Wstęp
Poniższą, iście średniowieczną historię, chcemy przywołać zainspirowane pobytem w heskim mieście Darmstadt, w czerwcu tegoż roku, gdzie gościłyśmy dzięki stażowi erazmusowemu. Biblioteka tamtejsza, landowa i uniwersytecka zarazem, posiada w swych zbiorach cenny egzemplarz pierwszego wydania (zwanego z łacińska editio princeps) dzieła Von einer frowen genant Melusina. Był to romans niezwykle popularny, najpierw chętnie przepisywany, potem wielokrotnie w całej Europie wydawany, na wiele języków tłumaczony. Księga darmstadzka została niedawno pieczołowicie przez mistrzów konserwatorów zabezpieczona, a miejscowa oficyna drukarska, we współpracy z kustoszami Biblioteki i uczonymi biegłymi in litteris, przygotowała wielce uczony reprint woluminu, który jako dar nasza książnica otrzymała (1). Więcej o Meluzynie – pochodzeniu romansu, dziejach edycji i o heskiej księdze – opowiemy innym razem. Zaś teraz pokrótce, z wielu, wielu wątków rezygnując, przedstawimy rzeczoną opowieść, ilustrując ją drzeworytami pochodzącymi z naszego – BUW-owskiego egzemplarza (Strasburg 1506) (2). Oczywiście, żeby nie było wątpliwości, poniższa wersja jest raczej swobodną trawestacją… (ale wszystkie fakty się zgadzają!) (3)
1. Thüring von Ringoltingen, Die schöne Melusina. Ein Feenroman des 15. Jahrhunderts in der deutschen Übertragung des Thüring von Ringoltingen: die Bilder im Erstdruck Basel 1473/74 nach dem Exemplar der Universitäts- und Landesbibliothek Darmstadt. Herausgegeben von H. Stein-Kecks; unter Mitarbeit von S. Hespers und B. Feraudi-Denier. Darmstadt [2012].
2. Jean d’Arras, Die hystoria von Melusina, Strasburg: Matthias Hüpfuff, 1506. Sygn. BUW Sd.602.1315 adl.
3. Żeby poznać rzetelny tekst historii o Meluzynie, proponujemy sięgnąć do tłumaczenia polskiego: Piękne historie o niezłomnym rycerzu Zygfrydzie, pannie wodnej Meluzynie, królewnie Magielonie i świętej Genowefie: różne przygody, smutki i pociechy, nieszczęścia i szczęścia, przy odmianach omylnego świata reprezentujące. [Antologia jarmarcznego romansu rycerskiego], oprac. J. Ługowska i T. Żabski. Wrocław 1992, WD PN 6120.95.R.57 P54 1992, lub: Meluzyna : romans historyczny z niemieckiego na język polski przełożony : w roku 1768 powtórnie a teraz po raz trzeci z poprawą i niektóremi odmianami wydany, wyd. J. Węcki, Warszawa 1822, dostępny w e-BUW:
Lektura milszą się stanie, gdy towarzyszyć będą jej dźwięki, jakimi raczył się dwór burgundzki w XV stuleciu:
Ce moys de may – Guillaume Dufay
Guillaume Dufay: Vergene Bella
Guillame Dufay: Ce jour de l’an
Guillaume Dufay: Adieu ces bons vins de Lannoys
Przystojny książę Rajmund wraz z umiłowanym stryjem Emerykiem, bawił na polowaniu w przyzamkowych lasach.
Nagle dzielni rycerze zostali zaatakowani przez groźnego dzika (a średniowieczne były oooogromne i strrrraszne). Rajmund próbował dźgnąć zwierzę dzidą, lecz w ferworze walki trafił nie tam, gdzie trzeba. Emeryk padł na wznak i zaraz wydał ostatnie tchnienie.
