spowodowały, że został zaproszony do dyskusji w siedzibie Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. Na szczęście jego przeciwnik znał tylko podstawowe fakty historyczne, podczas gdy on miał do opowiedzenia interesującą i obfitującą w szczegóły historię. Udało mu się przekonać Towarzystwo o swojej dobrej wierze i zdobyć kilku potężnych mecenasów.
Patroni chętnie sponsorowali George’a, który miał przebywać przez sześć miesięcy w Oxfordzie, rzekomo ucząc historii Formozy przyszłych misjonarzy. W rzeczywistości spędzał więcej czasu w salonach i na bankietach, gdzie chętnie opowiadał o zwyczajach, które wymyślił dla swej rzekomej ojczyzny, co w zupełności zaspokajało oczekiwania złaknionych egzotyki słuchaczy. Aby to wszystko jeszcze bardziej uwiarygodnić, położył szczególny nacisk na takie rzeczy, jak kanibalizm i ofiary składane z ludzi. Twierdził, że nie ma awersji do jedzenia ludzkiego mięsa, jednak zaakceptował fakt, że w Europie takie zachowanie byłoby wysoce naganne. Twierdził natomiast, że ludzkie mięso było uważane na Formozie za przysmak, ponieważ zabijanie kogoś tylko dla jedzenia było zabronione. Pozwalano spożywać tylko te osoby, które zostały rozstrzelane lub zabite w celach ofiarnych, a ich ciała zyskiwały wówczas bardzo wysoką cenę. Mężowie mogli również zjadać swoje żony, jeśli udowodnili im niewierność, co szczególnie pobudzało wyobraźnię najzagorzalszych angielskich moralistów.
George rozwinął swoją opowieść o Formozie w książce An Historical and Geographical Description of Formosa, an Island subject to the Emperor of Japan. Inspiracją były nie tylko opowieści misjonarzy wracających z Dalekiego Wschodu, ale i historie przywiezione z Ameryki Południowej przez konkwistadorów. Być może to właśnie z Xesu, który był powszechnie stosowany w hiszpańskich tłumaczeniach azteckich słów, zaczerpnął pomysł nazwania stolicy Formozy „Xternetsa”.
W jego opowieściach Formoza do niedawna była jeszcze niepodległym królestwem, nie licząc krótkiej okupacji Tatarów, którzy ostatecznie zostali wyparci poza jego terytorium. Odważnie łączył fikcję z historyczną dokładnością, wspominając o długotrwałej wojnie, jaką wyspa toczyła z Chinami, ale w jego opowiadaniu to Chińczycy ponieśli ostateczną klęskę. W rzeczywistości kraj został podbity przez Japonię, a konkretnie przez cesarza o imieniu „Meryaandanoo”, który utorował sobie drogę na tron cesarski. Poprzez zdradę i nadużywanie przepisów dyplomacji podbił Formozę, przyłączając ją do japońskiego imperium.
W tym królestwie obowiązywały surowe prawa, a George szczegółowo omówił jego kodeks prawny. Chociaż chrześcijaństwo było tam mocno prześladowane, wiele innych religii tolerowano. Dotyczyło to między innymi pewnej formy ateistycznej wiary w reinkarnację, czczenia bożków i monoteistycznej wiary, która oddawała cześć słońcu i gwiazdom, jako posłańcom boga zbyt przerażającego, by można było czcić go bezpośrednio. Zgodnie z główną obowiązującą religią, wszechmocny bóg domagał się składania ofiary z dzieci (w ilości nawet 18000 rocznie) i zwierząt. Jego prorokiem był Psalmanazar, a George twierdził, że on sam został nazwany właśnie na jego cześć.
Ciekawym posunięciem George’a w opisywanych przez siebie formozańskich wierzeniach był niemal całkowity brak informacji o życiu pozagrobowym. Święta księga Formozańczyków, „Dżarabadiond”, obiecywała jedynie „wielkie szczęście” po śmierci tym wszystkim, którzy przestrzegali zarówno prawa religijnego, jak i cywilnego. Ale jeśli chodzi o szczegóły, była to kwestia poruszana jedynie podczas filozoficznych debat. Niektórzy opowiadali się za reinkarnacją, inni snuli teorie, że pokutujące dusze przybierały ciało wielkiej bestii, a George skwapliwie dopowiadał, że tylko te bestie, które zostały poświęcone, mogły być spożywane później jako pokarm. Przeklęte dusze były uwięzione w „złych bestiach”: lwach, wilkach, tygrysach, małpach, kotach, świniach i wężach, ewentualnie przeistaczały się w złośliwe demony lub diabły.
