Na wakacje do Bułgarii wybrałam się w tym roku zupełnie bezrefleksyjnie. Cel był jeden – dostarczyć rodzinie, szczególnie tej małoletniej, wrażeń w postaci szerokich plaż, morskiej bryzy i słońca na błękitnym niebie, a sobie odrobinę świętego spokoju. I choć chwilę przed wyjazdem odczułam pewien niepokój, że jadę taka nieprzygotowana, bez uprzedniej lektury, oddaliłam czym prędzej te refleksje upychając do walizki foremki do piasku, dziecięce kapelusiki i kremy z filtrem. Dziesięć dni nad Morzem Czarnym obudziło we mnie wspomnienia, których wydawałoby się, że nie powinnam mieć. Owszem, jako dziecko byłam na wczasach w Bułgarii, jak pewnie połowa polskiego społeczeństwa w latach osiemdziesiątych. Wydawało mi się jednak, że oprócz pierwszego w życiu lotu samolotem nie pamiętam nic. A jednak znajomy okazał się widok pergol oplecionych winoroślami, ciągnących się od każdej furtki po drzwi domu.
Przypomniały mi się pewne smaki, np. zabielanej jogurtem zupy z kurczaka gęstej od szarpanych kawałków mięsa, którą zamówiłam dla dziecka w nadziei na klarowny rosół. Pewnych wspomnień już nie odnalazłam, ale narodziły się nowe wrażenia, refleksje, a przede wszystkim rozbudziła się ciekawość. Ta ciekawość zaprowadziła mnie, jak na bibliotekarkę z wykształcenia i zamiłowania przystało, do katalogu bibliotecznego. Nie szukałam przewodników, ale książek o kraju, który właśnie odwiedziłam, o przeszłości, tradycjach i kulturze oraz o tym, co obecnie – o zwyczajach, o transformacji, o życiu codziennym w słonecznej Bułgarii. I tak w ręce wpadły mi dwie pozycje, których lekturę mogę szczerze polecić. Obie są oczywiście o Bułgarii – i tylko to je łączy, poza tym są różne i wspaniale się dopełniają, poszerzając horyzonty czytającego, zachęcając do dalszych poszukiwań i pogłębiania wiedzy.
Książki, o których chcę opowiedzieć to „Złote piachy” Sylwii Siedleckiej, wydane w znakomitej serii Sulina Wydawnictwa Czarnego i „Bułgaria. Złoto i rakija” Magdaleny Genow z Wydawnictwa Poznańskiego. Obie ukazały się niedawno, w 2019 roku, znajdują się oczywiście w zasobach BUW.
„Złote piachy” to zbiór doskonałych reportaży, a może raczej esejów o Bułgarii z perspektywy kilkudziesięciu ostatnich lat – o doświadczeniu komunizmu, transformacji ustrojowej i niełatwej współczesności. Autorka pisze o ludziach – politykach, artystach, architektach, o jasnowidzącej Wandze i filozofce podejrzewanej o współpracę z tajnymi służbami, a na tle ich losów rysuje historię, opowiada o architekturze i ludowej muzyce. Każdy rozdział to zamknięta opowieść o kawałku bułgarskiej przeszłości, która rzutuje na teraźniejszość. Czytając te teksty nie można opędzić się od wrażenia, że komunistyczne dziedzictwo jest w Bułgarii szczególnie trwałe, że ta swoista mentalność wciąż tkwi w ludziach, w budynkach, w codzienności
Wyjątkowo poruszył mnie rozdział o ludowym śpiewie i tańcu – choro.
Kiedy w Bułgarii ktoś pięknie śpiewa, to mówią mu, że ma dzwonki w gardle.
I tak jest. Głos jest mocny, czysty, dźwięczy w uszach, ludowe melodie wzruszają, gdy tylko uświadomię sobie, że słuchano i wyśpiewywano je przed wiekami. Chcąc wysłuchać prawdziwego, archaicznego śpiewu, idę za sugestią autorki i wystukuję w wyszukiwarce „Bistriszkite babi” i… nie przestaję słuchać. Ten zespół powstał w 1946 roku i łączy trzy pokolenia kobiet – śpiewają w nim babcie z wnuczkami. Dość powiedzieć, że w 2005 roku został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. A taniec? Choro potrafi zatańczyć każdy Bułgar, ten taniec nie ma wieku ani płci. Stanowi nieodłączny element państwowych uroczystości i rodzinnych świąt. W niektórych biurach pracownicy potrafią wstać od biurek na piętnaście minut, by rozprostować kości i razem zatańczyć. W Sofii na wspólne choro można przyjść pod Teatr Narodowy, ale tańczą też mieszkańcy blokowisk na obrzeżach miast. W Bułgarii jak grzyby po deszczu wyrastają kluby tańca zrzeszające całe rodziny. Choro jest hipnotyzujące. Nie umiem odtworzyć kroków podglądanych na YouTubie. Tancerze łączą się ze sobą w jednym rytmie, wirują, łączą w jedną wstęgę – to wygląda jak wykonywanie skomplikowanego równania matematycznego a jednocześnie tak bardzo spontanicznie i swobodnie. Jak oni to robią? Fenomenalne.
