Fascynacja Afryką jest bogato literacko udokumentowanym rodzajem uzależnienia. Bardziej niż nałóg zażywania złowrogich substancji przypomina jednak nieszczęśliwą miłość – zauroczenie femme fatale, toksyczny związek lub miłość – co prawda wzajemną i uszczęśliwiającą, ale przerwaną polityką, wojną, gwałtownością natury. Po której pozostają wrażenia i emocje nie do zapomnienia i nie do zastąpienia. Książki Alexandry Fuller są z nich stworzone.
Afryka jest podobno zmysłowa, oszałamiająca i zachwycająca, ale do życia nadaje się ledwo ledwo dla Afrykanów. Chociaż i im nie jest łatwo. Mają dość wojny, chorób, biedy, głodu, korupcji. Biali zaś mogą, sądząc z powieści, w Afryce wytrzymać tylko pod warunkiem przyjmowania dużej ilości chininy i alkoholu. Co nie zmienia faktu, że kiedy na starość – jeśli jej dożyją – wrócą do wilgotnych angielskich szeregowców dołączą do klubu „kiedy-my” (zaczynając każde zdanie od „Kiedy my byliśmy w Kenii…”).
Rodzina Fullerów była na Afrykę chora dziedzicznie, od trzech pokoleń, mimo solidnych angielsko-szkockich rodowodów. Alexandra, rocznik ’69, urodziła się co prawda w Anglii, ale już po trzech latach znalazła się w Zimbabwe (wtedy Rodezji). Jest córką farmerów, którzy za dużo piją i mają przy łóżkach strzelby. Ludzi, którzy uznają, że najgorszym grzechem jest nuda. Dzieci wychowywali ze sforą psów, końmi, w zmienianych co parę lat posiadłościach z błotem kapiącym z kranów, uprawami tytoniu albo bananów, służbą palącą marihuanę albo szpiegującą dla rządu. Fullerowie żyli wśród min, pijanych posterunków na drogach, dzieci- żołnierzy, partyzantów, biegunek, kłusowników i lampartów…
Młoda Bobo Fuller jest mimo to prawie szczęśliwym dzieckiem – ma wg taty „całą cholerną Afrykę do zabawy”. Jest wolna, brudna, ma swojego konia, sztorcuje bandę tubylczych dzieciaków z farmy. Ma jednak mamę, która codziennie zasypia pijana, a czasem trafia do szpitala psychiatrycznego, więcej martwego niż żywego rodzeństwa i w każdej chwili może być pozbawiona warg, nosa i powiek przez przeciągające w tę i z powrotem fronty wojny domowej. Duża Bobo Fuller była też prawie szczęśliwa – wyszła za mąż pięknego Amerykanina i pojechała do Stanów. Tam okazało się, że umie jeździć konno i strzelać, ale nie bardzo umie żyć. Urodziła troje dzieci i starała się płacić rachunki dzięki kelnerowaniu i okazjonalnym odczytom. Ale czy z takimi problemami i taką historią rodzinną miała jakąkolwiek szansę nie zostać pisarką? Musiała napisać „Okropną Książkę” („Dziś wieczorem nie schodźmy na psy”), po której matka przestała się do niej odzywać na długie miesiące. I kolejne, w tym ostatnią, nie przetłumaczoną, o Indianach (Alexandra mieszka teraz w jurcie w Wyoming z najmłodszym dzieckiem i malarzem podobnym do Ethana Hawke’a).
Cała rodzina Fullerów wydaje się czasem nieszczęśliwa (na swój własny postkolonialny sposób), a czasem heroiczna i pełna zadziwiającej radości życia. Są szaleni. Są też piękni, o czym świadczą liczne zdjęcia z domowego archiwum. Są nieobyczajnie wolni, energiczni, pełni pasji.
Mała Bobo i dorosła Alexandra zbiera obrazki – małe czarno-białe kadry, anegdoty, ale i wspomnienia, które zaciskają się na gardle drutem kolczastym. Mama tańczy na barze. Siostra topi się w stawiku. Tata podpala się na weselu. Fullerowie nie szukają współczucia. Są przecież Anglikami. Fuller zapisuje też teksty piosenek ptaków i dialogi w języku muntu, opisuje historię miejsc, w których dorastała i tamtych gwałtownych czasów. Jest przecież Afrykanką. Dopuszcza nas do oglądania ostatnich przygód w wielkim stylu korkowego hełmu i do rodzinnych dyskusji pod drzewem zapomnienia, podlewanych obficie brandy. Jest przecież pisarką (do której sukces przyszedł po odrzuceniu przez kilka wydawnictw dziewięciu powieści). A my jesteśmy (przecież) ciekawi Afryki…zwłaszcza takiej, której nigdy nie poznamy. Widzianej z dachu zdezelowanego jeepa. Prowadzonego przez parę pijanych Anglików, wracających ze środowego karaoke. Karaoke, odbywającego się w barze na końcu świata, dopóki działa generator.
Joanna Wichowska, Oddział Promocji, Wystaw i Współpracy
Dziś wieczorem nie schodźmy na psy : afrykańskie dzieciństwo / Alexandra Fuller ; przeł. Dobromiła Jankowska. Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2013.
Klasyfikacja WD CT1929.F85 A34165 2013
Rozmowy pod drzewem zapomnienia / Alexandra Fuller ; przeł. Dobromiła Jankowska.
Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2014.
Klasyfikacja WD CT1929.F85 A335165 2014
Wyjedź, zanim nadejdą deszcze / Alexandra Fuller ; przełożyła Dobromiła Jankowska.
Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2016.
Klasyfikacja WD CT1929.F85 A35165 2016
Duże ilości chininy i alkoholu? Brzmi jak pociąg do Gin & Tonic 🙂
Podrzucam poniżej link do ciekawego artykułu na ten temat.
https://curiosity.com/topics/heres-how-a-malaria-cure-turned-into-your-gin-and-tonic-curiosity/?utm_source=atlasobscura&utm_medium=email&utm_campaign=malariacure&utm_source=Atlas+Obscura+Daily+Newsletter&utm_campaign=e0d26b6cda-EMAIL_CAMPAIGN_2019_01_29&utm_medium=email&utm_term=0_f36db9c480-e0d26b6cda-69623341&ct=t(EMAIL_CAMPAIGN_1_29_2019)&mc_cid=e0d26b6cda&mc_eid=44668afede