George wymyślił także wiele różnych detali związanych z codziennym życiem Formozan. Według niego do odmierzania upływającego czasu używają oni drewnianych klepsydr, a mężczyźni i kobiety stale palą opium. Twierdził, że wszystkie kobiety noszą suknie, podczas gdy mężczyźni wybierają skóry zwierzęce i inne skąpe odzienie. Miejsca intymne przesłaniają im zwykle specjalne woreczki, na ogół wykonane z metalu (mosiądzu, srebra lub złota, w zależności od rangi danego Formozanina). Mężczyźni mieli na ogół krótkie włosy, a niektórzy także brody. Zamężne kobiety nosiły maski podczas pobytu w miejscach publicznych, z kolei wdowy wplatały we włosy specjalne wieńce.
Ofiara z ludzi, którą wymyślił George, składana była z nowonarodzonych chłopców, czym zgrabnie tłumaczył instytucję wielożeństwa, o którym mówił, że na wyspie jest praktycznie obowiązkowe. Zgodnie z prawem poślubienie nowej żony wymagało przeprowadzenia testu sprawdzającego, czy mężczyzna może ją utrzymać, ponieważ wyobrażone społeczeństwo George’a nie było na tyle dzikie, by pozwolić kobietom na pracę i samodzielne zarabianie pieniędzy. Byłoby to absolutnie nie do przyjęcia dla ówczesnej londyńskiej publiczności.
Książka kończy się opisem japońskiego imperium, którego szczegóły George zapożyczył z innych dzienników podróżniczych oraz wpływu ludzi Zachodu na wyspę. George chętnie rzuca oskarżenia w kierunku swoich byłych jezuickich nauczycieli, twierdząc, że prześladowania chrześcijaństwa w Japonii (a co za tym idzie, również na „Formozie”) były wynikiem ich „papistycznych błędów”.
Mimo wszystko opisywana z taką dbałością przez George’a historia ostatecznie brzmi bardzo pusto. Próżno szukać w jego religii teologicznej głębi, nie ma folkloru ani bogactwa miejscowych opowieści. Na przykład rozdział książki poświęcony zabobonom mówi tylko o umiejętności dostrzegania pewnych ukrytych symboli, z kolei rozdział o dzikich zwierzętach wspomina jedynie, że na Formozie żyje wiele stworzeń, które nie są hodowane w Anglii (m.in. wielbłądy, wilki, krokodyle i kameleony).[2]
Książka odniosła mimo wszystko oszałamiający sukces. Jednak George finansowo niezbyt na nim skorzystał, ponieważ nierozsądnie odsprzedał swoje prawa autorskie za niewygórowaną kwotę dziesięciu gwinei. Podobną sumę otrzymał rok później za jej wznowienie. Dzieło dość szybko zostało przetłumaczone również na język francuski i wydane w Paryżu. Zaraz też posypały się pozwy od zniesławionego zakonu jezuitów, co zmusiło George’a do wycofania się z życia publicznego.
Były to pierwsze sygnały chwiejącej się reputacji George’a, ponieważ w przedstawianej przez niego historii zaczęło pojawiać się coraz więcej pęknięć. W tym czasie Alexander Innes (który, jak twierdził George, był wspólnikiem w jego oszustwie), objął stanowisko osobistego kapelana Henri’ego de Massue, hrabiego Galway. Henri był emerytowanym oficerem wojskowym, który w 1704 r. został mianowany przywódcą sił sojuszniczych walczących w Portugalii. W ten sposób George stracił kluczowego powiernika, który mógłby mu pomóc w odzyskaniu dobrego imienia.
