Jestem tu. Dwa te słowa zawierają wszystko, co można powiedzieć, od nich się zaczyna, do nich się wraca – tak Czesław Miłosz zaczyna tom esejów „Widzenia nad Zatoką San Francisco”. W później wydanym tomie poematów „Osobny zeszyt” napisał:
Nie wybierałem Kalifornii. Była mi dana. Skąd mieszkańcowi północy do sprażonej pustki?
I ja znalazłam się na początku lutego w miejscu, o którym wcześniej niewiele wiedziałam. University of California, Berkeley (UCB, nazywany przez wszystkich Cal), crème de la crème, 4. na tzw. Liście Szanghajskiej. Na Harvard (nr 1) nie aplikowałam, Stanford (nr 2) nie był zainteresowany moim projektem (no, ale teraz już wiem, ze to “Stunford”, czyli szkoła_pod_drugiej_stronie_zatoki_której_nazwy_nie_należy_wymawiać – odwieczny rywal Cal, nic ciekawego), MIT (nr 3) to jednak nie moja naukowa bajka. Zatem – jestem TU. I oddam głos Nobliście, dodając komentarze do jego wrażeń z pobytu w krainie “sprażonej pustki”. Nie tak wiele się tu zmieniło na przestrzeni 50 lat…
Bay Area, jak nazywa się okolice San Francisco-Oakland-Berkeley, to miejsce szczególne.
Jak pisał Miłosz: stąd na cala Amerykę rozchodzą się umysłowe i nie-umysłowe mody. W latach 60. XX wieku Bay Area była mekką hipisów (w połowie lat sześćdziesiątych ulice Haight i Ashbury w San Francisco otrzymały nazwę ‘hippielandu’; zrozpaczeni rodzice z całej Ameryki zaczęli tam podróżować w poszukiwaniu uciekających z domów młodocianych synów i córek), obecnie jest bez wątpienia mekką mniejszości seksualnych (o tym Miłosz napisać już nie zdążył). Na przełomie lat 60. i 70. to właśnie w Oakland narodziły się Czarne Pantery, a na Uniwersytecie w Berkeley protest studentów nazwany Free Speech Movement (FSM poświęcę osobny wpis na naszym blogu). Ponadto, Kalifornia była pierwszym stanem, który wprowadził program leczniczej marihuany i wydaje mi się, że obecnie stopień korzystania z ziołolecznictwa np. wśród mieszkańców Berkeley jest bardzo wysoki (podczas wieczornych wiosennych spacerów można wyczuć nie tylko kwitnący jaśmin i krzewy dzikiej wiśni…).
O kampusie
Kampus UCB to połączenie Łazienek Królewskich i Parku Kultury w Powsinie – takie było moje pierwsze wrażenie. Uniwersytet, zbudowany na górzystym terenie miejskiej części Tilden Regional Park położony jest wśród pięknej przyrody – ogromnych sekwoi, rododendronów, dzikich wiśni, śliw, czy sosen. Ptaki leśne, mewy, wiewiórki to tylko niektórzy przedstawiciele kampusowej fauny. Nad budynkami uczelni góruje Campanile – stylizowana na włoską dzwonnica, na której dwa razy dziennie carillon odgrywa krótki koncert, a zegar co godzinę oznajmia koniec zajęć. Zajęcia na Cal trwają godzinę, a właściwie 50 minut. Kończą się o pełnej godzinie, a zaczynają w tzw. “Berkeley time”, czyli dziesięć po, żeby studenci zdążyli się przemieścić z każdego zakątka górzystego kampusu. 50 minut – dla mnie czas idealny. Dłużej i tak trudno skupić uwagę.
Oczywiście drugim budynkiem stanowiącym centrum kampusu jest główna biblioteka, tzw. Doe Library. Bibliotekom UCB poświęcę osobny wpis.
Miłosz pisał:
Ameryka potrafiła stworzyć nowy olbrzymi sektor gospodarki na miarę potrzeb rosnących tym bardziej, im bardziej zbliżamy się do wieku dwudziestego pierwszego. Sektorem tym są uniwersytety, instytuty badawcze, laboratoria; zainwestowane w nim są miliardy dolarów. Na nic podobnego nie zdobyła się Europa zachodnia, gdzie nauka zawsze uchodziła za zajęcie wąskiej elity. Szczodrość prywatnego kapitału zapoczątkowała w Ameryce rozwój uniwersytetów i instytutów badawczych, następnie dołączyły się do tego pieniądze z podatków [s. 153].
