O 9 rano powitała nas asystentka dyrektora, Helene Schwartz, znałyśmy się wcześniej z korespondencji mailowej. Helene poprosiła o zgodę na zrobienie nam zdjęcia i umieszczenie go na profilu FB. Artur nie lubi być fotografowany i mówi mi o tym kilka razy dziennie. Tym razem wydałam polecenie służbowe.
Zobaczyliśmy więcej samego uniwersytetu: część gmachów przerobiona z dawnego szpitala, część pobudowana na nowo. Ostatecznie świetny efekt: ogromne korytarze, nowoczesne i ascetyczne wnętrza, zieleń w holach. Dużo wygodnych rozwiązań, np. jedna karta studencka jest też kartą do biblioteki, do stołówki, do ksero itp. Szafki na przechowywanie rzeczy mogą wynajmować za 10 euro na semestr.
Studenci muszą znać włoski i niemiecki, bo w tych językach prowadzone są wykłady. Nie przestaje mnie zadziwiać, z jaką łatwością wszyscy mieszkańcy przechodzą wiele razy na dzień z jednego języka na drugi.
W bibliotece rozpoczęliśmy od spotkania z Davidem, który pokazał nam obsługę zasobów elektronicznych w Almie. Oczywiście zadałam mu kilka innych pytań o e-zasoby. Nie mają przetargów, czasopisma kupują najczęściej na sztuki (konkretne tytuły), bibliotekarze dziedzinowi kontaktują się wprost z kadrą naukową. Profesorowie sugerują tytuły do zakupu, a dziedzinowi im to kupują. Ponieważ muszą się zmieścić w budżecie, to, jeśli kupowana jest nowa rzecz, jakaś inna subskrypcja jest likwidowana. Chcieliby, aby e-zbiory były szerzej wykorzystywane, niż są. Wielu czytelników nadal preferuje tradycyjne zbiory drukowane.
Ingvild miała przedstwić nam usługi biblioteczne, ale zeszłyśmy znowu na Almę: oglądaliśmy m.in. moduły dla udostępniania. I tak do Mittagspause.
Artur wybrał obiad, a ja postanowiłam zrezygnować z jedzenia na rzecz obejrzenia muzeum Południowego Tyrolu ze słynnym, zmumifikowanym Ötzi. I nie żałowałam. Może tylko tego, że nie zdążyłam skorzystać ze wszystkich multimedialnych udogodnień. Niestety, najciekawszych multimediów nie można było fotografować.
Po przerwie ostatnie spotkanie w tym dniu – z Karin, dla odmiany Chorwatką z pochodzenia. Karin zajmuje się wyciąganiem statystyk z Almy i bibliometrią. Przy czym to jest dla nich mniej więcej to samo. Bibliometrii w znaczeniu obliczania punktów za cytowania nie robią i w ogóle nie jest to tutaj rozpowszechnione. Tak samo, jak Open Access.
Po dwóch dniach mamy wrażenie, że Alma ma podobne, a może nawet te same funkcjonalności, jak nasza, nie zawsze lubiana VIRTUA. Znacznie wygodniejsze jest jednak korzystanie z różnych modułów i szczegółów.
Mechanizm działania można porównać do spersonalizowanej strony Googla, gdzie każdy wyciąga sobie na wierzch to, z czego korzysta, co mu jest potrzebne w pracy. Oczywiście administratorzy systemu nadają pracownikom stosowne uprawnienia.
Artur cały czas notuje.
Pokoje pracowników mają pewne podobieństwa do BUW. Jasnoszare biurka i szafki oraz telefony marki Siemens. Mają też podobne lampy na biurkach. Znacznie wygodniejsze są za to krzesełka do pracy przy komputerze :):).
Z okna pokoju Karin piękny widok . Trochę pozazdrościłam, bo u mnie półmrok przez cały rok.
Strefa pracownicza jest kodowana i nie można tam wejść między 19.30 a 7.30, bo zostanie wzbudzony alarm. Za to można podobno wejść do samej części bibliotecznej o każdej porze, jeżeli ma się kartę. W wolnym dostępie przy wstawianiu książek na półki pracują studenci, którym uniwersytet wypłaca za to wynagrodzenie.
Po pracy spacer wzdłuż rzeki, aby inną niż wczoraj kolejką wjechać na górę St. Giovanni. Przechodziliśmy obok kompleksu sportowego składającego się z kilku, może kilkunastu boisk różnej wielkości i do uprawiania różnych sportów. Niesamowite, ale wszędzie odbywały się jakieś treningi. Chłopcy podzieleni na grupy w zależności od wieku, od kilkulatków po nastolatków, pod okiem trenerów ćwiczyli strzały główką, podania, grali mecz. To chyba wyjaśnia, dlaczego liga włoska jest mocniejsza od polskiej!
aniap
https://www.facebook.com/98177960772/photos/a.143253690772.124424.98177960772/10152386692395773/?type=1&fref=nf