Już od pierwszych stron książki Magdaleny Genow „Bułgaria. Złoto i rakija” wiedziałam, że zrobiłam źle. To od niej powinnam zacząć. Ta książka to takie bułgarskie kompendium, pisane jednak z dość osobistej perspektywy. Autorka urodzona w Warnie z polsko-bułgarskiego związku, choć wychowywana w Polsce, każde wakacje spędzała u dziadków w Wetrino, chłonąc odmienną kulturę, ucząc się języka, wrastając w swą drugą ojczyznę. Czytając tę książkę, napisaną żywym potoczystym językiem, co chwilę kiwałam głową – odnajdywałam w niej swoje refleksje z niedawnych wakacji, wytłumaczenie dla rzeczy, którym się dziwiłam. Dlatego żałowałam, że nie towarzyszyła mi w podróży. To dzięki tej książce wiem, dlaczego ciągle serwowano mi napar z rumianku, choć prosiłam o zwykłą herbatę, przestały mnie dziwić stojące dosłownie wszędzie automaty do kawy i wałęsające się bezpańskie psy, którym moje córki nadawały imiona.
Już rozumiem skąd ten luz, niespieszność, nieprzejmowanie się niczym. Początkowo przypuszczałam, że to bliski koniec sezonu i malejąca fala turystów skłania Bułgarów do życzliwego, ale dość lekceważącego stosunku wobec obcokrajowców, teraz już nie jestem tego taka pewna. Być może i w samym środku gorącego lata spotkałabym się z obsługą hotelową mówiącą jedynie po bułgarsku, pozamykanymi restauracjami, dostawami drewna na opał do domów zrzucanymi wprost na ulicę – nieprzeszkadzającymi nikomu. Takie lokalne smaczki. Coś jednak w Bułgarach, w tym pięknym, ale zabałaganionym architektonicznie nadmorskim miasteczku było takiego, że czułam się bardzo swojsko, zupełnie jak w nieco ładniejszym Władysławowie. Książka Magdaleny Genow jest pełna faktów, również tych historycznych, czytelnik w mig zdobywa podstawową wiedzę o kraju, jego przeszłości, tradycjach i kulturze. Cieszyłam się, gdy podczas czytania odnajdywałam wątki znane mi już z wcześniejszej lektury. Autorka nie szczędzi też Bułgarii gorzkich słów, otwarcie pisze o trudach transformacji, o dziedzictwie komunizmu, które wciąż unosi się nad bułgarską ziemią mimo trzydziestu lat wolności, o trudnej roli kobiety w tradycyjnym społeczeństwie. Ciekawe są kwestie różnic kulturowych, które autorka odczuła na własnej skórze. Książka pozwala lepiej zrozumieć Bułgarię, zaciekawić się nią, zejść z udeptanych ścieżek i zajrzeć nieco głębiej. Jest idealna przed lub w trakcie podróży do Bułgarii. A jej fantastycznym uzupełnieniem są „Złote piachy”. Obie szczerze polecam.
Aż chciałoby się na koniec sparafrazować znany cytat z Umberto Eco – Kto czyta książki – żyje podwójnie. A może: kto czyta książki dwa razy podróżuje. Lektura tych dwóch pozycji to była druga wyprawa do Bułgarii. Tym razem jednak nie wylegiwałam się na plaży, a spacerowałam po ulicach Sofii i Warny, zaglądałam do domów (uprzednio zdjąwszy buty!), piłam niespiesznie rakiję zagryzając szopską i tańczyłam choro.
Tekst i zdjęcia: Kamila Krzyżanowska, Oddział Promocji, Wystaw i Współpracy, zdjęcie książek: Mirosław Dankowski, Centrum NUKAT
Magdalena Genow: Bułgaria. Złoto i rakija. Poznań 2019. BUW Wolny Dostęp DR63 .G46 2019
Sylwia Siedlecka: Złote piachy. Wołowiec 2019. BUW Wolny Dostęp DR91 .S54 2019
Chyba się wybiorę tam motocyklem 🙂
Może warto dodać do całości taką recenzję:
https://kulturaliberalna.pl/2020/05/05/piotr-kiezun-recenzja-sylwia-siedlecka-zlote-piachy-bulgaria/
Pozdrawiam!