BuwLOG

W sam raz

Koronawirus zmienia świat – to zdanie tłucze mi się po głowie od blisko dwóch tygodni. Pewnie dlatego, że powtarzane jest we wszystkich medialnych przekazach jak mantra. Pandemiczna rzeczywistość zaskoczyła nawet największych czarnowidzów, sceptyków i preppersów[1], którzy nawet jeśli spodziewali się czarnego scenariusza, to po cichu liczyli, że się nie ziści.

A tymczasem….

A tymczasem karnie utknęliśmy w naszych domach.  Introwertycy przyklasnęli, ekstrawertycy natychmiast założyli konta we wszystkich możliwych narzędziach do e-spotkań. Praca przeniosła się pod strzechy – tu gdzie się dało. U nas się dało.
To przywilej, że możemy w bezpiecznym zaciszu swojego domu pracować na (prawie) normalnych obrotach. Nie chciałabym wyliczać plusów i minusów tego stanu rzeczy,  it is what it is, jak mawiają Amerykanie. Staram się jednak dostrzegać jasne strony tych okoliczności, w których #worklifebalance wydaje w się być teraz szczególnie istotny.
Liczne ograniczenia związane z mobilnością (naszą i wirusa) zatrzymały nas w domach i dopóki bardzo nie musimy – nie wychodzimy.

Zdjęcie kromek chleba dwóch noży i masła.

A kiedy to jest już bardzo musieć? Dla każdego pewnie ta granica przymusu jest gdzie indziej. Celowo pomijam oczywiste kwestie, jak np. zaopatrzenie w leki, bo tu nie ma kompromisów. Przyzwyczailiśmy się do wygodnego życia, z dostępem do dóbr i usług na wyciągnięcie ręki (teraz pewnie należałoby tę rękę przyodziać w rękawiczkę…). Niezależnie od naszych preferencji zakupowych – kupowaliśmy coś niemal codziennie (choćby świeże pieczywo czy warzywa). Teraz, gdy wyjście do sklepu to pole minowe – nasze kuchnie stały się jeszcze sprawniej działającym przedsiębiorstwem. Takim z planami strategicznymi, wizją, misją, sprawną logistyką i działem marketingu. Każda rzecz w lodówce jest częścią większego planu, nic nie jest dziełem przypadku, a produkt finalny, serwowany na stół, nomen omen – konsumentowi ma być smaczny, odżywczy (bo zdrowie) i ładnie wyglądać (wszak jemy oczami). I w tym miejscu, cała na biało, wchodzi praktyka #lesswaste, czyli to wszystko o czym już dawno wiedziały poprzednie pokolenia, a milenialsi odkryli to przed chwilą, czyli po prostu: NIE MARNUJ, WYKORZYSTAJ! Pole do popisu jest ogromne i nawet z najbardziej burej kaszy, przy odrobinie fantazji (i warzyw) można zrobić popisowe #instafriendly danie. Dania mięsne – podobnie, np. domowe pieczenie na kanapki, zamiast wędlin z litanią „E-dóbr” w składzie. Wyliczać można długo, Internet rozgrzał się od przepisów na domowe wypieki, ze sklepów zniknęły drożdże (Wilanów, Mokotów nie ma co nawet próbować szczęścia;-)), a wachlarz prostych, acz efektownych i smacznych dań jest różnorodny jak nasze kulinarne gusta.

Mamy dużo, mamy w sam raz.

Podobnie rzecz się ma z zakupami produktów innych, niż spożywcze. Sytuacja jest dynamiczna, zatem rozmaici eksperci (i influencerzy, których bym raczej nie myliła z tą pierwszą grupą) szukają złotej recepty na regres gospodarczy (bo, że będziemy jego świadkami, to chyba jasne, w skali globalnej). Namawiają więc: DZIAŁAJ LOKALNIE!
I kupuj. Zamawiaj. I rzeczywiście, zakupy w tej sytuacji to dobry sposób na wsparcie mniejszych firm i marek, którym samo zamknięcie placówek stacjonarnych odebrało znaczny procent klientów. ALE to tylko jedna strona medalu. Sami nie wiemy, w jakiej sytuacji gospodarczej znajdziemy się za chwilę – (bo nie słuchamy influencerów, ci już wiedzą 😉 ) – zatem zupełnie rozsądnym wydaje mi się inwentaryzacja naszych zasobów przed dodaniem nowych produktów do e-koszyka.
Ile w naszych domach jest rzeczy, które w chwili zakupu uznaliśmy za potrzebne, ładne, praktyczne? Ile mamy sprzętów, automatów do czegoś, bezprzewodowych urządzeń coś-robiących, ubrań, dekoracji, nieprzeczytanych książek, chemii gospodarczej i kosmetycznej… półeczki, szafki, kolejne gabloty, witryny, komody. Niczego nam nie brak. Nie chcę nikogo namawiać do minimalizmu na siłę (choć niektóre jego aspekty są mi bliskie), czy też do pozbywania się rzeczy dla zasady, bo jakaś pani w Internecie podaje, że 25 kubków to za dużo w przeliczeniu na jedną osobę. Tym bardziej teraz, gdy faktycznie mogą się nam przydać różne rzeczy. Kubki może i mniej, ale to tylko przykład.

Zdjęcie drewnianej półki z wiszącymi kubkami oraz ustawionymi na niej talerzami. Na ścianie powieszony porcelanowy zegar.

Wiosna, chociaż tegoroczna spędzona w domu, to może dobry moment na małe porządki. To też okazja, by dla odmiany punktualnie wyjść z biura (do sąsiedniego pokoju) i wyciągnąć maszynę do szycia, kupioną w przypływie internetowych inspiracji, złożyć sztalugę i przejrzeć wygniecione aluminiowe tubki z farbami, albo też wyciągnąć z głębin kuchennej szafki maszynkę do pieczenia chleba. Odkurzyć swoją kreatywną naturę, dać szansę zrealizować się pomysłom sprzed kilku miesięcy, może lat. Kobiece szafy i garderoby to także kopalnia skarbów, inspiracji i pomysłów na wiosnę, której wszyscy liczymy, że będzie nam dane jeszcze posmakować.

Czas w domu to idealny moment na przyjrzenie się naszym rzeczom, zasobom, gromadzonym skrzętnie w pre-pandemicznej codzienności. Być może warto też zweryfikować, co i w jakiej ilości tak naprawdę jest nam potrzebne – czyli cieszy nasze oko i czego używamy chętnie lub z konieczności, a co jest z nami i leży, bo… jakoś tak wyszło.  Jeśli nie tkniemy tego w czasie „kwarantanny”, to jest duża szansa, że nie wrócimy do tematu, gdy nasz świat z powrotem wejdzie na szybkie obroty i wciągnie nas w wir codzienności. Czego zresztą sobie i Państwu życzę.

ABB

Zdjęcia: Pixabay

[1] https://polskatimes.pl/prepers-czyli-czlowiek-ktory-poradzi-sobie-w-kazdej-ekstremalnej-sytuacji/ar/9068466

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.