BuwLOG

Kiedy druk zamienia się w rękopis

Drogi czytelniku tego bloga, czy zamieszczasz notatki w książkach? Piszesz na marginesach? Używasz długopisu czy ołówka? A może flamastra???

Jak zareagowałaś/eś na to pytanie? Zapewne lekkim niepokojem i chęcią natychmiastowego usprawiedliwienia się – nie, oczywiście, że nie! No może czasami… Ale tylko ołówkiem! Przecież NIE WOLNO pisać po książkach! – Ale właściwie dlaczego? Jak to „dlaczego”, pada oburzona odpowiedź – przecież to książkę niszczy, brudzi, profanuje. Czy tu można mieć wątpliwości? Ponieważ robi się niebezpiecznie – to znaczy niektórzy czytelnicy tego tekstu zaczynają wątpić, czy na pewno ich przekonanie jest oparte na słusznych podstawach – dokonajmy uściślenia. Oddzielmy książki biblioteczne – po których pisać nie należy (to zakaz absolutny, totalny itp., itd., oczywiście dotyczy to ZWŁASZCZA książek BUW) od książek prywatnych, znajdujących się w naszych domowych zbiorach. Zastanówmy się – ile procent woluminów jest pokrytych marginaliami? Czy umieszczamy w książce nasz podpis albo inny znak własnościowy (pieczątkę, ekslibris)? A może piszemy, którego dnia, miesiąca i roku została kupiona? Lub od kogo ją dostaliśmy?

Podręczny zestaw biblioteczny służący do zaznaczania własności na książce.
Fot. sklep online British Library

Niezależnie od wyników powyższej ankiety, przyjrzyjmy się, jak to było dawniej. Większość czytelników tego tekstu doskonale wie, że nasi oddaleni o kilka- kilkanaście pokoleń przodkowie, oporów przed pisaniem po zadrukowanych stronicach – raczej nie mieli. Książki tłoczone ręcznie – wydane pomiędzy XV a XVIII wiekiem – często zawierają cały wachlarz przekazów, rękopiśmiennych i innych, związanych mniej lub bardziej z treścią drukowaną. Zapewne najmniej nas zgorszy obecność zestawu szlachetnych znaków proweniencyjnych: tłoczonego złotem superekslibrisu, ciekawego graficznie ekslibrisu bądź odbicia małej sygnetowej pieczęci – wszystko to dowody „lepszej”, herbowej przeszłości tomu, który niegdyś zajmował miejsce na półce znamienitej osobistości, a teraz, w murach państwowej instytucji, uległ pewnemu zdeklasowaniu. Atramentowy podpis właściciela, datę nabycia książki, pod warunkiem, że jest to zapis „schludny i estetyczny” czyli nie szpecący karty tytułowej – również uznamy za dopuszczalny. Ale przepis na „lekarstwo koniom na kaszel” umieszczony na wyklejce „Nabożnych rozmyślań” Ludwika z Granady[1]?? To już chyba lekka przesada. Jak tak można?? Genealogia przodków nabazgrana na ostatniej stronie Biblii[2] – czy jej autor nie mógł znaleźć jakiegoś notatnika czy kawałka papieru i tam sprawozdawać swoje sprawy rodzinne? A wątpliwej jakości wierszyki, dziecięce mazaje, rysunki grubych sarmatów z sumiastym wąsem czy ważne informacje typu: „za wegorze 7 zł, za stokwysz 24”[3] to już kompletny brak szacunku. I te adnotacje atramentem, skreślenia, zamazania, krzyżyki, rączki, gwiazdki, koniczynki… Przecież książki były kiedyś drogie, jak można było je tak zaśmiecać?