W 1706 r. George w rozmowach z osobami, którym ufał, zaczął się przyznawać do swoich oszustw, choć oficjalnie nadal utrzymywał, że jest „Formozaninem”. Mimo, że jego historia była coraz częściej kwestionowana, nigdy nie został publicznie zdemaskowany. Zamiast tego opinia publiczna po prostu straciła zainteresowanie nim. Wydaje się, że publikacja w 1710 r. zatytułowana An Enquiry into the Objections against George Psalmanazar of Formosa, będąca duchową obroną twierdzeń George’a (którą prawdopodobnie napisał on sam), była przede wszystkim wołaniem o pomoc. Wkrótce zaczęto powszechnie zaprzeczać, że kiedykolwiek w ogóle mu wierzono. Wydawany w Anglii The Spectator wprost wyśmiewał się z niego na łamach poczytnej kolumny April Fool’s. Zainspirował również pisarza Jonathana Swifta do pewnych uszczypliwych uwag w jednej z jego satyrycznych książek.
Popadłszy w powszechne zapomnienie, George znalazł pracę jako urzędnik wojskowy, udało mu się również ukończyć studia teologiczne. Dzięki swoim akademickim kwalifikacjom zatrudnił się później w Londynie jako etatowy pisarz. Za niewielkie wynagrodzenie redagował broszury i pisał hasła do encyklopedii, ostatniego krzyku ówczesnej mody. To właśnie w jednej z nich (Emanuel Bowen’s Complete System of Geography), anonimowo opublikował hasło Formosa, gdzie częściowo przyznał się do oszustwa. Wspomniał też, że po jego śmierci zostanie opublikowane pełne wyjaśnienie.
Pod koniec życia George stał się bardzo religijny. Zaczął żałować swego oszustwa. To właśnie ta duchowa przemiana skłoniła go do napisania autobiografii, w której próbuje rozliczyć się z niechlubną przeszłością. We wstępie wyraża skruchę i przeprasza swoich czytelników za przekonywanie ich, że sekretem uniknięcia zgubnych skutków działania opium było zmieszanie go z sokiem pomarańczowym. Sam George przez całe życie był poważnie uzależniony od opiatów.
Na starość George żył ze skromnej emerytury wypłacanej mu przez kilku zwolenników, co świadczy o tym, że przynajmniej w ich oczach znalazł odkupienie swych win. Zmarł w wieku około 80 lat. Do końca życia konsekwentnie odmawiał wyjawienia dokładnej daty urodzin oraz swego prawdziwego nazwiska, z obawy przed sprowadzeniem hańby na rodzinę. Rok po jego śmierci ukazała się wspomniana autobiografia, która, choć odpowiadała na wiele pytań, to drugie tyle pozostawiła bez odpowiedzi. Znamy go więc tylko z imienia, które przybrał dla uwiarygodnienia kłamstwa, które później sam wyjawił: George Psalmanazar – człowiek, który nie pochodził z Formozy.
Łukasz Ratajczak, Gabinet Rękopisów BUW
Bibliografia:
Psalmanazar, George: Memoirs of commonly known by the Name of George Psalmanazar […], R. Davis (London), 1764
https://archive.org/details/dli.granth.72226
Psalmanazar, George: An historical and geographical description of Formosa. London, Printed for D. Brown [etc.] 1704
https://archive.org/details/historicalgeogr00psal
Shufelt, John: The trickster as an instrument of enlightenment: George Psalmanazar and the writings of Jonathan Swift, January 2005History of European Ideas 31(2), p.147-171
Chien, Hung-yi: The Psalmanazar Affair and the Birth of Taiwan Studies in Europe: a Reassessment of the Historic Hoax
[w:] International Journal of Taiwan Studies. 2020, Vol. 3 Issue 1, p. 112-136
Zasoby elektroniczne UW
Breen, Benjamin: No Man Is an Island: Early Modern Globalization, Knowledge Networks, and George Psalmanazar’s Formosa
[w:] Journal of Early Modern History. 2013, Vol. 17 Issue 4, p. 391-417
Zasoby elektroniczne UW
Brooke-Hitching, Edward: Biblioteka szaleńca. Największe kurioza wydawnicze
Poznań, Dom Wydawniczy Rebis, 2020.
BUW WD: Z1021 .B76165 2020
Przypisy:
[1] Formoza to historyczna nazwa współczesnego Tajwanu (https://pl.wikipedia.org/wiki/Tajwan_(wyspa))
[2] W jednym z ciekawszych wątków w tym rozdziale autor kreśli obraz Formozan trzymających łasice zamiast kotów, które polują na myszy oraz hodujących żaby w swoich ogrodach, aby polowały na przenoszące choroby owady.