Nie dalej jak pół wieku temu, żeby obejrzeć elzewira, lub przynajmniej jego faksymile, trzeba było przedsięwziąć wyprawę do biblioteki, przeprowadzić kwerendę, poszperać w szufladkach katalogu z resztkami politury na wierzchu, znaleźć sygnaturę i wykaligrafować ją w równiutkim rządku na rewersie, nierzadko rachitycznym, bo z cieniuchnej bibuły. Po półtoragodzinnym oczekiwaniu, przyprószony tu i ówdzie kurzem elzewir,…