„Lekarstwo koniąm na kaszel”. Zachęcamy do odczytywania!
Ludovicus de Granada, Zywot Pana Jezusow…, Kraków 1592. Sygn. BUW Sd.614.695. Fot. Izabela Wiencek

Historycy czytelnictwa mają pewien kłopot z określeniem, kiedy dokonała się ta zasadnicza zmiana w podejściu do książki. Czyli – kiedy zaczęto uznawać ją za obiekt godny tak dużego szacunku, że bardziej służący do kontemplowania niż adnotowania. Kiedy umieszczanie w niej własnych myśli czy też innych praktycznych zapisów oznaczało naruszenie pewnego tabu – desakralizację przedmiotu czczonego i poważanego. Dlaczego w dzisiejszych czasach, gdy książek jest niezliczona ilość, dostępność powszechna, a rozpiętość cen ogromna, nadal wzdrygamy się przed skreśleniem denerwującej nas strony lub zanotowaniem na marginesie długopisem: „co za idiota!” (najlepiej majuskułą)? Już raczej wszędzie ponaklejamy kolorowe zakładki indeksujące, zamieniające nasz szacowny akademicki tom w pstrokaty niezidentyfikowany obiekt latający niż maźniemy w nim ochoczo flamastrem.

Kanadyjska badaczka H. J. Jackson twierdzi, że przeobrażenie w podejściu do książki, niezwykle ciekawe zarówno z punktu praktyki bibliotecznej, badań czytelnictwa, historii kultury jak i historii mentalności, dokonało się w początkach XIX wieku[4]. Ale trzeba pamiętać, że jest to zmiana nieostra. Podręcznik z 1612 r., rozważając dylemat: czyste czy upstrzone notatkami, radzi unikać pisania atramentem i notować ołówkiem[5], w XVIII wieku znajdujemy przykłady wypowiedzi autokarcących („często piszę po książkach, to nie jest dobry zwyczaj…”), zaś z drugiej strony, w XIX i XX wieku znajdziemy wiele przykładów „marginalistów”, postaci zarówno znane, jak i nieznaczące. Żeby odpowiedzieć na pytanie, od kiedy pisanie w książkach implikuje „zbrodnię i karę”, bada się m.in. zwyczaje nabywane w szkole – czy w dawnych podręcznikach nakłaniano do sporządzania notatek w książek czy też krytykowano ten proceder? Ale skupmy się przez chwilę na uchwyceniu tego, co myślano o książce oraz do czego służyła, gdy pisano po niej bez oporów.

Przede wszystkim – stosunek do książki obserwowany poprzez ślady czytelnictwa obecne w niej samej, doprowadza do generalnego wniosku, że mniej więcej od XVI wieku książkę traktowano trochę jak bliskiego znajomego. Wcześniej, średniowieczni czytelnicy byli w przeważającej mierze grupą elitarną, wysoko wykształconą i wyspecjalizowaną, której notatki miały charakter, powiedzmy, zdystansowany – na marginesach umieszczano komentarze o charakterze naukowym, poważnym, uwagi korektorskie, edytorskie, translatorskie. XV-wieczni właściciele woluminów podpisywali się na nich swoim nazwiskiem, domalowywali swoje insygnia w pozostawionych przez iluminatora pustych tarczach herbowych, odnotowywali miejsca i daty zakupów. Masywne folia były bardzo cenne, więc umieszczano w nich zaklęcia przeciw złodziejom – coś pomiędzy pogańskim odczynianiem uroku a chrześcijańskim obrzędem święcenia.

Ostrzeżenie przed kradzieżą książki, XVII w.
De aulico libri III…, Frankfurt n.M. 1584. Sygn. BUW Sd.608.2959. Fot. Krystyna Dąbrowska

W późniejszym okresie sytuacja uległa może nie tyle zmianie, co pewnemu spotęgowaniu i funkcjonalnemu poszerzeniu. W XVI wieku użytkownicy nadal adnotują tak, jak wcześniej. Kierując się pierwszym impulsem posesora, zaznaczają swoją obecność w książce (najczęściej w jej początkowych partiach – na górnej wyklejce, pierwszych kartach czystych lub na karcie tytułowej). Pojawia się formuła: „książka należy do mnie i moich przyjaciół” (np. Joannis a Lasco Poloni et amicorum[6]), świadcząc o narastającej potrzebie dzielenia się lekturą z najbliższym kręgiem osób. Czyta się nie tylko samotnie, w zaciszu biblioteki, ale i głośno, w grupie (jak przed wiekami), gdzie prowadzi się konwersację, a nawet debaty na temat szczególnie interesujących passusów. Czytelnik staje się panem tekstu.

