BuwLOG

Wanda Kronman-Czajka (1932-2024)

Dyrektor Wanda Kronman-Czajka i Marek Michalski, fot. z archiwum śp. Marka Michalskiego, autor nieznany, przedruk z książki „Poczęty BUW”, Warszawa 2012.

14 czerwca zmarła Wanda Kronman-Czajka (1932-2024), wicedyrektorka BUW w latach 1987-1991, znakomita bibliotekarka, mistrzyni wielu pokoleń adeptów tego zawodu, którymi opiekowała się latami podczas praktyk zawodowych, odważny, pracowity i skromny człowiek.
W BUW zatrudniona od 1954 r. od 1972 r., kierowała Oddziałem Udostępniania, organizowała wypożyczalnię skryptów i podręczników akademickich oraz finalnie politykę gromadzenia księgozbioru dydaktycznego.
Pani Wanda oficjalnie przeszła na emeryturę we wrześniu 1992 r., ale w praktyce do 2005 r. wspierała swoim doświadczeniem i wiedzą działalność dydaktyczną BUW oraz, po opanowaniu zawiłości klasyfikacji Kongresu w Oddziale Opracowania Zbiorów, przyczyniła się do zapełnienia przestrzeni Wolnego Dostępu w nowej siedzibie biblioteki. 
W pamięci przyjaciół, koleżanek i kolegów pozostała osobą zaangażowaną, organizującą praktycznie życie biblioteki, zwłaszcza tej jej części, która była bardzo istotna dla jej użytkowników. Latami odpowiedzialna za jedną z największych komórek biblioteki – Oddział Udostępniania, organizowała jej funkcjonowanie w arcytrudnych warunkach lokalowych czasów sprzed BUW na Powiślu. Sama skromnie urzędowała w pokoiku wydzielonym z przestrzeni katalogu na parterze starego gmachu. A przecież funkcjonowanie biblioteki uniwersyteckiej podówczas było naznaczone nie tylko problemami lokalowymi i ekonomicznymi, ale też niemal politycznymi. Świadoma zaangażowania niektórych bibliotekarek i bibliotekarzy w działalność opozycyjną, czyli istnienie, jak to nazwał Marek Michalski w książce „Poczęty w BUW”, „wolnej republiki BUW” (s. 50), pozostawała dla nich lojalną i odpowiedzialną przełożoną, służącą wsparciem również praktycznym. Miała więc wpływ na postrzeganie BUW w trudnym politycznie okresie lat 80-tych i to również jej zasługą jest zaufanie społeczne, jakim się Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie cieszyła, oraz uznanie dla istotnej funkcji publicznej Biblioteki.
Pani Wanda z zaangażowaniem gromadziła i przechowywała prohibita i materiały drugoobiegowe lat 80-tych. Aktywnie uczestniczyła, m.in. w opracowywaniu bibliografii wydawnictw podziemnych.
Zamknąwszy rozdział aktywności zawodowej w BUW po 46 latach, latami pracowała w nim jeszcze wolontariacko oraz odwiedzała czasem wydarzenia kulturalne organizowane w Bibliotece.

BUW, 18 maja 2005 r, fot. Jadwiga Antoniak-Sadlakowska

 


BUW była dla niej bardzo ważną częścią życia, być może prawie tak ważną jak rodzina.

– wspominała jedna ze współpracowniczek Pani Wandy już w nowym gmachu.

Pogrzeb Wandy Kronman-Czajki odbył się 25 czerwca.

Dzięki uprzejmości Katarzyny Czajki-Kominiarczuk zamieszczamy jej wspomnienie o Wandzie Kronman-Czajce takiej, jakiej mogliśmy się tylko domyślać.

Redakcja

 

Babcia chciała, żebyśmy nazywali ją Bunią więc z całą mocą dziecięcej logiki nazywaliśmy ją babcią Bunią. Nigdy nie zastępując jednego słowa drugim.

Na tym zdjęciu jesteśmy na wakacjach w Borkach and Świdrem. Ile mogę mieć lat? Chyba cztery. Pamiętam z tamtych wakacji palce błękitne od jagód. Chodziliśmy po lesie i szukaliśmy jagód i jeżyn. Nie jestem w stanie zjeść jeżyn by nie myśleć o wyjazdach z dziadkami.

Potem jeździliśmy na wakacje do Supraśla. Tam nauczyłam się jeździć na rowerze i nie nauczyłam się pływać w rzece. Babcia rozkładała plandekę i wśród trawy patrzyła na nasze nauki pływania, a potem dostawaliśmy jabłko krojone kozikiem. W Supraślu było jedno miejsce, gdzie można było zapłacić kupić jabłka z sadu i zrywać ogórki i pomidory z czyjegoś przydomowego ogródka. W każdych pomidorach szukam dziś smaku tamtych. Ale pomidory już tak nie smakują.

