BuwLOG

Wzięło się z książki. Kilka myśli o czytaniu.

W książkach można znaleźć wszystko. No, prawie wszystko. Od wiedzy, poprzez rozrywkę, po plamy od kawy i suche liście. Zależy, kto ma z książką do czynienia i co chciałby w niej znaleźć. Gdy się pracuje, jak wielu z nas, w bibliotece, codziennie można znaleźć w książkach coś ciekawego. Dziś na przykład znalazłam w jednej z książek cztery rzeczy z papieru wykorzystywane jako zakładka. Ulotkę reklamową firmy doradczo budowlanej, zajmującej się osuszaniem i odgrzybianiem budynków oraz dwa bilety ZTM Warszawa. Reklama w formie karty pocztowej, z możliwością odesłania, jeśli ktoś chce zasięgnąć więcej informacji. Co ciekawe, ulotka wygląda, jakby była zalana. Bilety są ze stycznia 2017, jeden z 7 stycznia, drugi z 14. Czytelnik zajmował się więc lekturą minimum tydzień. Żałuję, że wyjmując je z książki nie zwróciłam uwagi, w jakiej odległości były od siebie. Dowiedziałabym się wtedy, ile stron przeczytano w tym czasie.

Czwartą zakładką był fragment pociętej na kawałki pocztówki. Na pasku o szerokości 1 cm i długości 10,5 cm widać fragment tarczy telefonu i coś co przypomina kabel albo kabłąk lampy. Pocztówka była trójwymiarowa. Co ciekawe, na odwrocie tego kawałka jest napis „Made in Japan (SSP-188) ©Wonder Co., Tokyo, PAT 591219 i nazwa firmy TOPPAN©. Google zwraca informację, że TOPPAN jest japońską firmą o światowym zasięgu wdrażającą rozwiązania w dziedzinie druku, komunikacji, bezpieczeństwa, opakowań i materiałów dekoracyjnych”. Może więc trójwymiarowa pocztówka z telefonem była kiedyś materiałem reklamowym? Kto wie, gdzie są pozostałe kawałki…


W innej książce z kolei jedna ze stron zaznaczona karteczką samoprzylepną z reklamą czegoś, co się nazywa PENTAXIM. Ok, sprawdzimy. „PENTAXIM to szczepionka stosowana u dzieci w celu ochrony przed chorobami zakaźnymi: przeciw błonicy, tężcowi, krztuścowi, poliomyelitis i inwazyjnym zakażeniom wywołanym przez Haemophilus influenzae typ b.” Ze strony apteki DOZ. Ileż można wyczytać z książek!


W następnej książce 1/8 kartki A5, lewy górny róg. Czytelnik użył zapewne swoich własnych wcześniejszych notatek. Fragmenty zapisków, miejscami urwane w pół słowa, składają się mimo to w interesującą całość:

„Co to jest prawda? W rzeczach w (…) mniemanie. W rzeczach nauki: (…) rzeczach sztuki : nasze ostatnie (…) Życie jest sztuki najlepszym uczniem…” (…) Filozoficznie wyraż…” A na rewersie: „…nie, jakby namiętności twórcze (…) … rzonem dziele. Sztuka jest (…) i abstrakcyjną niż się to myśli (…) …powiadają o formie i barwie [albo ‘bacznie’]”. Zapewne to jakiś wypis cytatów z filozofii.


Przeglądam książki, stojące w równych rządkach na regałach bibliotecznych, patrząc na ich blok od górnej strony, w poszukiwaniu zakładek. Tam, gdzie tkwi potencjalna zakładka, blok jest odrobinę rozszczelniony, między dwiema kartami książki powstaje szpara o grubości zakładki. Sięgam więc po taką książkę otwieram w miejscu, gdzie powstała szpara i … bingo! Tym razem to skrzydełko obwoluty książki autorstwa dr. hab. Brunona Hołysta, wiktymologia. Zapewne jakiś mój poprzednik, albo poprzedniczka, zachował resztki obwoluty z informacją o autorze dla potomnych. Trzeba będzie wkleić na tylną okładkę, żeby się nie zgubiło. Sięgam po następną i … pudło. Szczelina między kartkami jest, ale zakładki nie ma. Czytelnik oddał książkę do biblioteki wyjmując z niej wszystkie zakładki. Bardzo często taka szpara po zakładce widoczna jest mniej więcej w jednej trzeciej grubości książki. Nieomylny znak, że czytelnik nie doczytał do końca. Ba, nawet do połowy nie doczytał! Przykry widok, zwłaszcza dla autora książki, choć trzeba mieć nadzieję, że i w tej pierwszej części ten, kto czytał, znalazł to, czego potrzebował. Że nie odłożył książki od razu, bo go nie zainteresowała swoją treścią.