Popularna wśród dzisiejszych badaczy jest ilustrowana studiami przypadków teza o czytelnictwie zaangażowanym, discitur ut agatur[7]. To postawa udokumentowana zwłaszcza dla skupionego wokół dworu środowiska XVI-XVII-wiecznej Anglii: czytam po to, żeby działać, umocnić swoją pozycję, osiągnąć sukces. Korzystam z książki jak ze skarbnicy informacji, ciekawostek, retorycznych wypowiedzi, które mogę potem zacytować podczas uczonej, eleganckiej konwersacji i zdobyć przychylność patrona. Zawartość książki przybliża się, personifikuje, prowokuje do reakcji, zaś uwagi stają się żywe, spontaniczne, przypominające zaangażowaną rozmowę, z wszystkimi jej atrybutami: pytaniami, wykrzyknieniami, zwątpieniem, aprobatą, zachwytem, protestem, buntem, złością. W tym momencie opisujemy praktykę, która będzie szczególnie intensywna w okresie przesilenia reformacyjnego i następującego po nim natarcia piśmiennictwa polemicznego. Po absorpcji tekstu następuje reakcja, jak grzmot po błyskawicy[8]; nie ma tu miejsca na bierne i bezrefleksyjne przyswajanie. Ten, kto czyta – również pisze: zaznacza, podkreśla, skreśla, notuje. Notatki mogą być komentarzem do przeczytanej treści lub mają charakter indeksowy – powtórzenie na marginesie wybranego słowa lub frazy z tekstu służy wyodrębnieniu interesującego materiału, który może się przydać do różnych celów. Ten rodzaj adnotowania – którego celem było gromadzenie, kumulowanie wiedzy, najbardziej rozwinie się w okresie baroku. Wczesnonowożytni teoretycy czytelnictwa zalecali: notuj, notuj, notuj: niech twoja świątynia pamięci narasta. Czyń to na wszelkich wolnych przestrzeniach książki – po to one są (drukarze w tym celu pozostawiali szerokie marginesy lub powiększali spacje pomiędzy linijkami). Więcej – notatki przenoś do specjalnych notesów, niech staną się twoimi osobistymi raptularzami, skarbnicami wiedzy, przewodnikami po sieci skojarzeń. Takie manuskrypty, wraz z prywatną kolekcją druków wypełnionych twoimi własnymi uwagami będą twoim wszechświatem, konstelacją spraw i skojarzeń… Te rękopiśmienne zbiory różności, które kiedyś zgodnie koegzystowały w skrzyniach lub na półkach bibliotek z edycjami drukowanymi, a dziś przebywają w odrębnych działach bibliotecznych, nazywamy sylwami bądź parapamiętnikami (ang. commonplace books)[9]. Zaś egzemplarze drukowane, zapisane przez użytkowników mrowiem uwag, badacze nazywają książkami zindywidualizowanymi, spersonalizowanymi (customized).

Marginalia autorstwa Dethleva Marcusa Friese (1623-1710),
sekretarza i bibliotekarza kanclerza Magnusa Gabriela de la Gardie w Uppsali.
Johann Christoph Becmann, Historia orbis terrarum… Frankfurt n. Odrą 1685.
Sygn. BUW Sd.713.3398. Fot. Izabela Wiencek

W XVIII wieku marginalia stają się z jednej strony coraz bardziej osobiste, domowe, intymne (zgodnie ze zmianą mentalno-kulturową w czasach Oświecenia), z drugiej zaś strony adnotatorzy miewają na uwadze ich ewentualne upublicznienie, upowszechnienie. W tym okresie stopniowo zanikają wczesne typy adnotacji: zaklęcia przeciw złodziejom oraz rękopiśmienna cenzura (zjawisko obecne głównie w bibliotekach klasztornych czasów kontrreformacji). W XIX wieku pojawiają się edycje drukowane składające się z samych marginaliów, które autor wcześniej zamieścił w swoich książkach (W. M. Thackeray, W. Blake, M. Twain). Żmudną gałęzią badań literaturoznawczych jest porównywanie tych druków z ich rękopiśmiennymi pierwowzorami: śledzenie podobieństw, różnic i przemian myśli autora. Papier tanieje, książka się upowszechnia i przestaje pełnić funkcję memuaru do zapisów gospodarczych, genealogicznych, kronikarskich czy medycznych, nie spotyka się już w niej tak często wierszyków, rysunków i prób pióra. Na podstawie zbioru BUW można powiedzieć, że najwięcej marginaliów, które są zresztą najbardziej interesujące i różnorodne, jest w książkach XVI-wiecznych, mniej w sto lat późniejszych, zaś zdecydowanie najmniej – w edycjach z wieku XVIII.