W kuchni mojej babci zawsze grał Drugi Program Polskiego Radia. Na imieniny zabrała mnie kiedyś do filharmonii. To był któryś etap konkursu chopinowskiego. Miałam czternaście lat. Babcia w kuluarach rozmawiała ze znajomymi o różnicy w interpretacji. Dla mnie wszystko brzmiało identycznie. Z resztą te koncerty zgrywały się ze stosikiem książek i gazet piętrzącym się przy łóżku. „Tygodnik Powszechny”, ksiądz Tischner, nowy Myśliwski, ten jeden tom Prousta, który nigdy nie stał w kolejności na półce.

To była moja poważna babcia. Moja babcia, która w czasie wizyt rodzinnych znikała w kuchni by przypilnować obiadu. Babcia, która zabierała nas do kościoła. Babcia, która w telewizji oglądała filmy i koncerty. Babcia, która nigdy nie przeklinała. Babcia, która z racji, że była w harcerstwie więc zawsze miała doskonale spakowany plecak na wycieczki. Babcia, która na pewno nie miała w domu takiego bałaganu jak my.

Nie wiem, ile miałam lat, gdy zorientowałam się, że nie znam mojej babci.

Może to było w czasie tych wakacji w Kazimierzu nad Wisłą, gdzie rynek był pełen małych straganów, na których babcia, kupiła mi i mojemu bratu piszące imitacje telefonów komórkowych i pistolety strzelające wielkimi pomarańczowymi kulkami. Były to rzeczy tak cudownie tandetne, tak wspaniale niepotrzebne, że nawet ja czułam jakbyśmy łamali jakieś zasady. Rodzice nigdy bym nam tego nie kupili. Do dziś pamiętam tą niezwykłą radość, ale i konsternacje. Babcia przecież była poważna. To nie było poważne.

Może wtedy, kiedy pierwszy raz poszłam do jej pracy w BUW, bo byłam tam z nią umówiona i okazało się, że nikt nie zna jej pod nazwiskiem dziadka. Dopiero gdy podałam jej nazwisko panieńskie otworzyły się wszystkie drzwi, twarze zmiękły, biurko informacji bibliotecznej spojrzało na mnie przychylnej choć przecież do zdobycia własnej karty było mi jeszcze daleko.

Może wtedy, kiedy babcia opowiadała o swoim wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, na biblioteczne stypendium. Gdybyście widzieli, jak mogą się człowiekowi oczy świecić w czasie opowieści o fantastycznym sposobie zarządzania zbiorami, udostępnieniami i wówczas niedostępnymi jeszcze w Polsce komputerowymi katalogami. Zajęło mi trochę czasu by odkryć, że być może największą miłością życia mojej babci była biblioteka.

Może wtedy, kiedy kiedyś, poproszona o przyniesienie czegoś weszłam do jej małego pokoiku. Dawnej służbówki, do której wchodziło się z kuchni. Miejsca, które całkowicie należało do mojej babci, przestrzeni, o której jako dziecko myślałam, że w pewnym wieku przypada każdemu. Każdy dostaje swój własnym maleńki pokoik. Stałam tam wtedy w świecie osoby zupełnie mi obcej, do którego mam prawo wejść tylko na chwilkę.

Może wtedy, kiedy szłyśmy kiedyś na spacer i babcia patrząc na drewniany słup podtrzymujący trakcję elektryczną, powiedziała mi nagle, że taki słup się wspaniale pali. I, że gdy się porąbie i wrzuci do pieca to jest bardzo ciepło. Wspaniała rzecz taki słup, gdy człowiek nic nie ma a chciałby się ogrzać. I był to ten maleńki przebłysk do tego wszystkiego co babcia chowała w sobie, a co w dwudziestym wieku miała do schowania osoba, której przyszło się ukrywać.

Może to było wtedy, kiedy kiedyś zaczęłyśmy rozmawiać o poezji i jakoś tak od słowa do słowa, wyszło, że w sumie to przecież ona znała jako jeszcze studentka wiele sław literatury. I miała jakieś osobiste wspomnienia czy historie, do których wcale nie chciała mnie dopuścić. Ten przebłysk osoby, którą przecież musiała być, którą zawsze bardzo starannie wkładała w ramy, które wybrała. Ramy osoby, która zawsze słuchała drugiego programu polskiego radia i miała stos książek na stoliku nocnym.

Może to było wtedy, kiedy opowiadała mi, że dawno, dawno temu zanim BUW przeniósł się do nowego budynku, zanim czasy się zmieniły, w toaletach biblioteki, często można było spotkać ludzi uzależnionych, czy nie mających domu. I jak delikatnie trzeba było z nimi postępować i że nie można było ich przecież brutalnie wyrzucać, zwłaszcza na mróz. I było w jej słowach tyle stanowczości i gniewu, którego nie widziałam nigdy potem.

