Całe lata temu, razem z Grażyną Ziółkowską, planowałyśmy zorganizowanie w BUW wystawy pod hasłem „Co zbierają bibliotekarze?” Potem jakoś to wszystko przesunęło się w czasie, ale nadal nas nurtowało, jak pokazać to „drugie ja” naszych koleżanek i kolegów. Obie widziałyśmy tę „drugą stronę Księżyca” podczas naszych wspólnych, dzisiaj powiedzielibyśmy niestandardowych podróży turystycznych, rozmów, spotkań, wędrówek po wystawach. Nasze koleżanki i koledzy, codziennie w pracy pochyleni nad książką i różnymi jej aspektami, prywatnie pokazywali niezwykle ciekawe pola swoich zainteresowań. Często odbiegających od stereotypowego odbierania ich przez resztę. Dzisiaj ten cykl publikacji zatytułowany „Pasja zbierania…” być może jest realizacją tamtych, niespełnionych naszych zamierzeń. Podziękowania dla pomysłodawców…
Kolekcjonerstwo to świadome gromadzenie różnego rodzaju obiektów (artefaktów), zwykle o jakimś określonym profilu tematycznym czy formalnym. W moim przypadku chyba nie ma mowy o kolekcjonerstwie, gdyż jest to po prostu zwykłe zbieractwo czyli gromadzenie bez tego ścisłego określenia: co i w jakim zakresie. Niestety jestem zwykłą maniaczką zbierania rzeczy, które mi się po prostu podobają. Niekoniecznie na początku określam jakieś kryteria. Zbieram, a właściwie zbierałam bardzo różne rzeczy i nie kierowałam się klasycznymi, uznanymi zasadami kolekcjonowania. Moim głównym impulsem było to, co mnie poruszyło, zachwyciło, wzruszyło. Prawie od zawsze interesowałam się sztuką ludową, i tą przez duże „S” i zwykłym rękodziełem użytkowym. Nie miejsce, żeby się rozwodzić nad tym, co sztuką jest, a co nią nie jest. Swego czasu zorientowałam się, że takich ludzi jak ja jest więcej. I nie chodziło tu o swoisty snobizm lat ubiegłych, ale o autentyczne zainteresowanie tym, co ciekawe, oryginalne, inne. A ponadto lubię mieć wokół siebie rzeczy, które mi dają poczucie obcowania z czymś, co uważam za ładne – oczywiście – w moim rozumieniu. Ale dzisiaj mogę się także przyznać, że zdarzało mi się ulegać wszelkim modom.
Najpierw zafascynowały mnie obrazy na szkle malowane. I te pochodzące z południa Polski i – jak się potem dowiedziałam – także te z innych rejonów kraju, właśnie niekoniecznie tylko z Podhala. Wybrałam sobie motyw, ale nie dało się przy nim rygorystycznie wytrwać. Przybywało więc tych obiektów coraz więcej. Szybko zorientowałam się, że ścian w mieszkaniu jest określona ilość. I tego nie dało się przeskoczyć. Następną dziedziną były baranki wielkanocne. Bardzo trudne do utrzymania w jako takim porządku, ze względu na tworzywo jakim była pokryta większość z nich (przeważnie wełna lub inne wchłaniające kurz materiały). Mam ich ponad sto, różnej wielkości i, z różnych materiałów, zajmują połowę oszklonej szafy. Później były dzwonki. Początkowo z założeniem, że tylko z miast i miejsc, w których byłam. Kolekcja rozrosła się jednak bardzo szybko do ponad trzystu, także dzięki prezentom od znajomych. Potem jeszcze było wiele, bardzo, bardzo interesujących „fascynacji”.
