Tematem przewodnim XIX Festiwalu Trzech Kultur we Włodawie (28-30 września 2018) były języki pogranicza. Zorganizowano warsztaty z języka hebrajskiego, starocerkiewnego, chachłackiego i polskiego.
Świetne zajęcia z języka hebrajskiego prowadziła absolwentka warszawskiej hebraistyki, pochodząca z Różanki koło Włodawy, wychowanka Festiwalu, Małgorzata Lipska. Wzorem mełamedów, którzy tabliczki do pisania smarowali dzieciom miodem, częstowała nas-uczniów macą zanurzaną w syropie daktylowym. Próbowaliśmy pisać po hebrajsku swoje imiona, słuchaliśmy piosenek i zgadywaliśmy, które są po hebrajsku, a które w jidysz. Przy okazji usłyszeliśmy o innych językach żydowskich i o słowach zapożyczonych w polszczyźnie z hebrajskiego (np. mieszkanie, sobota).
Wykład o języku starocerkiewnym wygłosił prof. Włodzimierz Wołosiuk z CHAT. Mówił o historii pisma słowiańskiego: o głagolicy, o cyrylicy, o zapisach stosowanych w cyrylickich rękopisach.
Spotkanie o języku chachłackim (tak sami użytkownicy określili ten język nadbużańskiego pogranicza) było prezentacją folkloru wsi Dołhobrody i promocją wydanego przez mieszkańców śpiewnika, któremu towarzyszy płyta z nagraniem miejscowego zespołu ludowego Jutrzenka. Zespół reprezentowały we Włodawie panie, od nastolatek po osiemdziesięciolatki, ubrane w samodzielnie szyte stroje z płótna z tkanej w domu wełny zdobionego pereborami. Śpiewały w swoim lokalnym języku, opowiadały zabawne historyjki, uczyły nas tekstów piosenek. Spotkanie zakończone wspólnym śpiewem prowadził malarz, profesor warszawskiej ASP, Stanisław Baj.
Najgorzej wypadł wykład o błędach w języku polskim. Felietonista „Angory”, wykładowca Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie miał problemy z dykcją i, podobnie jak prof. Wołosiuk, robił wrażenie nieprzygotowanego zbytnio do zajęć.
Stałym punktem Festiwalu są spotkania związane z miejscową społecznością żydowską. W tym roku do Włodawy przyjechali z Izraela potomkowie (14 osób) rodziny Fiszmanów (przed wojną Szlomo Fiszman był właścicielem spółki autobusowej). Na pytania, jak im się podoba w Polsce i we Włodawie, odpowiadali, że bardzo im się podoba. Mówili też o środowisku włodawerów (to już kolejne pokolenia) w swoim kraju.
Na festiwalu po raz kolejny pojawił się temat bieżeństwa z 1915 r. – zarządzonej przez władze przymusowej ewakuacji mieszkańców zachodnich guberni Cesarstwa Rosyjskiego. Przed rokiem w czasie spotkania z Anetą Prymaką-Oniszk, autorką książki Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy (sygn. WD D638.P6 P78 2016) rozemocjonowani uczestnicy dzielili się swoimi rodzinnymi historiami. Tym razem można było obejrzeć wystawę przygotowaną przez Fundację im. Księcia Konstantego Ostrogskiego ze zdjęciami, relacjami bieżeńców i budzącymi grozę liczbami. Ewakuacji poddano ponad trzy i pół miliona ludzi, nie wróciła jedna trzecia, straty wojenne na ziemiach objętych ewakuacją (celowe zniszczenia i skutek działań wojennych) obliczono na 14 mld franków w złocie.
Wyświetlono też film dokumentalny „Bieżeńcy 1915-1922” w reżyserii współpracującego z Biełsatem Jerzego Kaliny. Składały się na niego relacje ostatnich świadków (materiały autor zbierał przez wiele lat), wspomnienia rodzinne, trochę rekonstrukcji w stylu filmów oświatowych (wykorzystano w nich autentyczne przedmioty z epoki, np. drewniany kufer, który z prababką autora dotarł aż do Saratowa), fragmenty rosyjskich kronik filmowych. Przedstawiony był wyłącznie białoruski punkt widzenia – opowiadano o dojmującym poczuciu obcości i opuszczenia po powrocie w rodzinne strony, ale do innego już kraju.
Wystawa główna „Drogi do Niepodległej – Ziemia Włodawska u progu niepodległości” została przygotowana w budynku pokahalnym. Można było na niej obejrzeć formularze ze spisanym dobytkiem pozostawionym przez ewakuowanych w 1915 roku. Te wykazy miały gwarantować po wojnie wyrównanie strat materialnych. Pokazano także dokumenty tożsamości po rosyjsku, po niemiecku i wreszcie po polsku. I zdjęcia wynędzniałych ludzi, zburzonych domów.
Mocną stroną Festiwalu są zawsze koncerty. W tym roku nie słuchałam niestety w Wielkiej Synagodze koncertu kantora Israela Randa z chórem Synagogi pod Białym Bocianem we Wrocławiu. Byłam za to na „Moich inspiracjach” Mariana Opani, gdzie autobiograficzny monolog przeplatał się z piosenkami Brela, Okudżawy i Młynarskiego.
Obok Festiwalu, jakby w konspiracji, w klasztorze ojców paulinów miały miejsce wydarzenia związane z miejscową społecznością unicką. W piątek odbyła się tam konferencja „Unici – zapomniana społeczność Włodawy” (dowiedziałam się o niej w sobotę z plakatu wiszącego w kościele). Była też wystawa, na którą składały się ikony, zniszczone królewskie wrota, księgi liturgiczne – zaczytane, wielokrotnie z pietyzmem odnawiane i reperowane, modlitewniki, relacje ludzi. I wypożyczony z archiwum Liber Conversorum z tych stron z ponad trzema tysiącami wpisów. To księga, do której po ukazie carskim z 1905, zezwalającym na odejście od prawosławia, wpisywały się całe rodziny gotowe przyjąć rzymski katolicyzm. Byli to ci, których w latach siedemdziesiątych XIX wieku przymusowo włączono do cerkwi prawosławnej. Po wystawie oprowadzał nas sam przeor ojciec Dariusz Cichor.
W niedzielne popołudnie była liturgia w rycie bizantyjsko-słowiańskim (odprawiał proboszcz z niedalekich Kostomłotów) i kolejny koncert. Niestety, ostatni bus z Włodawy do Warszawy odjeżdża o 14.30.
Festiwal miał też część plastyczną – można było wziąć udział w warsztatach ikonopisania na szkle, a potem zaprezentować efekt pracy na wystawie w cerkwi. Był też kiermasz z koszykami (niezawodni państwo Matejkowie z Rudnika nad Sanem), starociami, regionalnym produktami. I książkami za złotówkę. Pogoda dopisała.
Do Warszawy przywiozłam dokumentację: plakaty, ilustrowane programy, ulotki. Wstępnie umówiłyśmy się z dyrektor miejscowego muzeum, Anitą Lewczuk vel Leoniuk, na wykład o tematyce pogranicza w zbiorach bibliotecznych, na następnym festiwalu.
Alina Cywińska, Oddział Usług Informacyjnych i Szkoleń