Może to było wtedy, kiedy otworzyłam książkę Piotra Matywieckiego „Stary Gmach” i przeczytałam o babci z perspektywy kogoś, kto znał ją tylko w życiu zawodowym. Komu nie gotowała kurczaka z ryżem na niedzielny obiad i nie kroiła kozikiem jabłka na plandece gdzieś nad rzeką Supraśl. Ten ulotny obraz osoby, którą są twoi bliscy, dla ludzi wokół.

Nie wiem, ile miałam lat, gdy zorientowałam się, że nie znam mojej babci.

Ale pamiętam naszą rozmowę o klasyfikowaniu książek w bibliotece. Babcia zajmowała się tym na emeryturze. Opowiadała mi jak każdą książkę trzeba uważnie obejrzeć, przyjrzeć się stronom tytułowym, jak trzeba zajrzeć do wstępu przejrzeć spis treści i absolutnie nie można się zniechęcać, gdy okaże się, że książka jest napisana w języku, którego nie znamy. Klasyfikowanie książek to trudna rzecz, trzeba podejmować wiele decyzji. „Są takie książki, przy których nigdy nie ma pewności, w tylu działach mogłyby stać”.

Babcia, była dla mnie taką książką. Nigdy nie miałam pewności. Ale jest w tym nauka by być w życiu zawsze czymś więcej, czymś co się nie mieści w jednym słowie. Może dlatego nazywaliśmy cię zawsze Babcią Bunią.

Babcia Bunia zmarła w piątek.

3 comments for “Wanda Kronman-Czajka (1932-2024)

  1. Piotr Matywiecki
    13 sierpnia 2024 at 12:45

    Szanowni Państwo!
    Piękne i kompetentne wspomnienie o Pani Wandzie Kronman – Czajce należałoby tylko w jednym miejscu uzupełnić. Otóż
    Pani Wanda nie tylko wspierała i ochraniała osoby zaangażowane w ruch „Solidarności” ale sama aktywnie w nim uczestniczyła, była członkinią Komisji Zakładowej „Solidarności” Uniwersytetu Warszawskiego.

    Z koleżeńskim pozdrowieniem – Piotr Matywiecki

  2. HM
    14 sierpnia 2024 at 11:51

    Cieszę się, że powróciły teksty wspomnieniowe o tych koleżankach i kolegach, którzy już odeszli.
    W uzupełnieniu informacji o p. Wandzie Kronman-Czajce dodam, że z wykształcenia była polonistką, a pracę w BUW rozpoczęła w Oddziale Starych Druków – była tu zatrudniona od września 1954 do stycznia 1956. Jest współautorką wystawy „Stosunki kulturalne polsko-szwajcarskie XV-XVIII w.”, na której pokazano około 100 starych druków. Ekspozycję przygotowano z okazji otrzymania przez BUW kilkuset książek w darze od wydawców francuskich i szwajcarskich (relacja z wystawy: Przegląd Biblioteczny 1958, nr 1). W Jej dorobku pisarskim znajduje się także m.in. przewodnik po wystawie „Uniwersytet Warszawski 1808-1818-1958” (Warszawa 1958), referat „Charakterystyka polskiego piśmiennictwa z zakresu działalności informacyjnej bibliotek 1945-1970” wygłoszony na konferencji SBP w Łodzi 1972, współredakcja bibliografii „Książki niezależne ‘87” (Warszawa 1991), czy wspomnienie o Hannie Zasadowej (Przegląd Biblioteczny 2017, nr 4).
    Prowadziła również zajęcia w Instytucie Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej UW. Ja byłam Jej studentką w roku akademickim 1973/1974 (ćwiczenia z Bibliotekarstwa).
    W stanie wojennym, w roku 1982 jedno z „tajnych” zebrań Koła BUW NSZZ obyło się w Jej mieszkaniu, chyba na Saskiej Kępie, pełnym książek.
    Osoba nietuzinkowa, godna pozostania w naszej pamięci.

  3. Marianna Czapnik
    16 września 2024 at 15:18

    Dodałabym jeszcze jeden mało znany fakt z działalności Pani Wandy w okresie stanu wojennego. Otóż P. Wanda prowadziła pośrednictwo pracy w klasztorze Braci Mniejszych Kapucynów przy ul. Miodowej w Warszawie. 4 maja 1982 r., razem z grupą blisko 30 osób zostałam zwolniona (wyrzucona) z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie. Dzięki P. Wandzie jako jedna z nielicznych (obowiązywał wówczas tzw. „wilczy bilet”) znalazłam pracę w Bibliotece Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Znalazłam tam znakomity zespół, zaangażowany w niezależną działalność na wydziale i Uniwersytecie. Marianna Czapnik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.