Trudno tych olbrzymich (do dziś!) inwestycji nie zauważyć. Jak tu mawiają: „kiedy znajdzie się hojny sponsor, od razu budujemy”. Poszczególne budynki na kampusie to namacalne dowody ewolucji stylów architektonicznych, a ich toponimia zasadniczo dzieli się na dwie grupy: hojni sponsorzy (tu np. egzotycznie: Li Ka Shing czy Sutardja Dai) oraz zasłużeni profesorowie. Co do drugiej grupy – obecnie zarządzono „rewizje” zasług patronów (o tym więcej we wpisie dot. Free Speech Movement). Inwestycje budowlane związane są także z zagrożeniem sejsmicznym – nie wszystkie budynki nadawały się do wzmocnienia, niektóre po prostu trzeba było wyburzyć. Pisząca te słowa urzęduje na 3. piętrze betonowego budynku z lat 60., który jest właśnie na liście do wyburzenia zaraz po zbudowaniu nowej siedziby wydziałów: Pedagogiki i Psychologii…
Kraj emigrantów
Jak pisał Miłosz:
właśnie integracja w Amerykę jest przez to ułatwiona, że jej mieszkańcy zawsze cierpieli na bezdomność, wykorzenienie, później nazywane alienacja – któż, poza Indianami, nie był tu ‘alien’ [s. 157].
Na uniwersyteckim kampusie najwięcej jest studentów z Chin, potem wyróżnia się mniejszość latynoska (ale akurat ta mniejszość wyróżnia się w całej Kalifornii). Afroamerykanów jest 2% i powszechna jest opinia, ze Berkeley nie jest przyjaznym dla nich uniwersytetem (o mniejszościach napiszę więcej w poście o Free Speech Movement). Na końcu tzw. biali.
Chociaż spora z nich część to nie rdzenni Amerykanie, a osoby, które – tak jak ja – w formularzach biura opieki społecznej zaznaczyły kombinacje kratek: White – Legal – Alien. 34% ogółu społeczności akademickiej UCB to tzw. visiting scholars. Z krajów Europy najwięcej wizytujących stanowią Niemcy i Francuzi. Z Polski obecnie jest nas tu garstka.
Właściwie powinnam inaczej zacząć poprzedni akapit. Na uniwersyteckim kampusie najwięcej jest wiewiórek! Cal Squirells, to obok Cal Bear (niedźwiedzia, oficjalnego logo uniwersytetu) najbardziej z UCB kojarzone zwierzątka. Zostały nawet obiektem badań doktorskich z zakresu kognitywistyki.
Dość ciekawe dla mnie jest to, ze Miłosz przed przyjazdem do Berkeley mieszkał we Francji, z którą i mnie łączyło i nadal łączy wiele. I, podobnie jak on, uważam, ze we Francji można być albo Francuzem albo cudzoziemcem. Ściślej, nie ma wyboru, skoro “francuskość” ma charakter niemal metafizyczny, nie związany ani z długim zamieszkaniem ani z rodzajem paszportu. Moj akcent naznaczał mnie piętnem obcości (…) Ten akcent był jednak mój, stanowił moją własność, i nie usiłowałem wcale go się pozbyć, tak jak nie usiłowałem pozbyć się żadnych swoich dawnych przywiązań i lojalności. Tymczasem, po przeprowadzce do Berkeley zauważył, że: wszystko tu było odwrotne: akcent słowiański, przybycie z odległego kraju, niezniszczalne przyzwyczajenia i odruchy, które tam mnie wyłączały na stale, tutaj przyczyniały się do mojej normalności, tak że byłem jednym z wielu z tłumie złożonym z przybyszów, przez to właśnie “amerykański’, że nie musiałem się niczego wyrzekać [s. 156].
UCB bardzo dba o to, by różnorodność akademickiej społeczności była siłą uniwersytetu, a nie zaczynem nieporozumień. W misji uniwersytetu mowa jest wprost o różnorodności rasy, pochodzenia, płci, religii, orientacji seksualnej, identyfikacji seksualnej, wieku, statusu społeczno-ekonomicznego, umiejętności, pomysłów, doświadczenia – różnorodność ma wzmacniać wypełnianie kluczowych zadań tej publicznej uczelni w obrębie dydaktyki i badań naukowych. Cal to “Bear Territory”, o czym przypomina na kampusie wiele tablic.
O korzyściach:
I jeszcze kilka słów o “lokalnej identyfikacji”, którą Miłosz opisał tak: Sztandar kalifornijski, rozwijany w dnie uroczyste obok gwiaździstego sztandaru [obecnie coraz częściej można spotkać dwie flagi wiszące razem na co dzień – ZW], jest przypomnieniem dość idiotycznych początków. W 1846 roku kilkunastu yankeskich awanturników, przeważnie zbiegów z wielorybniczych okrętów, wypiwszy w miasteczku Sonoma dużo wina, wpadło na pomysł proklamowania niepodległej republiki, aresztowali więc meksykańskiego alkada, który dobrodusznie oddal im swój pistolet. Na maszt wciągnęli sztandar z wymalowanym na nim naprędce niedźwiedziem, na który to cel żona jednego z nich poświęciła swoją spódnicę [s. 45].
