Przy wigilijnym stole
aut. Jan KasprowiczPrzy wigilijnym stole,
Łamiąc opłatek święty,
Pomnijcie, że dzień ten radosny
W miłości jest poczęty…”Boże Narodzenie: antologia poezji polskiej, Warszawa 1961 – (BUW Wolny Dostęp: PG 7141. C53 B68 1961)
– Mamo, nie przyjedziemy na święta. Trafiła nam się super okazja i jedziemy ze znajomymi na Majorkę. Rozumiesz, prawda? Robert chyba też nie może, ale będzie do Ciebie jeszcze dzwonił…
– Rozmawiałaś z Asią? Mamuś, kumpel zaproponował mi udział w projekcie, o którym marzyłem od dawna. Ale muszę wyjechać na tydzień do Zakopanego. Nie spędzę z Tobą świąt, ale to raczej nie jest problem, no nie?…
Dobrze, że nie posiada więcej zabieganych dzieci, nieobecnych dzieci i w ogóle dzieci, bo kolejnego takiego telefonu chyba by nie zniosła! – westchnęła zasępiona – Na co to przyszło człowiekowi. Odkąd pamięta bała się samotności, właśnie w Święta. Miała teraz okazję sprawdzić jak ona smakuje… Nawet Paluszek, który na swoich krótkich nóżkach przedreptał wiernie u jej boku 15 lat, zdezerterował i od tygodnia musi budzić się bez psiego chrapania przy uchu. A to nie jest do zniesienia. Kumpel z sierścią wiecznie przesiąkniętą jej łzami, kompan od kupowania bułek na śniadanie i długich spacerów, po których sapał jak prawdziwa lokomotywa. Jej osobista, bratnia dusza z wytartym futerkiem za prawym uchem, od ciągłego łaskotania. Cierpliwy przyjaciel na dzień, na lata, na całe życie. Na jego całe życie. A co z resztą mojego? Spojrzała na puste legowisko psa. „Sprzątnę je po świętach, zawiozę do schroniska, może się przyda …” – obiecała sobie w duchu.
Wigilijny poranek przywitał ją jednostajnie sypiącym śniegiem.
Ubrana w ciepłą kurtkę, wymachując kijkami do nordic walking ruszyła w stronę lasu. Lubiła tę jego potęgę. Dzieci jak były małe, też… Paluszek go uwielbiał. Gdy tylko przekraczał linię drzew uruchamiał turbo napęd i biegł przed siebie poszczekując wesoło. Tylko tam czuli się wolni. Las sprawiał, że codzienne troski nagle oswobodzone i lekkie, chowały się w konarach wysokich drzew i dawały od siebie odpocząć. Miała nawet czasem takie wrażenie, że świergot ptaków miesza się z szeptem zagubionych, cudzych trosk. Jej troski jakoś nigdy się nie gubiły, a zawsze bezbłędnie odnajdowały powrotną drogę. Do niej.
Śnieg mruczał pod stopami (nigdy nie potrafiła odgadnąć czy z zadowolenia, czy raczej z niechęci do depczących go podeszw). Maszerowała. Jej zdaniem całkiem dziarsko. Śniegowe gwiazdki prószyły bezgłośnie. Mijała kolejne sosny, świerki, dęby, gdy nagle dojrzała skuloną postać w czerwonym kubraku siedzącą smętnie pod jednym z drzew. Podeszła ostrożnie bliżej… Siedział osowiały, trząsł się z zimna, a biała bródka tańczyła w rytm mroźnego podmuchu wiatru. Smutne oczy patrzyły na nią przenikliwie. Czapkę na głowie zastąpiła spora kupka śniegu usypana w zgrabny stożek.
– A co Ty tak siedzisz? Wracaj do domu. Przemarzłeś. Biegnij, niezdrowo tak tkwić bez ruchu. Pewnie się o Ciebie martwią…
Poruszył się nieporadnie i wtedy zauważyła… obrożę na szyi i smycz niewolniczo przywiązaną do drzewa. Aby go nie wystraszyć kucnęła i na czworakach powolutku zmniejszała dystans między nimi. A on skulił tylko te swoje ogromne uszyska i nie odrywał od niej smutnego wzroku. Przyjrzała mu się uważnie. Białe umaszczenie pyska kontrastowało z całą resztą w kolorze mlecznej czekolady. Kudłaty ogon nieśmiało falował rozgarniając biały puch. Był wyjątkowy.
– O widzę, że Twój wątpliwej przyzwoitości właściciel (były jak sądzę) postarał się jednak i zadbał o to, żebyś nie zmarzł już w pierwszej godzinie jasyru. Bardzo gustowne wdzianko i w kolorze na czasie – przemawiała do niego łagodnie. Wyciągnęła rękę. Dotknął ją zimnym i wilgotnym nosem. Sumiennie uczył się jej zapachu. Strąciła śnieg z jego łebka i odwiązała rzemień. Nie protestował.
– Co ja z Tobą zrobię? Nie mogę cię przecież tu zostawić, choć jak widzę przywiązałeś się do tego miejsca. Przepraszam, taki żart. Podejrzewam, że chcąc nie chcąc zachowasz w tajemnicy swoje imię. To nic, ja jestem Ewa. Mam dziś imieniny… No, chodź kolego. Czas na nas.
