Nadchodzi lato. To znak, że wielu z nas ruszy na wakacyjne wyprawy. Bliżej lub dalej, a jak dalej, to może nawet do Australii. Jeśli ktoś się tam wybiera, niech przed wyjazdem koniecznie zajrzy na stronę Library of New South Wales, a już zwłaszcza do zbiorów elektronicznych, mówiących o historii tego kraju i kontynentu.
Miałem okazję odwiedzić tę bibliotekę. State Library of New South Wales to najstarsza biblioteka publiczna Australii. Powstała w 1826 r., a następnie została zakupiona przez Rząd Stanowy Nowej Południowej Walii za kwotę 5100 funtów.
Biblioteka ta, podobnie jak Biblioteka Narodowa w Canberze (tę również dane mi było odwiedzić), pracuje w trybie prezencyjnym. Interesowały mnie tam głównie polonica (trochę ich znalazłem). Zaskoczyło mnie, że czytelnicy rezerwowali wcześniej drogą mailową czas pracy na komputerze.
Z przykrością dowiedziałem się, że nieuznawane są tam nasze polskie dyplomy. Koleżanki z Polski (nawet po studiach bibliotekoznawczych) musiały kończyć trzyletnie studia, które dawały im odpowiednik naszych szkół pomaturalnych i uprawniały do pracy w bibliotece na stanowisku technika bibliotecznego.
Przewodniczka opowiadała o magazynach zasobowych na obrzeżach Sydney i długim czasie oczekiwania na zamówione do czytelni zbiory. Biblioteka ogólnie sprawiła na mnie miłe wrażenie ze swoim typowym dla Australii stylem easy-going.
Pozwolę sobie zaprezentować kilka fotografii tam wykonanych. Nie jest ich zbyt wiele, bo zwracano mi uwagę na poszanowanie prywatności czytelników.
Powodowany sentymentem do Australii, zamieściłem na swoim profilu facebookowym skany dwóch książek z dedykacją od zaprzyjaźnionego profesora geografii, Dobiesława Jędrzejczyka. Jedna to Zarys geografii społeczno-ekonomicznej Australii Anny Janiszewskiej i Ewy Klimy (dostępna także w BUW: HC603 .J36 2009), druga: Szkice z dziejów Zdun i okolic (dostępna w Bibliotece Wydziału Geografii, sygn. 60742). Na echo z drugiej półkuli nie musiałem czekać długo. Odezwała się z Sydney Magda Boniecka Budzynowska:
Jerzy, jaki świat mały… to Dobiesław napisał w „Łowiczaninie” wspomnienie o książce mojej Mamy, „Księdze miłości i cierpienia”. To o nim w książce pisała jako o małym Dobusiu… wzruszająca historia… korespondowałam z Nim i wysłałam mu „Ucieczkę za druty”.
Kiedy ponownie spotkałem profesora pokazałem mu wpis Magdy i fotografie obu córek Marii Bonieckiej, ten kręcił tylko głową i zdławionym ze wzruszenia głosem wciąż powtarzał: „Warto żyć, warto żyć…”
Epilog
Na początku tego roku prof. Jędrzejczak przyniósł mi list Magdy z dalekiego Sydney.
Czytamy w nim:
Szanowny Panie,
Nie wiem czy jest Pan w stanie wyobrazić sobie, jak reaguje córka po dość przypadkowym natrafieniu na artykuł dotyczący matki, jej pisarstwa, jej jakże tragicznych doświadczeń – w momencie, kiedy córka bez większych sukcesów walczy o pamięć matki. Prawie kompletne zapomnienie jest wynikiem konsekwentnego wymazywania pisarki z pamięci społeczeństwa, przez komunistów. […]
Ja z rodzicami wyemigrowałam do Australii (gdzie już wcześniej była Ania i nasz brat Franciszek) z Polski w 1965 roku. Od przyjazdu mieszkam bez przerwy w Sydney. […]
W miarę czytania Pańskiego artykułu uświadamiałam sobie, że w książce jest kawałek historii Zdun i okolic, historii jego mieszkańców. Wcześniej nie odbierałam książki pod takim kątem.
Tak sobie myślę: Zduny, Sydney i BUW…świat jest mały.
Jerzy Siedlecki
PS. Magda Boniecka Budzynowska prowadzi stronę poświęconą Marii Bonieckiej.