Przerażony Rajmund popędził na oślep przez las, rozważając w biegu wszelkie – rodzinne i finansowe – konsekwencje owego nieszczęścia (stryj był jego prawnym opiekunem). Nagle, niczym deus ex machina, na drodze ukazała się piękna nieznajoma, odzywając się tymi słowy: – Mój drogi, oboje wiemy, w jak fatalnej sytuacji jesteś – majątkowej, rodzinnej itd. Uratuję cię z opresji. Ożeń się ze mną, ale pod jednym warunkiem – raz w tygodniu nie pytaj, co robię i gdzie jestem. W soboty jestem niedostępna. Masz się nie wtrącać! Deal?
Książę Rajmund westchnął ciężko, ale cóż było robić? Do tej pory jedynie słyszał o podobnych warunkach stawianych przez białogłowy kolegom z sąsiednich zamków, jednak nie przypuszczał, że sam będzie musiał się im poddać! Nieznajoma, która przedstawiła się jako Meluzyna, podkreśliła, że jeśli złamie obietnicę, spadnie na niego i jego potomstwo okrutna klątwa. Następnie poleciła Rajmundowi iść do kuzyna, który sprawował kuratelę nad jego majątkiem i zażądać tyle ziemi, ile obejmie skóra jelenia. [Rajmund: ?]
…a gdy zgodę uzyskał, nakazała narzeczonemu wyciąć ze skóry cieniutki rzemyk i objąć nim porządny kawał ziemi. [Rajmund: !!! Dlaczego jak trzeba coś extra wykombinować, najsprytniejsze okazują się kobiety?]
…i pobrali się i żyli szczęśliwie na tyle długo, żeby doczekać się dziesięciorga dzieci.
Niepokojące było jedynie to, że potomstwo odznaczało się dziwnymi nieziemskimi cechami, a to małemu Gotfrydkowi wystawał kieł jak u dzika, a to żwawy chłopczyk Uriens miał jedno oko zielone, a drugie czerwone, a to Frajmundkowi, skądinąd wielce urodziwemu, skórka wilcza lico ozdabiała, a to Antoś był kosmaty, z długimi pazurami u palców.
Któregoś dnia, odwiedził Rajmunda starszy brat i rzekł to, co zawsze chciał powiedzieć. – Miły bracie, zawsze chciałem ci powiedzieć, że dałeś się zrobić w bambuko z tą sobotą. Podejrzyj-że ją wreszcie, co ona wyprawia w tym buduarku? I Rajmund dał się podpuścić. Przez wydłubany otwór widzi małżonkę i własnym oczom nie wierzy! Meluzyna od pasa w dół jest zaiste nieponętną wężycą! W dodatku macha smoczymi skrzydłami… Ale cóż poradzić, odkrywając po tylu latach, że najbliższa osoba wcale nie jest tą, za którą się podaje? I Rajmund udał, że nic nie widział, choć niepokój i świadomość, że złamał daną obietnicę, nękała go każdego dnia.
Jednak klątwa zaczęła już działać. Gotfryd, syn Rajmunda i Meluzyny popełnił głupstwo, paląc klasztor, w którym ukryli się mnisi – jednym z nich był jego własny brat. Rajmundowi puściły nerwy (nie pierwszy raz, jak widać) i wykrzyczał żonie, że to jej wina „jako że z potworów potwory się rodzą”.
I to był poważny błąd. Mądra małżonka była w stanie zaakceptować, że złamał przyrzeczenie podglądając ją w zakazaną sobotę, natomiast obelg, w dodatku niesprawiedliwych, nie zdzierżyła. Rzuciła zatem „Adieu!” i odpłynęła przez okno, szumiąc skrzydłami i pomajtując ogonem…
Izabela Wiencek
Joanna Milewska-Kozłowska
Muzyka: Guillaume Dufay (w wyborze Piotra Maculewicza)
Pyszne! A pamiętacie Małgorzatę Ostrowską z „Pana Kleksa”
Meluzyno, Meluzyno
porzuć płonne swe nadzieje
odpłyń własną limuzyną.
Świat się śmieje, świat się śmieje.
Ale miłość moi mili,
jest nieczuła na mądrości.
I dla jednej wspólnej chwili
zapomina o śmieszności.