Dość osobliwą i zarazem zajmującą sporo miejsca grupą moich zbiorów jest kolekcja dzbanków – moja ulubiona. Dzbanki towarzyszyły mi i towarzyszą od zawsze. W moim domu rodzinnym było ich kilka, jeżeli nie kilkanaście. Część z nich, na co dzień, pełniła funkcje użytkowe, a część była od tzw. „parady” czyli tkwiła w kredensie i używano ich w wyjątkowych sytuacjach. Były one też szczególnie chronione i oczywiście „przeszły” do mojego obecnego mieszkania. Aktualnie wszystkich mam ponad 60 sztuk (nie licząc małych dzbanuszków). Wykonane zostały z różnych materiałów: najstarsze – szklane, następnie porcelanowe, fajansowe, ceramiczne, porcelitowe, metalowe, gliniane…Niektóre pochodzą ze znanych fabryk porcelany, ale nie są zabytkowe, raczej współczesne. Niektóre – ze znanych i uznanych warsztatów garncarskich. Pochodzą z: Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Rosji, Ukrainy, Litwy, Włoch, Rumunii, Belgii, Portugalii, Wielkiej Brytanii. Z niektórych można ułożyć całe trasy moich wypraw np. ten wymyślny w formie, z kaliami to kupiony na Ukrainie w Czortkowie, ten z tulipanami – w Kosowie(Ukraina), a ten z czerwonymi kwiatami pochodzi z miejscowości położonej niedaleko Krumlova. Z kolei ten średni do kawy – to słynna La Vecchia Faenza, a ten z pięknym storczykiem – to pojedynczy, autorski egzemplarz, wykonany na konkurs w Wilnie. Niektóre są przykładami ludowego garncarstwa pogranicza różnych krajów. Większość dzbanków pełni funkcje ozdobne, niektóre tylko używane są od czasu do czasu np. do podawania różnych napojów, lub jako wazony do kwiatów. Należy zaznaczyć, że nie są to dzbanki od serwisów stołowych – może jeden, dwa podarowane przez przyjaciół. Większość powstała jako pojedyncze, przeznaczone do różnych, innych celów. Z tego, co obserwuję, produkuje się ich coraz mniej. Oczywiście większość to zdobnictwo ręczne. Najpiękniejsze to te z Litwy, stanowiące pokłosie moich kilkunastu wyjazdów na Kaziuki. Są też przepiękne dzbanki ludowe zakupione na Jarmarkach Jagiellońskich w Lublinie czy na kiermaszach organizowanych przez różne muzea.
Muszę się jeszcze przyznać do czegoś – mam ogromną słabość do dzbanków kupionych na targach staroci, szczególnie tych, lekko uszkodzonych, brudnych, zaniedbanych, które oczywiście nabywam za dosłowne parę groszy, a które po ich „odrestaurowaniu” cieszą moje oko swoją niepowtarzalną urodą. Zwykle znajduję je razem z jakimiś innymi rzeczami, w pudłach i skrzynkach z różnościami. Są traktowane przez sprzedawców jako takie „byle co”. Mają często pęknięcia, otarcia, jakieś takie małe defekty nie mające dla mnie wielkiego znaczenia. Mam też takie, które zostały wyrzucone uprzednio na śmietnik. Najwięcej dzbanków i garnków w moich zbiorach pochodzi oczywiście z Lubelszczyzny. Wykonano je w znanych warsztatów garncarskich m.in. z Pawłowa i okolic. O dziwo, w ostatnich latach pojawiło się kilka dzbanków metalowych, emaliowanych, kolorowych, rzadko już produkowanych w takim kształcie. Przypominają te sprzed wielu lat, używane na wsi, suszące się na wiejskich płotach. Tworzą interesującą kolekcję. Są chyba jedne z ostatnich jakie powstały w Polsce. Ostatnich, no bo komu są potrzebne dzisiaj dzbanki? Wszystkie te moje „obiekty” wymagają oczywiście pielęgnacji i dbania o ich wygląd. Zajmuję się tym tylko i wyłącznie ja. Czyszczę je, przestawiam, czytam o nich w literaturze fachowej. Takie dziwactwo. Najmniej ciekawą w tym wszystkim rzeczą jest to, że zauważam całkowity brak miejsca na rozszerzanie kolekcji. Muszę się jeszcze do czegoś przyznać – te powyższe to nie są moje jedyne „grupy zbiorów”. Mimo, iż jedna z moich znajomych na widok moich kolekcji powiedziała: „Miej litość dla spadkobierców”, zbieram dalej. Z niezmienną pasją.
Tekst: Emilia Słomianowska-Kamińska
Foto: Barbara Chmielewska
Witaj Emilio,
Pozdrawiam Cię serdecznie i gratuluję wytrwałości w zbieractwie.Ale oproc da banków wiedzie ze zbierasz też kubeczki różnej maści.
Zdrowia i wszystkiego najlepszego.
Danuta Nizielska
Piękna pasja. Daje Pani drugie życie cudownym przedmiotom. Dzbanki cuda.. Pozdrawiam z Lublina