Kalifornia wydaje mi się nieprawym dzieckiem, albo ilustracją do bajki o głupim Jasiu, albo jednym z tych figlów jakie stale płata Historia po to, żeby zaznaczyć dystans pomiędzy swoimi pracami i naszym o niej wyobrażeniem. Wieżowce San Francisco po drugiej stronie zatoki, które widzę z okna jeżeli nie zakrywa ich nisko leżąca chmura, wyrosły z żywiołu gorszego, wstydliwego, z materii nie podniesionej na wyżyny ducha.[s.45] Widoki w Berkeley są rzeczywiście przepiękne – konieczność nieustannego wspinania się po pagórkowatym terenie miasteczka rekompensuje widok zatoki z każdego właściwie wzniesienia, a zachód słońca w okolicach Golden Bridge widziany z okien sal wykładowych to dobry powód do uczestniczenia w nawet najpóźniejszych seminariach.
Napisał Miłosz:
z zamieszkania w awangardowej Kalifornii wyciągnąłem, myślę, korzyści samowychowawcze. Trzeba tutaj jakoś ułożyć się ze swoja dumą. Każdy literat w swoich optymistycznych chwilach uważa się za geniusza i dezeli mieszka w swoim niedużym kraju, różniącym się językiem od krajów sąsiednich, może znajdować różne potwierdzenia pochlebnych mniemań o sobie. Pisząc w Ameryce po polsku (bo poeta może używać tylko języka swojego dzieciństwa) pozbawiam się tej wygody (…). Muszę więc po prostu stwierdzić, że jestem jednym z wielu poetów nad Zatoką San Francisco.
“Widzenia nad Zatoką…” powstały na długo przed Nagrodą Nobla przyznaną Poecie w 1980 r. Do tego czasu Miłosz był “zwykłym” profesorem literatury słowiańskiej na Cal (na emeryturę przeszedł w 1978 r.), na jego wykłady przychodziło niezbyt wielu studentów. Ze swojego domu na wzgórzach, przy malowniczej ulicy Grizzly Peak zjeżdżał właściwie tylko na wykłady. Większość czasu spędzał w domu, pracując (myślę, ze także kontemplując zachody słońca nad zatoką, bo Grizzly Peak to najlepsze do tego miejsce w Berkeley). Miłosz nazywał to miejsce “czarodziejska górą”, znajomym opowiadał, ze prawie nie miał po co zjeżdżać do miasta. Nazywanie Berkeley “miastem” przez byłego mieszkańca Wilna, Warszawy, Krakowa czy Paryża to duży honor dla tego (obecnie!) niewiele ponad stutysięcznego town.
Sporo zmieniło się po otrzymaniu Nagrody Nobla. Po pierwsze – przyznanie bezpłatnego miejsca parkingowego. Anegdota głosi, ze kolejnym noblistom z UCB ten przywilej “załatwił” właśnie Polak, który w odpowiedzi na pytanie ówczesnego Kanclerza UCB, co uniwersytet mógłby dla niego zrobić, żeby dać dowód uznania dla nagrody, zasugerował miejsce do parkowania. Po drugie – Miłosz miał więcej czasu na pracę własną; wtedy zainteresował się m.in. buddyzmem i hinduizmem, “odkrywając” zasoby bibliotek tzw. Holy Hill, czyli usytuowanych w północnej części kampusu UCB kilku szkół Gradual Theological Union.
Miłosz napisał: Ameryka dla pokolenia moich rodziców była krajem Złotego Cielca. Dzisiaj [lata 60. XX w. – ZW] zmienia się zapewne w najbardziej poetycki i artystyczny kraj na świecie. Jak obecnie, tj. w drugiej dekadzie XXI w., odbieramy Stany Zjednoczone zostawiam osobistej refleksji czytających ten i pozostałe moje wpisy…
Tekst i zdjęcia:
Zuza Wiorogórska, Oddział Wydawnictw Ciągłych czyli
***
Korzystałam z:
Cz. Miłosz: Widzenia nad Zatoka San Francisco. Paryż, 1980. BUW Wolny Dostęp: PG7158.M553 W5 /zachowana pisownia oryginalna cytatów/
“Miejsca Miłosza: Berkeley”, audycja wyemitowana w Programie II Polskiego Radia.
“Daily Californian”. Archiwa – codzienna, niezależna gazeta wydawana przez studentów UCB. http://www.dailycal.org
A. Franaszek: Miłosz. Biografia. Kraków, 2011. BUW Wolny Dostęp: PG7158.M5532 F73
No właśnie, też jestem ciekaw jak dojeżdżał do pracy. Zalinkowałem do Ciebie:) http://dookolakuli.pl/2018/01/06/odwiedzic-czeslawa-milosza-w-berkeley/