Pasja…
Mówi się o niej, że karmi naszą duszę. Zazwyczaj wiążą się z nią silne emocje: ekscytacja, determinacja, pełne, czasem wręcz fanatyczne oddanie. Wzbogaca nasze życie, czyniąc je ciekawszym i barwniejszym. Sprawia, że jesteśmy w stanie robić niesamowite rzeczy. Inwestujemy w nią mnóstwo pozytywnej energii. To nie tylko sam entuzjazm, czy zapał do czegoś. Pasja jest realizującą się w działaniu ambicją, by włożyć w coś tyle sił i serca, ile tylko zdołamy.
Odnalezienie własnej pasji już jest przygodą samą w sobie. Czasami przychodzi samoistnie, czasem na próżno poszukujemy jej przez całe lata. Chociaż przynosi nam radość i spełnienie, bywa też źródłem udręki, gdy człowiek staje się niewolnikiem pasji, która przejęła nad nim kontrolę.
Moje zamiłowanie do kolekcjonowania rozpoczęło się z chwilą, gdy jako mały chłopiec przemierzałem zakamarki rodzinnego domu w poszukiwaniu „skarbów”. Ku utrapieniu rodziców myszkowałem, gdzie tylko mogłem sięgnąć, sukcesywnie powiększając swoje zbiory, niezbyt poważnie traktowane przez dorosłych. Nie przejmowałem się jednak ich opiniami, wciąż zapalając się na nowo, emocjonując się każdym znaleziskiem i fantazjując o kolejnych wielkich odkryciach.
Zbierałem dużo wszystkiego. Z największym sentymentem wspominam naprawdę imponujący zestaw (niekoniecznie pasujących do siebie) kluczy i kłódek, kolekcjonowanych w czasach, kiedy chciałem zostać włamywaczem (tak!). Gromadziłem również suche liście i muszelki, zagraniczne foldery reklamowe i czasopisma, notesy i teczki, pudełka po zapałkach i papierosach, monety, widokówki, znaczki pocztowe oraz wiele, wiele innych przedmiotów. Niektóre zbiory rozrastały się do ogromnych, niepokojących wręcz rozmiarów, inne były tylko chwilowe i efemeryczne.
Przełom nastąpił w szóstej klasie szkoły podstawowej, kiedy zacząłem uczęszczać na prywatne lekcje języka francuskiego. Zrządzenie losu sprawiło, że mężem mojej nauczycielki był profesor Andrzej Ryszkiewicz, znany historyk sztuki, kolekcjoner i miłośnik rzeczy pięknych. Pamiętam gabinet w którym pracował: duży, dość ciemny pokój, wypełniony po brzegi książkami, secesyjnymi przedmiotami z cyny i szkła oraz licznymi obrazami wiszącymi na ścianach. Spędziłem tam wiele miłych chwil, czekając na zakończenie trwającej jeszcze lekcji i moją kolej nauki. Do dziś pamiętam słowa wiekowego już wówczas profesora, który słuchając moich opowieści o kolejnych odkrytych przeze mnie skarbach powiedział: Nieważne co zbierasz, rób to zawsze z pasją.
Z biegiem lat moje kolekcjonerskie zainteresowania zmieniały się, dojrzewały wraz ze mną. W pewnym momencie zauważyłem, że zaczynają powoli zanikać, przygasać, wypierane przez prozę dorosłego życia. Suche liście rozsypały się między kartami książek, widokówki sprzedałem, a klasery ze znaczkami utonęły w stosach pudeł w czeluściach piwnicy. I tylko czasami marzyłem jeszcze o „pierwszej Gujanie” czy Błękitnym Mauritiusie, czekających być może gdzieś wśród nie przejrzanych kopert.
Dawny entuzjazm nieoczekiwanie powrócił z chwilą, gdy poznałem swoją przyszłą żonę, która od najmłodszych lat nie tylko gromadziła, ale też ratowała różne przedmioty od zniszczenia i zapomnienia, nierzadko nadając im kolejne, nowe życie. Kiedy zamieszkaliśmy razem, półki, szafki i szuflady bardzo szybko zmieniły swój dotychczasowy, ascetyczny, kawalerski charakter. Jednocześnie przybyło coś, co powitałem jak serdecznego, dawno niewidzianego przyjaciela – radość i pasja kolekcjonowania, którą od teraz miałem dzielić z najważniejszą dla mnie osobą.
