A: Anonsowałyśmy dwie pary słynnych dłoni, choć z lewej ręki Cecylii Gallerani widzimy na obrazie Leonarda da Vinci tylko grzbiet. Ale uznajmy, że znowu płynnie przeszłyśmy do nowej grupy okładek.
B: Z tymi dwoma obrazami Leonarda taka jest sprawa, że gdy na nie patrzymy, myślimy, że znamy je bardzo dobrze. Lecz gdyby ktoś zadał nam pytanie, czy potrafimy z pamięci odtworzyć układ rąk Mony Lisy i damy z łasiczką, to pewnie nieliczni z nas by to potrafili. Weźmy Monę Lisę – wielu, patrząc na nią, skupia się na jej tajemniczym uśmiechu, zapominając o innych elementach obrazu: stroju, układzie dłoni, tle, którym jest górzysty krajobraz z rzeką i mostem, a nawet fakcie, że siedzi ona na krześle z poręczami! Tego w zasadzie nie widać. Wróćmy jednak do okładek. Przeczesywanie Internetu w poszukiwaniu książek naukowych, które prezentują na okładce najsłynniejszy portret świata, przepraszam, portrety, daje mizerne rezultaty. Co prawda pandemia zainspirowała badaczy i grafików do tego, by i jednej, i drugiej damie nałożyć na twarz maseczkę, i tak zmieniony portret pokazać na okładce studiów nad wpływem epidemii na społeczeństwo. Ale poza tym niewiele. Na okładkach widzimy raczej inne arcydzieła malarstwa.
A: Dzieła sztuki malarskiej wykorzystywane na okładkach sprawdzają się rzeczywiście w przeróżnych dziedzinach, czerpiąc często nie tylko z konkretnego tematu i tytułu pracy artystycznej, ale również z kontekstów tworzonych przez elementy biografii autora (autoportret van Gogha), bagażu kulturowych skojarzeń itd. Jak sądzisz, czym kierują się projektanci okładek sięgając po obrazy z kanonu europejskiej historii sztuki?
B: Mam wrażenie, a okładki „gromadzę” już od lat, że graficy idą po linii najmniejszego oporu i wybierają na okładki książek dzieła najbardziej znane, które „pływają po powierzchni” świadomości potencjalnego odbiorcy. Rzadziej, niestety, są to dzieła sztuki mniej rozpoznawalne, które – często – lepiej oddają treść książek. Gdybyśmy chciały stworzyć listę „Top ten” arcydzieł malarstwa światowego, to nie byłoby to trudnym zadaniem: Melancholia Dürera, Strachy i marzenia senne Goyi, Baranek Boży Zurbarana, Gwiaździsta Noc wspomnianego już Van Gogha, Wędrowiec nad morzem ciszy oraz Wschód księżyca nad morzem Friedricha, Panny Dworskie Velazqueza, Wieża Babel Petera Breugla Starszego,
szkic przedstawiający człowieka w kwadracie i kole Leonarda da Vinci,
czy – choć to echa popularności sztuki pop art – okładki wzorowane na dyptyku Marylin Monroe Warhola. Są to artystyczne przedstawienia rzeczywistości na tyle pojemne, że można nimi zilustrować praktycznie wszystko. Byłabym zapomniała o Kupcu i jego żonie van Reymerswale’a.
Na pewno dałoby się stworzyć też listę dziesięciu najpopularniejszych dzieł malarstwa polskiego. Na przykład na okładkach często pojawia się Melancholia Malczewskiego. Lubię Malczewskiego, więc gdyby tak zilustrowana książka trafiła do księgarń, z pewnością przykułaby moją uwagę. Z dużym prawdopodobieństwem wzięłabym ją do ręki, przejrzała spis treści. Zapewne tę metodę wykorzystują projektanci okładek licząc na zainteresowanie klientów ulubionymi malarzami. W ten sposób też – świadomie lub nie – utrwalają istniejące stereotypy i związki znaczeniowe. Malczewski, Makowski, Wyspiański i jego akwarele, zwłaszcza te, na których są dzieci, rzadziej Matejko.
A: Wolę wierzyć, że projektanci okładek kierują się też względami estetycznymi i subtelnymi kodami kulturowymi 😉 W każdym razie Malczewski pozostawił spuściznę idealną do obstawienia okładek niemal każdej możliwej książki o „polskości” i jej dylematach – od historii, poprzez religijność, pejzaże, mitologię – na charakterach indywiduów skończywszy.
Dzieło sztuki na okładce to jednak również konkretny estetyczny statement, sugerujący związki z kulturą wysoką, klasyczną, erudycyjną, przynależność do określonego kręgu osiągnięć intelektualnych. Oczywiście specyficzną grupą pozostaną naukowe publikacje z zakresu historii, bo tu dzieła sztuki na okładkach są często przykładami twórczości z epoki.
B: Może warto podać kilka dobrych, naszym zdaniem, przykładów wykorzystania obrazów mniej znanych, a przepięknie nadających się na ilustracje treści naukowych?
A: Tak, świetnym przykładem są prace Giuseppe Arcimboldo! Ser i robaki Carlo Ginzburga z Latem na obwolucie to był genialny wybór. Znalazłam Arcimboldo potem tylko jeszcze u Le Goffa na Kulturze średniowiecznej Europy, a to przecież tak atrakcyjny w swej „dziwności” twórca, że uniósłby okładkę niejednej rozprawy naukowej na temat współczesności ;).
B: A jednak Mona Lisa i Cecilia Gallerani pojawiają się w zasadzie tylko na okładkach książek o nich samych. Może i w tym jest ukryty sens: co mogłoby je lepiej zilustrować?
A: Obie grande dames przeszły do wieczności dzięki portretom Leonarda da Vinci. O nich samych mamy raczej skromne informacje i tym chętniej spekulujemy. Ale masz zapewne na myśli książki o ich wizerunkach i o samym autorze. Tu pełna zgoda – trudno szukać lepszego motywu na okładkę o losach tych płócien, choć, jak widzimy, można ikoniczną wersję portretu na potrzeby „podkręcenia” wymowy dzieła unowocześnić, nawiązując do całego pasma pastiszów, zwłaszcza w przypadku Giocondy.
B: Rzeczywiście, pastisze Mony Lisy mają się świetnie. Tu twórcy nie widzą ograniczeń w zastosowaniu. Podobnie zresztą, gdy korzystają z wizerunku kobiety i umieszczają go we wszystkich możliwych kontekstach, zwłaszcza w reklamie. Ta praktyka nie jest też obca twórcom okładek, ale o tym porozmawiamy w następnym odcinku.
O okładkach rozmawiały:
Barbara Chmielewska, Biblioteka Wydziału Psychologii
Agnieszka Kościelniak-Osiak, Oddział Promocji, Wystaw i Współpracy