W XIX wieku, gdy narasta naukowe zainteresowanie przeszłością, bogaci kolekcjonerzy gromadzą pamiątki sprzed wieków. Jednakże ich kryteria są jednoznaczne: im egzemplarz dawnej książki „czystszy” (czyli najlepiej pozbawiony wszelkich notatek itp.), tym cenniejszy. Bywa, że sami tych czystek dokonują, wywabiając dawne pieczęcie, morderczo przycinając marginesy (pozbywając się tym samym komentarzy użytkowników) lub wycinając „szpecące” proweniencje. Zdarzają się jednak bibliofile, którzy wręcz preferują druki z marginaliami – jak Henry Clay Folger (1857-1930; obecnie zbiór w Folger Shakespeare Library, Waszyngton), czy, już w 20. wieku, Bernard Rosenthal (1920-2017; kolekcja w Beinecke Library, Yale University, New Haven), autor słynnego, wzorcowego katalogu ponad dwustu renesansowych druków ze szczegółowo omówionymi adnotacjami. Te dwa krańcowo różne podejścia – niechęć do marginaliów i zamiłowanie do nich – doskonale ilustrują dwa opisy tej samej książki. Pierwszy z nich zamieszczono w katalogu antykwarycznym, drugi w katalogu wystawy bibliotecznej; oba pochodzą z lat 50. XX wieku: „czarna czcionka, każdy tytuł w ramce drzeworytowej; czyste marginesy […],wprawnie odnowiona; egzemplarz dość zabrudzony przez użycie, ale w dobrym stanie”. I drugi opis: „książka ta, wydrukowana w czasach królowej Elżbiety I, była dobrze i pobożnie traktowana. Notatki na marginesach, pisane elżbietańską ręką – komentarze i cytaty z Biblii – przywracają do życia dawnego, żarliwego właściciela.”[10]

Na podstawie marginaliów można badać tak wiele aspektów dawnego życia, zarówno codziennego, jak i wewnętrznego świata dawnych czytelników, że nie sposób zliczyć wszystkie płynące z tych studiów korzyści. Poprzez notatki można obserwować dawne: poczucie humoru (poziom ironii w uwagach, rysunki – karykatury); poziom wykształcenia, zaangażowania religijnego; stopień polemiczności; metody zapamiętywania; uważność, spostrzegawczość czytelniczą; pozycję, wiedzę i samoświadomość kobiety; poczucie winy i kary (uwagi cenzorskie, eliminacje niezgodnych z doktryną partii tekstu), nie mówiąc o przeróżnych wydarzeniach zanotowanych przez czytelników, które uzupełniają naszą wiedzę historyczną, począwszy od opadów gradu wielkości gęsiego jaja[11], a skończywszy na wydarzeniach i datach nienotowanych w biogramach osób występujących w Polskim Słowniku Biograficznym.

Zapis o gradzie, XVIII w. Brevis collectio doctrinae Christianae… labore P. Fr. Abrahami Sladkowski… Zamość 1624. Sygn. BUW Sd.712.614. Fot. Izabela Wiencek