***
Dziś chcielibyśmy opowiedzieć o jednej z naszych wspólnych kolekcji. Jest to zbiór dzwonków. Zaczęłam je gromadzić wkrótce po tym, jak – będąc jeszcze nastolatką – na strychu starego domu mojej babci, pośród innych zapomnianych skarbów, znalazłam nieduży, lekko zardzewiały blaszany dzwoneczek, pełniący niegdyś funkcję breloczka do kluczy. Z biegiem czasu dołączyły do niego kolejne dźwięczne eksponaty, jednak sprawa nabrała prawdziwego rozmachu dopiero wówczas, gdy wraz z mężem połączyliśmy kolekcjonerskie siły.
Obecnie dzwonków jest już sporo ponad trzysta. Stoją i wiszą w całym naszym niewielkim mieszkaniu, nie wyłączając przedpokoju i łazienki. Malutkie, średnie i te całkiem duże. Z brązu, mosiądzu, cyny, aluminium, szkła, drewna, gliny, ceramiki, a nawet ze słomy i szydełkowych koronek. Kute, odlewane, rzeźbione, plecione, dziergane. Kloszowe oraz grzechotkowe. Z sercami lub bez. Głośno dzwoniące, brzęczące cichutko, albo całkiem nieme. Do końskiej uprzęży, sygnałowe, wietrzne, szkolne, hotelowe, modlitewne, kąpielowe, stołowe, okolicznościowe, pamiątkowe i ozdobne…
Każdy jest dla nas równie ważny, bo wiąże się z nim jakaś osoba, historia lub konkretna sytuacja w naszym życiu. Wiele z nich to wspólne trofea, wypatrzone w antykwariatach, upolowane na aukcjach lub wyszperane w zapomnianych, prowincjonalnych sklepikach. Sporo dzwonków trafiło do naszego zbioru z odległych zakątków świata, skąd przywozili je, często po długich i żmudnych poszukiwaniach, nasi bliscy i znajomi. Niektóre są wyjątkowe, ponieważ istnieją w jednym, wykonanym specjalnie dla nas, unikatowym i niepowtarzalnym egzemplarzu. Zaklęte są w nich emocje i wspomnienia, których wartość jest nie do przecenienia.
Nasza kolekcja ciągle się powiększa. Ale oprócz tego, że z zapałem gromadzimy kolejne eksponaty, z ciekawością śledzimy również ich pochodzenie; interesują nas także dzieje dzwonków i dzwonów w ogóle. I jak na parę bibliotekarzy przystało, skrupulatnie katalogujemy swoje rozdzwonione skarby.
Oto niektóre z nich.
Łukasz i Katarzyna Ratajczak
Pani Katarzyno, Panie Łukaszu,
macie więc wokół siebie ponad trzysta serc!
Gratuluję pasji i zachęcam do zapoznania się z rodziną dzwonów okrętowych.
U nas w domu jej dorodny – blisko 50 cm przedstawiciel – służył mi długo, zwł. latem, do zwoływania domowników na obiad:)
Życzę dalszych fantastycznych znalezisk i darów.
Pani Agnieszko
Tak! I często korzystamy z ich radosnej, dźwięcznej mocy.
Dzwonek, a właściwe dzwon, kołysany niegdyś morskimi falami, mamy w naszej kolekcji na razie tylko jeden. Podobno niegdyś pełnił wachtę na amerykańskim jachcie. Nie posiada żadnych sygnatur, więc nie wiemy nic więcej. O jego trudnym losie świadczą ślady pęknięć, pokryte grubymi bliznami spawów. Mimo wszystko dzwonek nadal brzmi mocno i głośno.
Serdecznie dziękujemy,
KiL
Gratuluję kolekcji i pozdrawiam.
Moja jest na stronie robertbells.pl
De groote bel is thais ,olifantenbel