Trzecia rewolucja przemysłowa, w której tkwimy od zakończenia II wojny światowej zapoczątkowała m.in. przewrót informatyczny. Ten natomiast przyczynił się do powstania komputerów (pierwszy komputer powstał w latach 40. ubiegłego wieku), a następnie Internetu (ang. inter-network), dosłownie „między-sieci”, czyli poważnie mówiąc: ogólnoświatowej sieci komputerowej (początków Internetu możemy doszukiwać się w końcu lat 60. XX wieku). Narodziny Internetu pociągnęły za sobą rozwój branży internetowej.
Wszechobecność i powszechność tych wynalazków spowodowała (zaryzykuję twierdzenie), że nawet nie chcemy sobie wyobrażać naszego istnienia bez ich udziału. W necie robimy zakupy na obiad, wybieramy buty na zimę, słuchamy muzyki, szperamy w swoim koncie bankowym. Hasło: „Internet ułatwia życie” stało się naszą codziennością. A fakt, że korzystanie z nowych technologii może za sobą nieść masę kłopotów, zupełnie jest tutaj bez znaczenia.
Przedsiębiorstwo Google znane jest wszystkim użytkownikom komputerów. W branży internetowej działa prężnie od 16 lat, i choć na swoim koncie ma sporo sukcesów, to za sztandarowy można uznać uruchomienie wyszukiwarki Google. I to z powodu właśnie tej wyszukiwarki, wokół firmy zrobiło się ostatnio bardzo głośno. Sprawcą całego zamieszania stał się niejaki Mario Costeja Gonzalez, obywatel Hiszpanii, który to wieki temu dopuścił się czynu niezgodnego z prawem, działał bowiem na szkodę swojego kraju, i nie płacił składek za ubezpieczenie społeczne. Niechlubnymi faktami z jego życia zainteresował się dziennik „LaVanguardia”. W roku 1998, w numerze styczniowym, jak i marcowym gazeta zamieściła ogłoszenie o licytacji nieruchomości nieuczciwego pana Gonzaleza i zajęciu komorniczym tychże nieruchomości. Rozwój nowych technologii sprawił, że papierowa wersja hiszpańskiego dziennika trafiła następnie do Internetu, a informacje o niepraworządnym obywatelu Hiszpanii stały się bardziej publiczne i bardziej dostępne dla ogółu. Dbający o swoje dobre imię pan Mario spłacił swój dług wobec państwa i w 2009 roku zwrócił się do „La Vanguardia” z pretensją, że po wpisaniu jego imienia i nazwiska w Google nadal można przeczytać o jego grzeszkach popełnionych ponad 10 lat temu, z których (jak wiemy) dawno temu się wyspowiadał. Redakcja bez żadnego wahania odmówiła usunięcia wstydliwych danych. Skutkiem tej odmowy była skarga przeciwko spółce La Vanguardia Ediciones SL, spółce Google Spain i Google Inc. wniesiona przez rozczarowanego wnioskodawcę w dniu 5 marca 2010 roku do Hiszpańskiej Agencji Ochrony Danych (AEPD). Hiszpański organ ochrony danych osobowych zajął się sprawą skwapliwie i uznał, że gazeta „La Vanguardia” działała zgodnie z prawem, w przeciwieństwie do spółek Google.
Google Spain i Google Inc. wzięły głęboki oddech i tym razem one wniosły, w tym przypadku do hiszpańskiego sądu prośbę o unieważnienie decyzji AEPD. Ten zaś przekazał sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Zawrzało w branży internetowej.
Finałem ciągnącej się przez wiele lat sprawy jest znaczący wyrok TS UE (sygnatura C-131/12 z dnia 13 maja 2014 roku), który uznaje w ograniczonym zakresie „prawo obywateli do bycia zapomnianym” w Internecie.
Jedno jest pewne: choć ograniczone, „prawo do bycia zapomnianym” w Internecie stało się faktem.
Co to oznacza?
