Było odwrotnie. To nie książka zainspirowała mnie do podróży, ale planowana podróż skłoniła mnie do sięgnięcia do książki. No i w końcu wzięłam ją ze sobą – grubą książkę o Śląsku, czyli „Czarny ogród” Małgorzaty Szejnert – chociaż ani objętość (548 s.) ani forma (twarda oprawa) nie robią niej dobrej książki do zabierania w podróż.
To nie był mój pierwszy kontakt z tym tekstem. Kiedy „Czarny ogród” był nominowany do NIKE (2008), a potem znalazł się w finale nagrody sięgnęłam po niego po raz pierwszy i odłożyłam, jakoś onieśmieliła mnie ta objętość i nie zachęcił temat. Mój błąd. W tym samym roku „Czarny ogród” był także nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia i Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”.
To, co mnie w tej książce najbardziej urzekło, to pomysł, podejście do tematu. Jak napisać o Nikiszowcu, Giszowcu, Katowicach, Śląsku, Ślązakach i śląskości, żeby przykuć uwagę czytelnika? Autorka postanowiła napisać o ludziach, bardzo konkretnych, znanych z imienia i nazwiska. I to poprzez historie osobiste ludzi poznajemy historię tego kawałka świata (świadomie nie piszę „Polski”, bo to nie zawsze była Polska), na którym przyszło im żyć.
Od pierwszego akapitu:
Sto lat temu na Górnym Śląsku powstało osiedle, w którym miały rozkwitać cnoty rodzinne i pracownicze. Domy pod wysokimi dachami z gontu stały w jabłoniach, a jeśli któraś zaczynała marnieć, pracodawca wysyłał anioła, wielkiego mężczyznę w czarnych kamaszach, który przynosił zdrowy szczep i stawiał przy furtce.
Do ostatnich zdań:
Człowiek przychodzi i odchodzi, trzeba się ubrać i trzeba rozebrać, kładziesz się spać, wstajesz… Jak jest dziura w garnku, to się wylewa, jak jest dziura w bucie, to się wlewa. I to tak jest.
Opowieść wciągnęła mnie bez reszty.
Zaczyna się od Adama, konkretnie Adama Giesche, który w połowie XVII wieku, niedługo po zakończeniu wojny 30-letniej, rozstawszy się ze służbą wojskową trafia na zrujnowany Dolny Śląsk. Adam daje początek rodowi. Jego odważny i przedsiębiorczy syn Georg trafia w poszukiwaniu szczęścia i pieniędzy na Górny Śląsk i zaczyna tam eksplorować złoża galmanu (węglanu cynku). Nazwisko Giesche zostaje już na zawsze w nazwie firmy zajmującej się wydobywaniem i przetwarzaniem surowców, chociaż męska linia kończy się na Fryderyku Wilhelmie, wnuku Adama. Kopalnia węgla kamiennego Giesche pracuje do dziś, od 1946 r. nosi imię Józefa Wieczorka.
Autorka doprowadza obszerny wstęp do momentu powstania dwóch robotniczych osiedli: Giszowca (Gieschewald) i Nikiszowca (Nickischschacht), żeby potem, rok po roku poczynając od 1908 a kończąc na 2006, opowiadać historie ich mieszkańców. Jest tu 22-letni kowal Paweł Kasperczyk, który „właśnie skończył służbę w cesarskiej piechocie i najął się do kuźni w kopalni Giesche”, Wojciech Bywalec, który po powrocie z Westfalii trafia do tej samej kopalni z papierami rębacza, Gertuda Mendra, która decyduje się przyjąć oświadczyny górnika, bo w Giszowcu widzi swoją przyszłość („dom, ogród, dzieci, opieka potężnego koncernu”) w jaśniejszych barwach niż w Katowicach, gdzie do 1909 roku była służącą u bogatej rodziny; jest wiele innych osób, które poznajemy w chwilach zupełnie zwyczajnych i tych przełomowych, radosnych i tragicznych. Opowieść pozwala towarzyszyć górniczym rodzinom przez 100 lat historii miejsca i pod koniec opowieści czułam się z nimi mocno związana.
Osobiste historie mieszkańców Giszowca i Nikiszowca uświadomiły mi także, jakim problemem bywała konieczność określenia swojej narodowej przynależności ‒ w momencie ustalania granic po zakończeniu pierwszej czy w trakcie drugiej wojny światowej.
Na końcu książki informacje o wszystkich wymienionych w tekście osobach zostały zebrane w „Grządki domowe”, co pozwala lepiej odnaleźć się w rodzinnych powiązaniach bohaterów.
Małgorzatę Szejnert uważam za absolutną mistrzynię słowa. Jej wieloletnie reporterskie doświadczenie pozwoliło zgromadzić przebogate informacje, odpowiednio je wyselekcjonować i ułożyć, nadrobić też wyobraźnią te fragmenty, dla których nie było dokumentów czy zdjęć. Dzięki temu dostajemy obraz pełny, bogaty i wiarygodny.
Dzięki „Czarnemu ogrodowi” wiedziałam dobrze, na co patrzę, kiedy spacerowałam po Nikiszowcu, który ma się do dziś całkiem nieźle. Starego Giszowca jest dziś niewiele, ale i to, co zostało, jest warte obejrzenia. O tym, że oba osiedla robią wrażenie świadczy także fakt, że nie ma żadnego problemu ze znalezieniem fotografii stamtąd w popularnym serwisie flickr. Nikiszowiec promuje tam nawet Ministerstwo Spraw Zagranicznych…
Anna Wołodko
Fot. Bartłomiej Karelin, ORZE
Małgorzata Szejnert, Czarny ogród. Kraków : Wydawnictwo Znak ; Katowice : Miasto Katowice, 2007. BUW Wolny Dostęp DK4800.K38 S975 2007
Jestem właśnie na stronie 350 🙂 Piękna książka, jak zresztą wszystkie (mi znane) tej autorki.