16 lipca w wieku 91 lat zmarł Szymon Szurmiej. Ten dżentelmen w każdym calu miał na swoim koncie wiele ról, które potrafił odgrywać w fenomenalny sposób. Aktor, reżyser, działacz społeczności żydowskiej, dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Żydowskiego im. Ester Rachel i Idy Kamińskich. O jego życiu można byłoby nakręcić film! I to jaki! A gdybym została obdarowana talentem reżyserskim, wtedy to ja nakręciłabym film o nim. Znalazłyby się tam z pewnością dwa poruszające wydarzenia z życia pana Szymona…
Jest rok 1939. A Szymon jest zakochany po uszy, w córce komisarza policji. Niepoprawnego romantyka nie zniechęca fakt, że ojciec dziewczyny nie widzi w nim kandydata na męża dla swojej córki. Okrutny los, który bezwstydnie zabawia się ludzkimi istnieniami sprawia, że całą rodzinę komisarza bolszewicy wywożą na Sybir. Wybrance chłopaka udaje się uniknąć wywózki, ponieważ akurat wtedy, kiedy dochodzi do tragedii, spędza miło czas u swojej koleżanki. Nie ma innego wyjścia, i nasz rycerz podejmuje decyzję o ukryciu dziewczyny na wsi. Na nieszczęście, jego kolega niezbyt dyskretnie i głupio, chwali się przed innymi, jakim to śmiałkiem jest Szymon. Za to co zrobił, za ocalenie życia ukochanej, przesiedział trzy lata w obozie na Kołymie, a potem kolejne lata w Dżambule w Kazachstanie. Zrozpaczona zniknięciem chłopca rodzina nie ma zielonego pojęcia, gdzie jest ich ukochany Szymek. A on radzi sobie całkiem nieźle i zabawia innych więźniów, śpiewem i recytowaniem poezji…
Kolejna, przejmująca scena. Nasz bohater próbuje dostać się do armii Andersa. Plac, a wokół kopalnie. Przyszli żołnierze, nieśmiało przystępując z nogi na nogę i trzymając w rękach tobołki z dobytkiem czekają na przydział grochówki. Zaczynają jeść. Nagle pojawia się wśród nich porucznik, który wydaje krótki, bezduszny rozkaz i dokonuje bezsensownej selekcji:
„Żydzi na prawo, Polacy na lewo!”
Młodzi dzielą się na grupki, a Szymon Szurmiej nie rusza się z miejsca.
„A ty co?”
„Nie wiem, gdzie iść. Ojciec Polak, matka Żydówka.”
Reakcja oficera jest błyskawiczna. Uderzenie jest tak silne, że krew powoli skapuje do zupy…Koledzy zaczynają nawoływać z obu stron, aby dołączył do nich…A Szymon Szurmiej ociera krew, podnosi swój skromny dobytek z ziemi i dumnie wyprostowany mówi:
„Dziękuję.”
I wraca do Dżambułu.
Coco Chanel mawiała, że można czasem urodzić się bez skrzydeł, ale ważne jest aby nie przeszkodzić im wyrosnąć. Szymon Szurmiej, jestem pewna, urodził się z prawdziwie anielskimi skrzydłami, a czasy, w których przyszło mu żyć nie zdołały ich zniszczyć.
Co teraz? A teraz, kto wie, może ma już zupełnie nowe…
Boci@n
PS W spisywaniu tych dwóch wyjątkowych historii pomógł mi wywiad jakiego udzielił pan Szymon Szurmiej i jego żona dwutygodnikowi „Viva” nr 11 z 2013 r.
PS W naszych zbiorach dostępna jest książka, wywiad rzeka: Szurmiej Sz.: Szymon Szurmiej, Warszawa, 2007 – Wolny Dostęp: PN2859. P66 S974 2007.
Książkowy fragment wypowiedzi Szymona Szurmieja:
„ Jest taki dowcip. Duszyczki błąkają się potępione, a która zbierze się na odwagę, prosi:
– Panie Boże spuść mi drabinę, niech będzie taka wysoka, żebym się mogła dostać do nieba. Niech będzie taka długa, ile razy zgrzeszyłam.
Łup! I pojawia się drabina z ziemi aż do nieba. Jedna biedna uratowana. Druga zobaczyła, prosi o to samo – i znowu jest drabina, udało się, duszyczka drapie się do góry. Trzecia woła do Pana Boga, a on spuszcza drabinę tylko do dachu, nie da się wejść, za wysoko.
Jaki stąd morał?
– Dziewczyny, nie zamykajcie sobie drogi do nieba.”