Pierwszy raz z pojęciem „prawa do bycia zapomnianym” w Internecie zetknęłam się osobiście przy okazji uczestnictwa w konferencji naukowej zorganizowanej przez Interdyscyplinarne Koło Naukowe Badań nad Internetem i Nowoczesnymi Technologiami „CyberLaw”, Centrum Cyfrowe Projekt: Polska, Instytut Kultury Polskiej UW i Wydział „Artes Liberales” UW, która odbyła się w dniach 18-19 kwietnia 2013 roku w lokalu PaństwoMiasto (Warszawa, ul. Andersa 29). Przybliżył mi, ten, jakże ważki, problem Przemysław Pałka (WPiA UW) w prelekcji zatytułowanej: (Już) nie chcę, żebyście o mnie wiedzieli! O prawnych sposobach usuwania z internetu informacji nas dotyczących, na dziś i na jutro. Dyskusje, które rozgorzały wtedy po prezentacji odbywały się jedynie na płaszczyźnie domysłów, jakiego kształtu nabrałby Internet, w którym „prawo do informacji i powszechnej wolności słowa” ustąpiłoby miejsca „prawu do prywatności”.
Natomiast majowy, moim zdaniem rewolucyjny, wyrok TS UE zapoczątkował proces nieprzewidywalnych na dzień dzisiejszy zmian w Internecie, ponieważ potwierdził, że prawem każdego z nas jest żądanie usunięcia własnego imienia i nazwiska z wyszukiwarki. A obowiązkiem wyszukiwarek internetowych odpowiedzialnych za pokazywane przez nie dane osobowe, jest usunięcie konkretnego linku z listy wyników wyszukiwania (na wniosek poszkodowanej osoby).
W tym właśnie miejscu, warto zaznaczyć, że stanowisko Trybunału Sprawiedliwości oparte jest na dwóch ważnych dokumentach:
– Dyrektywie 95/46/WE dotyczącej m.in. prawa uzyskania przez osobę, której dane dotyczą dostępu do danych, i prawa sprzeciwu przysługującemu osobie, której dane dotyczą (art.12, 14),
– Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej (2010/C83/02) zakładającej, że „Każdy ma prawo do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego, domu i komunikowania się” (art. 7), i „1.Każdy ma prawo do ochrony danych osobowych, które go dotyczą/…/” (art.8)
Oczywiście Trybunał, pomimo tego, że wspomniane dokumenty unijne sankcjonują „prawo do bycia zapomnianym” w Internecie, zwrócił uwagę na interes internautów w uzyskaniu dostępu do informacji. Dlatego też, tak ważne staje się poszukiwanie równowagi pomiędzy powszechnym prawem do informacji, a indywidualnym prawem osoby pragnącej chronić swoją prywatność.
W mojej opinii to karkołomne wyzwanie!
Zwłaszcza, że na pierwsze komentarze po publikacji orzeczenia nie trzeba było długo czekać. Google jako firma prywatna został postawiony w mało komfortowej sytuacji, bo stał się niejako regulatorem wolności w Internecie, i choć jest przeciwny orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości to jednak jego obowiązkiem stało się wypełnianie poszczególnych punktów wyroku. Na europejskich stronach umieścił już odpowiedni formularz z wyjaśnieniami jak dochodzić „prawa do bycia zapomnianym”.
W dzienniku Rzeczpospolita z 4 lipca 2014 r. znajdujemy informację, że polscy internauci zdążyli w ciągu dwóch dni (29-30 maja 2014) złożyć 1661 postulatów dotyczących usunięcia wyników wyszukiwania, w sumie wnioskowano o usunięcie 7510 linków!!
Czy taka ingerencja nie oznacza przypadkiem cenzury informacji?
A może za naturalne należy uznać fakt, że na przykład Stan O’Neil, który był dyrektorem banku inwestycyjnego Merrill Lynch i naraził go na wielkie straty (bank cudem uniknął bankructwa), ma prawo do żądania usunięcia z Internetu bloga Roberta Pestona tylko dlatego, że bloger i dziennikarz BBC pisał na nim o prawdziwych spekulacjach i prawdziwych oszustwach pana O’Neila. Sam zainteresowany, którego Google poinformował o konieczności likwidacji jego dziennikarskiej pracy nie zgadza się z tą decyzją, ponieważ jak mówi zagraża ona wolności słowa. Peston jest zdania, że Google jest podstawowym źródłem informacji dla wielu ludzi, a publiczne informacje akurat w tym przypadku ze świata finansjery powinny być ogólnodostępne (Prawo do bycia zapomnianym – dziennikarz kontra Google. „Rz” 4 lipca 2014 r.)
A może jednak rację ma Michał Boni, który w ramach spotkania w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie „Sprawdź kto rządzi Internetem” (30.10.2014 r.) sugerował, że popełnianie błędów zarówno w życiu jak i w Internecie dzięki tzw. „prawu do bycia wypaczonym” da nam możliwość poruszania się i funkcjonowania w Internecie w bardziej naturalny i swobodny sposób, bez ciągłego strachu przed krytyką innych.