Szarówka powoli zakradała się na świątecznie przyozdobione ulice. A oni szli jedną z tych wystrojonych alejek i czuli się tak, jakby spędzili ze sobą już setki, tysiące dni i przebyli na wspólnych spacerach setki, tysiące kilometrów…
– No, przypadkowo spotkany psie. Jesteśmy na miejscu. Nie bój się…
Krzątając się po kuchni obserwowała go kątem oka. Nos niezawodny o każdej porze dnia i nocy wywąchiwał poutykane wszędzie zapachy mieszkania. Przy posłaniu Paluszka niespodziewany gość zjeżył się nieco, aby po sekundzie wskoczyć w samiutki środek wiklinowego kosza i wtulić się w kraciasty koc.
– Oho! I pewnie jeszcze oczekujesz, że cię zamelduję – roześmiała się głośno.
Pukanie do drzwi przerwało rozważania meldunkowe. Przybysz znikąd zaszczekał ostrzegawczo.
– Pani Ewo, przepraszam za śmiałość, ale tak się ułożyło, że ja też spędzam Wigilię sama, a zatem może przyłączyłaby się Pani do mnie…O, któż to taki? – zapytała z uśmiechem na twarzy wskazując na obecnego właściciela Paluszkowego posłania, który jakby trochę wstydliwie, z lekką obawą wyjrzał spod kraciastego koca.
– Jakiś nieszczęśnik (bo serca pozbawiony) zostawił go w lesie. Moje za to bije jak oszalałe, więc rozumie pani, że nie mogłam inaczej…
– Ma pani już imię dla niego?
– Hm, nie myślałam jeszcze o tym…
– To proste. Proszę przyjrzeć się tej jego białej brodzie. To przecież, wypisz wymaluj Mikołajek. Tylko mu jeszcze dzwoneczków brakuje. Dziś przecież Wigilia. Czas spełniania marzeń i czas prezentów. Pani jak widzę swój już dostała. Mikołajek na święta…
– Wszystko się zgadza! Pani Mario, zapraszam do środka, będzie nam miło gościć panią… – Mikołajek zawachlował uszami. Usłyszała nieśmiały dźwięk dzwoneczków przy czerwonej obróżce. Dziwne, że nie zauważyła ich wcześniej…Radosne święta czas zacząć…A może i dzieci zmienią dla niej plany…Była przekonana, że w ten niezwykły wieczór jeszcze nie jeden raz będzie szła otworzyć drzwi…
Boci@n
SIADA PAN BÓG WIECZOREM…
aut. Barbara BorzymowskaSiada Pan Bóg wieczorem przy kominku, zmęczony,
W wysiedzianym fotelu, wreszcie w starych kapciach,
Wzdycha ciężko i smutno, potrząsając głową…
Ciężko być Panem Bogiem w takich trudnych czasach.
Panie… z pyskiem na Bożej nodze mruczy Boży Pies,
Ten Azor, ten z wioski pod lasem, ma za krótki łańcuch,
Widzę, że jesteś zmęczony, ale wiesz, jak to jest…
I, Panie Boże, ta Bella, co oszczeniła się w lesie,
Umarła wczoraj. Z głodu. Anioł duszę już niesie.
Ale wzięliśmy mamę, a dzieci zostały same…
I w lesie psa ktoś przywiązał, bo miał już jego dość…
Daj żeby jeszcze dzisiaj szedł lasem inny ktoś.
Pomyśl o psach, które tęsknią, i wszystkich tych, co są głodne
I o tych, które są bite, i wielu tych, co samotne
I przejechanych na drogach – żeby trafiły do Boga…
Panie… jesteś zmęczony, ale wiesz, jak to jest…
One mnie proszą o Ciebie, mruczy do Boga pies.
– Dobrze już, dobrze, piesku, zrobimy wszystko w lot.
Z boku, na cichych łapach, skrada się Boży Kot…
Warto zajrzeć:
– Ezio del Favero: Jest taki dzień…: legendy i bajki o Bożym Narodzeniu, 2013 (BUW MAGAZYN: 1157095)
Jak zwykle zachwyca Pani ciepłym stylem. Wspaniały prezent na Gwiazdkę!
Jak zwykle super. Szkoda tylko, że tak szybko się kończą.
Tekst pełen wrażliwości. Dziękuję 🙂
Mogę czytać w nieskończoność. Śliczny i ciepły tekst.
Mikołajek wzrusza wrażliwców i otula ciepłą magią ŚWIĄT.Bardzo dziękuję za piękny tekst.
Szanowni Państwo,
Dziękuję Państwu za wszystkie komentarze pełne słońca i otuchy! Takie wyjątkowe komentarze mobilizują do pracy nad kolejnymi wpisami:))
Ufam, że i ten rok będzie obfitować w Państwa odwiedziny na naszym bibliotecznym blogu :))
Życzę Szczęśliwego Nowego Roku 🙂
Kłaniam się wszystkim Państwu 🙂
Boci@n
Piękna i ciekawa historia o dobroci serca. Przeczytałam ją z przyjemnością. Poproszę o więcej takich.
Zajrzałam tu przypadkiem i już mnie wciągnęło.
Miła autorko, wzruszający tekst:-) w sam raz na taki pochmurny, choć już poświąteczny dzień lutego