Wyjazdy do uzdrowisk cieszyły się na przełomie XIX i XX wieku dużym powodzeniem. Po wielu z nich pozostały wspomnienia, diariusze, listy. Znajdziemy je min. w Gabinecie Rękopisów BUW, wśród obfitej korespondencji rodziny Stempowskich. Są to listy Matyldy z Hanickich Stempowskiej (babki Jerzego) z pobytu w zakładzie wodoleczniczym dr Carla Gmelina na wyspie Föhr, latem 1902 r. Powodem wyjazdu było słabe zdrowie małego Jurka. Chłopca nękała astma, której ataki przykuwały go do łóżka na długie tygodnie. Szukano wszelkich sposobów, które mogły przynieść mu ulgę w dolegliwościach. Tak wspomina w swoich „Pamiętnikach” okres choroby syna Stanisław Stempowski:
Troską napełniał nas nasz pierworodny. W Warszawie, dokąd woziła go Maria jeszcze z Szebutyniec chorego na ataki astmatyczne, każdy lekarz mówił co innego, któryś nawet zastosował cięte bańki, ale temperatura wciąż trzymała się ponad normę, ataki duszności nękały coraz dokuczliwiej. Posyłano do Ciechocinka, do Reichenhall”
Ale wróćmy do Matyldy z Hanickich i jej listów do rodziców Jerzego pisanych w czasie pobytu w kurorcie. Listów pisanych urokliwym, malowniczym i sugestywnym językiem, pełnym słów uznanych dziś już za archaizmy.
Oto co pisze w pierwszym z nich:
Po wielu trudach i kłopotach dostaliśmy się nareszcie na Wyk. I tak się to wszystko prędko zrobiło, że wyobraź sobie, jesteśmy już w zakładzie doktora Gmelina, a chłopiec nasz w tej chwili już śpi we wzorowo posłanym łóżku i przy szumie fal morskich. Co do warunków, to przesyłam wam dzienny rachunek ręką samego doktora napisany. Drogo Mamusiu, drogo strasznie….
A tak pisze o uzdrowisku sam Jerzy:
Kochany dziadziu i babciu! Od dwóch tygodni znajduję się na wyspie Föhr, koło malutkiego miasteczka Wyk, w zakładzie Doktora Gmelina. Bardzo mi tu dobrze, tylko że smutno za wszystkimi, tu masa różnych ciekawości: spacery boso w wodzie, w której ukrywa się mnóstwo dużych i małych krabów, które wplątawszy się w wodorosty, ukrycie łażą po dnie morza. Spacery po lądzie, zbieranie trawy na miotełki, zakładanie fortec w piasku i mnóstwo innych ciekawości.
Wyjazd ten wiązał się z dużymi wysiłkiem finansowym Stanisława i Marii Stempowskich, czego świadom był nawet mały Jerzy. Tak jego reakcje na widok sanatorium opisuje babka:
Z foyer najpierw nas wprowadzono do salonu, rzeczywiście najskromniejszego z całego zakładu. Jerzyk strasznie się rozradował, ale kiedy zobaczył te sale gimnastyczne z pysznymi przyrządami, łaźnie po królewsku urządzone i tu spuścił nos na kwintę, a nareszcie gdyśmy weszli do gabinetu doktora, gdzie taka massa przyrządów do auskultacji, wagi, miary itp., rozpłakało się biedactwo. Jakeśmy powrócili do swego pokoju, zaczęłam się go dopytywać, czego on płakał, nie chciał mi za nic powiedzieć, a ja mu powiedziałam, że ja wiem, że on płacze nie z kaprysów, ale dlatego, że się boi wielkich kosztów, to tak się gorzko do mnie uśmiechnął, że mi się serce za nim tak bardzo ścisnęło.
Życie codzienne ówczesnego kuracjusza nie było łatwe. Przede wszystkim należało się poddać rozmaitym zabiegom które nie zawsze były przyjemne. W opisywanej epoce w uzdrowiskach święciła triumfy metoda leczenia wodą dr Sebastiana Kneippa (1821-1897), który propagował zabiegi higieniczne oparte na obmywaniu ciała zimną wodą, „wsiąkaniu” przez nos zimnej wody i inne zabiegi, których zimna woda była podstawą. Zalecał również noszenie lnianej i bawełnianej odzieży oraz częste jej pranie. Może dlatego właśnie babcia pisała ciągle do matki Jerzego o tzw. „wydrach”, czyli szybkim niszczeniu się noszonej w uzdrowisku odzieży i konieczności przysyłania nowej.
Metody te, jak wynika z poniższego cytatu stosowana również w sanatorium dr Gmelina.
Rano przy wycieraniu [?] chłodną wodą dawniej, dopóki się nie oswoił, to się zawsze zachowywał, a teraz po prostu szarpie się z tą panią, a co zatem idzie, nie może ona zrobić tego dokładnie.
Żebyś ty widziała, na jakie on tu zimno chodzi bez pończoch, jakie tu w całym domu przeciągi, w jaką zimną wodę wchodzi i w jakie chłodne dni bierze te Bady-luft, to byś aż ręce załamywała ze strachu.
Klimat uzdrowiska położonego na wybrzeżu Bałtyku nie zawsze był przychylny kuracjuszom. A moda na leczenie świeżym powietrzem i kąpielami słonecznymi wymagała przebywania stale na dworze.