Książki zniszczone budzą we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony żal patrzeć na postrzępione brzegi kartek albo luźne kartki, odklejony grzbiet od ciągłego ściągania książki z półki, na kartki zalane kawą, herbatą, zupą pomidorową czy deszczem. Z drugiej strony cieszy fakt, że książka, jako przedmiot, wytwór kultury, spełniła swoje zadanie. Można powiedzieć, że żyła pełnią życia. Była rozchwytywana. Bardzo nieszczęśliwe muszą być te książki, do których nikt jeszcze nie zajrzał. Zwłaszcza w bibliotece. Są to zmarnowane publiczne pieniądze, albo publiczny grosz, żeby zacytować prezesa Pawła Kozioła. Jeśli nie są to podręczniki, to miały w swoim książkowym życiu podwójnie pod górkę. Do podręcznika jeszcze czasem jakiś student zajrzy, nawet często. A jakiś inny rodzaj książki, taka antologia albo wybór pism albo zbiór esejów może nie mieć szans, tak jak podręcznik na to, żeby trafić na listę lektur obowiązkowych.


Część książek, raczej tych w twardej oprawie, ma zakładkę z tasiemki wszytą w oprawę na grzbiecie. Te książki, choć ładne i praktyczne, są nudne. Nie znajdziemy w nich bowiem żadnych oryginalnych śladów użytkowania. A przecież zakładką, jak już widzieliśmy, może być prawie wszystko! Papierek od cukierka, ulotka dołączona do leków, bilet na pociąg dalekobieżny, karta pokładowa, wizytówka radcy prawnego, itp. itd. Od pewnego czasu częstymi gości w książkach są karteczki samoprzylepne w różnych kolorach i kształtach, zakładki, także magnetyczne. A niech tam! Zaczęłam je zbierać i wklejam do specjalnego zeszytu. W końcu pracę z tekstem czyli zakreślanie markerami, długopisem, podkreślanie ołówkiem, notatki na marginesach, wklejanie karteczek z notatkami – wszystko to można uznać za jakiś prawzór, pramodel książki artystycznej. Moralny obowiązek bibliotekarza dochodzi w tym momencie do głosu i mówi, że mazać można jedynie po własnych książkach! Lecz mimo to, wtóruje mu po cichutku cały zastęp książek nieczytanych, które może nawet chciałyby, żeby je ktoś popodkreślał ołówkiem…

Kolorowe karteczki do książek, w różnych kolorach i kształtach, podstawki do czytania, lampki na baterię albo ładowane prze USB z klipsem do czytania w każdym miejscu, to tylko jeden z wielu przedmiotów z całej linii produktów mających na celu dopieszczenie tych, którym wciąż jeszcze chce się czytać książki.

Z czym natomiast nie zgadzam się całą pełnią mojego bibliotekarskiego istnienia to zaginanie rogów stron, żeby zaznaczyć ważne miejsca albo miejsce, w którym się przerwało lekturę. Prawie nikt potem tych rogów nie odgina. Pamiętam panią Dorotę Gabriel-Marcinkowską, wieloletnią kierowniczkę Oddziału Gromadzenia i Uzupełniania Zbiorów w BUW, jak pieczołowicie i czule odginała każdy zagięty rożek w książkach z tzw. „darów”. Przyswoiłam sobie tę praktykę.

Hhhm, czas zrobić przebieżkę między regałami. Może znów coś ciekawego wpadnie mi w ręce.

Barbara Chmielewska, Biblioteka Wydziału Psychologii UW

1 comment for “Wzięło się z książki. Kilka myśli o czytaniu.

  1. HM
    2 września 2024 at 18:20

    Świetny, wakacyjny jeszcze temat kolejnego wpisu w BUWlogu.

    Pozostawianie w książkach zakładek różnego rodzaju, niekoniecznie zaznaczających miejsce lektury, nie jest wymysłem naszych czasów. Dorzucę przykłady ze swojego, starodrucznego, podwórka. Podczas Nocy Muzeów w roku 2013, odbywającej się pod hasłem „Osobliwości Biblioteki Uniwersyteckiej”, pokazaliśmy wiele takich rarytasów znalezionych w środku dawnych ksiąg – były to misterne papierowe wycinanki, ilustracje z innych dzieł, laurki pięknie malowane, wiersze okolicznościowe, zasuszone liście, święte obrazki, karty do gry, itp. Pisała o nich Dorota Bocian w swoim wpisie z roku 2021 „O czym szumią książkowe stronice”. Dodała także zdjęcie ukazujące fragment wystawy. Ja znalazłam kiedyś w druku z XVIII wieku nawet posrebrzany 1 grosz z okresu Królestwa Kongresowego (1831 rok). Niestety moneta była zniszczona i pozostawiła ślady rdzy na kartach tomu. Ciekawe, czy stanowiła zakładkę dla XIX-wiecznego czytelnika, czy też „wpadła” tam przez przypadek?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.