Współczesne Chiny często jawią się jako nieustannie rosnący gigant ekonomiczny i turystyczny – ich milionowe metropolie (takie jak Szanghaj, Pekin czy Chengdu) przyciągają uwagę całego świata. Wydaje się jednak, że w tym wszystkim na dalszy plan schodzą ludzkie losy, nierozerwalnie przecież związane z tak szybkim tempem modernizacji.
Rob Schmitz, amerykański dziennikarz ekonomiczny i polityczny, w książce Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj (BUW WD DS796.S253 A27165 2018) postanowił jednak skupić się nie na wielkich pytaniach dotyczących chińskiej gospodarki i polityki, lecz właśnie na losach poszczególnych osób, jakie spotkał, mieszkając przez lata przy szanghajskiej ulicy Długiego Szczęścia, którą sam, nieco bardziej krasomówczo, nazywa ulicą Wiecznej Szczęśliwości. Tym samym mieszkańcy jednej ulicy, ich kłopoty i codzinne troski, stają się niejako ucieleśnieniem problemów, z którymi borykają się współczesne Chiny.
Bohaterowie, którzy opowiadają o swoim życiu na kartach książki, to przeciętni, często ciężko doświadczeni przez los ludzie – na własnej skórze odczuli skutki chińskiej polityki. Niezależnie od wieku – czy są staruszkami utrzymującymi się głównie ze skromnej emerytury jak ciocia Fu i wujek Feng, czy millenialsami prowadzącymi własny interes jak CK – muszą borykać się z błędami systemowymi, które nawarstwiały się przez dziesięciolecia, i szukać własnej drogi, prowadzącej do szczęśliwego, dostatniego życia w tak dynamicznie zmieniającym się państwie.
Mimo tych swoistych podobieństw między bohaterami tekstu, obraz Szanghaju i Chin, który wyłania się z książki, ukazuje pewien rozdźwięk, widoczny przede wszystkim na dwóch poziomach: międzypokoleniowym oraz na linii państwo–obywatel.
Starsi bohaterowie, którzy doskonale pamiętają czasy Mao Zedonga – wraz ze sto pięćdziesięcioma sześcioma milionami Chińczyków urodzonych w pierwszym dziesięcioleciu po dojściu do władzy partii komunistycznej – należą do tak zwanego „straconego pokolenia. Pozbawieni dzieciństwa, życia rodzinnego i wykształcenia, nie nabyli umiejętności potrzebnych do osięgnięcia sukcesu w nowych Chinach” [1]. Żyli zgodnie z nakazami regulującej wszystko partii (lub, jeśli tego nie robili, ponosili ciężkie konsekwencje), dlatego funkcjonowanie w ramach wolnego, pełnego nierówności rynku, okazało się dla nich niezwykle trudne. Ich bilans strat i zysków zarówno w ramach starych, jak i nowych, kapitalistycznych Chin, jest ujemny – próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości, lecz często nie potrafią się do niej przystosować. Właśnie z tego wynika przywołany wcześniej rozdźwięk, który można nazwać międzypokoleniowym. Ludzie młodzi, urodzeni w latach 80. lub później, wychowywali się bowiem w zupełnie innym duchu: dorastali w państwie, które doceniało przede wszystkim zaradność i umiejętność prowadzenia biznesu. Zarazem jednak często tkwią rozdarci między buntem wobec systemu i potrzebą wyrażenia indywidualizmu a chęcią prowadzenia spokojnego, dostatniego życia, pozwalającego na realizację marzeń. I pod tym względem, mimo przemian społecznych i odmiennej sytuacji polityczno-gospadarczej, tak naprawdę nie różnią się od pokolenia swoich rodziców czy dziadków.
W Ulicy Wiecznej Szczęśliwości równie wyraźnie wybrzmiewa dysonans między celami władzy i tym, jak partia by chciała, żeby postrzegano Chiny i Szanghaj za granicą, a planami i marzeniami zwykłych, najbardziej poszkodowanych przez system obywateli. Jednym z najbardziej wstrząsających przykładów tego typu jest przedstawienie Szanghaju jako miasta przygotowującego się do Expo 2010. Przygotowania miały odbywać się zgodnie ze sloganem „Miasto… czyni życie piękniejszym […]. Tak brzmiało oficjalne hasło wystawy światowej. Wersja angielska była prostsza: »Lepsze miasto, lepsze życie«. Władze lansowały Szanghaj jako modelową chińską metropolię. Rząd Chin prowadził ambitną kampanię urbanizacyjną […]” [2]. O ile sam cel wydaje się szczytny, o tyle urbanizacja miasta związana była z brutalnym wysiedlaniem mieszkańców dzielnic przeznaczonych do „rewitalizacji”. Osoby zamieszkujące dawną, postkolonialną Maggie Lane, sąsiadującą z ulicą Wiecznej Szczęśliwości, właściwie z dnia na dzień zostały wyrzucone na bruk. Niektórym z nich zniszczono domy – a niektórzy stracili życie, jak małżeństwo Zhu Shuikang i Li Xingzhi, którzy zginęli w pożarze wywołanym przez grupę „czyścicieli”. Ci zaś, którzy przetrwali pierwszą falę represji – jak Cheng Zhongdao i jego żona – ostatecznie i tak zostali brutalnie usunięci ze swoich domów, nie uzyskawszy w zamian żadnego odszkodowania ani adekwatnego lokalu zastępczego. Ich sytuacja – wcale przecież nie jednostkowa w skali Chin – nie obeszła urzędników, a ostatecznie Maggie Lane i tak przez lata pozostała niezagospodarowa. Tym samym uwidoczniona została specyfika i trudy życia w państwie, które, próbując osiągnąć zaplanowane cele, tak naprawdę nie dba o dobro swoich obywateli.
Ulica Wiecznej Szczęśliwości to znakomicie napisana książka. Niewiele w niej – tak przecież typowych dla reportaży – malowniczych podróży po Chinach. Mimo to podejmowane w niej tematy, choć w większości dotyczą konkretnych osób, przekrojowo ukazują Państwo Środka. Co więcej, Rob Schmitz opisuje problemy mieszkańców ulicy Wiecznej Szczęśliwości z wielką empatią i dbałością o to, by ich nie osądzać. Dzięki temu czytelnik może nie tylko wiele się dowiedzieć o Szanghaju i sytuacji we współczesnych Chinach, ale także – zupełnie po ludzku – zżyć się z bohaterami książki. Pozwala to również zauważyć, że z tekstu przebija pewna właściwie uniwersalna prawda – niezależnie od tego, kim się jest, gdzie się mieszka i przez co się przejdzie, każdy marzy o godnym życiu dla siebie i swoich najbliższych.
[1] s. 248.
[2] s. 30.
Tekst: Natalia Panuszewska, Oddział Gromadzenia i Uzupełniania Zbiorów
Obrazek wyróżniający: Prcmise, Wikimedia Commons