Ty nie masz wyobrażenia mamusiu, co to za okropny klimat. Dziesięć razy nadzień zmiana pogody, to ciepło, to znowu chmura nadejdzie i z niej taki chłód, że aż kości łamie. Jurek stale jest zaziębiony, a objawia się to zaziębienie ciągłym opuchaniem i stęchaniem gruczołów na szyi, od trzech dni mamy takie burze w połączeniu z przejściowymi ulewnymi deszczami, że na jedną nawet chwilę nie można wyjść z pokoju i cóż to za koracyja? Ani kąpieli zimnych, ani siedzenia nad morzem, siedź w tym jednym pokoju, w którym czasem nawet okna otworzyć nie można, gdyż wiatr szyby wysadza.
Ważną częścią kuracji była dieta. Świętowała ona wtedy w lecznictwie sanatoryjnym swoje prapoczątki. Wspomniany wyżej ks. Kneipp był także prekursorem dzisiejszego zdrowego żywienia, które nie było w owych czasach przyjmowane z zachwytem przez pensjonariuszy sanatorium. Babcia Jerzego tak pisze o tym, co podawano na stół w kurortowej jadalni:
Mamy tu kuchnię więcej wegetariańską. Mięsa mało, ale za to są jarzyny, sałaty, kapusty itd. Dostajemy jeść pięć razy na dzień, ale skromnie. Jurek powiada, że jak dla karzełków…
Dodaj do tego, że od czasu jak tu zjechało tyle ludzi, jedzenie mamy szkaradne i tak go mało, że o każdy kawałek chleba, o każdą drobnostkę, trzeba walkę staczać i ze służbą, i z sąsiadami.
Na co dzień w uzdrowisku noszono się dość swobodnie. Pamiętajmy, że był to początek wieku, gdzie nadal starano się zakrywać ciało, zwłaszcza w tzw. towarzystwie.
Jedno to dobre tylko, że stroi żadnych nie ma, chodzą jak kto chce, a wszyscy i starzy i mali zupełnie po domowemu. Pani doktorowa w szlafroku, pan doktor w takiej kurtce, jak Staś ma ranne ubranie, tylko z całymi łokciami.
W tym czasie zmieniała się moda kąpielowa. Nieśmiało pojawiały się już kostiumy odsłaniające więcej ciała, choć nadal można przeważały na plażach i w kąpieliskach męskie pasiaste trykoty do kolan i damskie kostiumy ze spódniczkami i pończochy.
Do przebierania się używano ruchomych kabin kąpielowych. Dopiero gdy kąpielowy wtoczył taką kabinę do wody można było wyjść z niej wprost do morza. Po kąpieli znów wchodzono do kabiny, przebierano się i wychodzono po przetoczeniu pojazdu na plażę.
Samo miasteczko było wtedy małe, prowincjonalne, nie oferowało żadnych rozrywek :
W Wyku literalnie nic, ale to nic, dostać nie można. Jest tu parę sklepików, gdzie zaledwie rzeczy najkonieczniejszej potrzeby szukać można, o galowym ubraniu ani mowy, o zrobieniu takowego ani marzyć. Tutejsi mieszkańcy jadą gdzieś do okolicznych miast po sprawunki. Zapasy dla pensjonatu, jak owoce itd. sprowadzają z Hamburga.
Ostateczny wyrok babci był dla tego miejsca nieprzychylny, a spędzanie tam czasu często określała w swoich listach jako więzienie lub niewolę, odbywane z samozaparciem dla dobra dziecka, choć i w to z czasem zaczynała wątpić, uważając że dobre odżywianie i powietrze lepiej by zrobiło Jerzemu w rodzinnych Szebutyńcach.
Bo tu nie tylko my, ale i Szwaby się skarżą: ten na jedzenie, ten na usługę, ów na brudne serwety, słowem wszyscy są niezadowoleni, a wszystkie sługi, masażystki skarżą się na małe płace.
Zarówno Jerzy, jak jego babcia narzekali bardzo na zachowania dzieci. Szczególnie na prześladowania, jakie musiał znosić Jerzy. Dziecko było dumne, izolujące się od rówieśników, co nie zyskiwało ich aprobaty.
Żebyś ty widziała, jak te dzieci dokuczają mu, to mnie aż serce się nieraz kraje. On np. odbywa swoją lekcję w szkole, a te bachory, szczególniej dziewczęta, podsłuchują pode drzwiami jego niemiecką lekcję i potem publicznie, przy obiedzie wyśmiewają się z niego i tak wszędzie, to go z łodzią zepchną na głęboką wodę, to w kąpieli za nogę złapią tak, że to biedactwo nabierze pełne uszy wody
Tak swoich kolegów z plaży widział Jerzy:
Dzieci są bardzo niegrzeczne. Ciągle się biją, wszystko psują, wszystko łamią, urządzają nadzwyczajne zabawy, które kończą się zawsze bójką i grzmoceniem kijami siebie i innych, nawet tych, którzy nie należeli do zabawy.
I tak przebiegała na przełomie wieków „koracyja w badzie”, która odbywał mały Jerzy Stempowski pod czujnym okiem babki, Matyldy z Hanickich. Pełna dla obojga raczej cieni niż blasków, ale mimo to barwna dla nas i ciekawa.
Wszystkie cytaty z listów pochodzą z rękopisu nr 1569
Anna Wirkus (Gabinet Rękopisów BUW)
Z pozytywów może warto zwrócić uwagę na domysł, że kuracjusz (koracjusz?) z każdym dniem diety warzywnej ważył mniej, więc i kąpielowemu łatwiej było przetaczać wózek do wody i z wody 🙂 Przeczytałam ze smakiem, dziękuję!