Zwiększone zainteresowanie marginaliami trwa od mniej więcej 20-30 lat i choć powstały już liczne case studies i kilka ujęć syntetycznych (H. J. Jackson, S. Orgel, W. Sherman), wiele w tych badaniach białych plam i niedopowiedzeń. Na uniwersytetach są prowadzone głównie badania adnotacji autorstwa osób znaczących w historii literatury czy kultury (J. Scaliger, I. Casaubon, S. T. Coleridge) bądź tych, które może nie osiągnęły sukcesu i nie stały się sławne, ale za to były impulsywnymi i kompulsywnymi czytelnikami, którzy pozostawili mnóstwo notatek (jak choćby ambitny choć nieskuteczny w swych aspiracjach XVI-wieczny literat Gabriel Harvey). Wciąż otwarte pozostają pytania o metody i cele lektury wczesnonowożytnych czytelników, gdyż kolejne publikacje raczej gmatwają i poszerzają dotychczasowe wizje badaczy niż pomagają w ich doprecyzowaniu i syntezie. Temat marginaliów jest popularyzowany: biblioteki w porozumieniu z literaturoznawcami przygotowują wystawy i towarzyszące im katalogi – np. The Reader Revealed, opublikowany w 2001 r. przez Folger Shakespeare Library czy katalogi trzech wystaw na Uniwersytecie Alberty w Kanadzie, poświęcone marginaliom XVI, XVII i XVIII wieku, wydane odpowiednio w 1998, 2010 i 2012 r. Barierą dla badaczy wciąż pozostaje dostępny online opis bibliograficzny książki dawnej, który, jak sama nazwa wskazuje, nie zajmuje się cechami indywidualnymi egzemplarza – i jest to problem, z którym zmagają się biblioteki na całym świecie. Na koniec podajmy przykład projektu, realizowanego na University of South Carolina. Jak wynika z komunikatu widocznego poniżej, profesor Andrew Stauffer zachęca, żeby dołączyć do myszkowania po półkach biblioteki uniwersyteckiej. Celem jest wyłowienie z odmętów XIX- i wczesno XX-wiecznych edycji egzemplarzy z marginaliami, do tej pory niewydobytymi. Następnie adnotacje te zostaną odpisane (i opisane) na portalu Booktraces.org. Znaczniki na poniższym plakacie (rączki, podkreślenia) są oczywiście jego częścią.

Materiały promocyjne University of South Carolina

Tekst powstał w wyniku kwerendy w British Library (IX 2017), finansowanej przez Fundację Lanckorońskich.

Izabela Wiencek, Gabinet Starych Druków

Literatura:

S.M. Brown and J. Considine, Marginated: Seventeenth-Century Printed Books and the Traces of their Readers, Edmonton 2010. (zamówione do BUW)

S.M. Brown and J. Considine, The Spacious Margin: Eighteen-Century Printed Books and the Traces of their Readres, Edmonton 2012. (zamówione do BUW)

A. T. Grafton, “Discitur ut agatur”: How Gabriel Harvey Read his Livy, w: Annotation and Its Text, ed. by Stephen A. Barney, New York-Oxford 1991, s. 108-129. (zamówione do BUW)

H. J. Jackson, Marginalia: Readers Writing in Books, New Haven and London, 2001.

J. Partyka, Rękopisy dworu szlacheckiego doby staropolskiej, Warszawa 1995.

J. Partyka, Angielskie “commonplace books” a polskie sylwy: z dziejów rękopisów domowych w Europie, “Pamiętnik Literacki”, 88/2, 1997, s. 173-182.

B. M. Rosenthal, The Rosenthal Collection of Printed Books with Manuscript Annotations, New Haven 1997.

W. H. Sherman, What Did Renaissance Readers Write in Their Books?, w: Books and Readers in Early Modern England: Material Studies, ed. by Jennifer Andersen and Elisabeth Sauer, Pensylwania 2002. (zamówione do BUW)

W. H. Sherman, “Rather soiled by use”. Renaissance Readers and Modern Collectors, w: The Reader Revealed, compiled and edited by S. A. Baron with E. Walsh and S. Scola, [published in conjunction with the exhibition ‘The Reader Revealed’, presented at The Folger Shakespeare Library, Washington, DC, from September 4, 2001, through January 19, 2002], Washington 2001, s. 85-92. (zamówione do BUW)

[1] Sygn. BUW Sd.614.695.

[2] Sygn. BUW Sd.612.69.

[3] Sygn. BUW Sd.604.1999 adl.

[4] Jackson, s. 75.

[5] Sherman, What did…, s. 122.

[6] „Jana Łaskiego Polaka i przyjaciół”, sygn. BUW Sd.604.1275.

[7] Zapoczątkowana badaniami Anthony’ego Graftona z Princeton University.

[8] Jackson, s. 44.

[9] W czasach naszego wybitnego leksykografa Grzegorza Knapskiego (1564-1638), nazywały się „ksiąszkami zbieralnymi”.

[10] Sherman, Rather Used…, s. 85.

[11] Sygn. BUW Sd.712.614.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.