Moim zdaniem, musimy jednak zdawać sobie sprawę, że życie w erze informacyjnej zmusza nas do bardziej świadomego zarządzania naszymi danymi osobowymi, które jakby nie było stały się nową, światową walutą. A z szastaniem pieniędzmi i danymi nie ma żartów, ani się człowiek obróci, a staje się uboższy i pozbawiony tożsamości 🙂
Co zostawimy po sobie w sieci, my, internauci doby cyfrowej? Rozprawy naukowe, które przyniosą nam wizję wiecznej sławy, czy zdjęcia z imprezy, których po latach nawet nasze wnuki będą się wstydzić. Tysiące lajków od fanów, czy miliony hejtów od tych co nas nienawidzą? A może nie warto się nad tym zastanawiać, skoro i tak coraz to nowsze technologie trafiają pod przysłowiową strzechę, są obecne w naszym codziennym życiu, a często dzieje się tak, że i skazują nas na przymusową obecność w sieci zagrażając naszej prywatności. I niekoniecznie w sferze fikcji pozostaną bionadajniki umieszczane pod ludzką skórą, czyli mikroskopijne urządzenia, które sprawdzą stan naszego zdrowia i prześlą informacje o naszym wnętrzu;) bezpośrednio do PC naszego osobistego lekarza. Nie chcę myśleć o tym co się stanie z chwila kiedy nasze dane wpadłyby w niepowołane ręce!
Paradoksalnie korzystanie z Internetu jednocześnie usprawnia naszą codzienność i generuje trudności. Wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej zainaugurował tworzenie nowej wizji cyberprzestrzeni.
Świat cyfrowy, choć dostarcza wieli przyjemności, posiada niezwykłą zdolność łamania naszej prywatności, więc może warto od czasu do czasu przed kolejną sesją w necie powtórzyć sobie pod nosem: „W Internecie ostrożność, to w realu zachowana godność” 🙂
Boci@n
Bibliografia
1. Wyrok Trybunału Sprawiedliwości z dnia 13 maja 2014 r. C-131/12 – licencjonowana e-baza LEX OMEGA dostępna w BUW: e-zbiory – bazy układ dziedzinowy – prawo, nauki polityczne
2. Górski M.: Glosa do wyroku TS z dnia 13 maja 2014 r., C-131/12 – licencjonowana e-baza LEX OMEGA dostępna w BUW: e-zbiory – bazy układ dziedzinowy – prawo, nauki polityczne
3. Dyrektywa 95/46/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 24v października 1995 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w zakresie przetwarzania danych osobowych i swobodnego przepływu tych danych (Dz.U.UE L z dnia 23 listopada 1995 r.) – licencjonowana e-baza LEX OMEGA dostępna w BUW: e-zbiory – bazy układ dziedzinowy – prawo, nauki polityczne
4. Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej (2010/C 83/02) – Dz.U.UE C.2010.83.389 – licencjonowana e-baza LEX OMEGA dostępna w BUW: e-zbiory – bazy układ dziedzinowy – prawo, nauki polityczne
5. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej potwierdza prawo do bycia zapomnianym w Internecie. – https://mac.gov.pl
6. Krzysztofek M.: Ochrona danych osobowych w Unii Europejskiej transfer danych osobowych z Unii Europejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem transferu do Stanów Zjednoczonych, w obecnym i nadchodzącym stanie prawnym, Warszawa 2014. – UW – Wydział Prawa. Wolny Dostęp, sygnatura A 8244 ; licencjonowana e-baza LEX OMEGA dostępna w BUW: e-zbiory – bazy układ dziedzinowy – prawo, nauki polityczne
7. 1661 wniosków z Polski do Googla o usunięcie danych z wyników wyszukiwania. „Rzeczpospolita” z dnia 4 lipca 2014 r. – http://www.rp.pl
8. Prawo do bycia zapomnianym – dziennikarz kontra Google. „Rzeczpospolita” z dnia 4 lipca 2014 r. – http://www.rp.pl
Świetna sentencja końcowa. Na miarę „hasła są jak majtki – nie zostawiaj na widoku, nie pożyczaj, często zmieniaj”.
„Prawo do bycia zapomnianym” bardzo dobrze wygląda w mediach, wpada w ucho i przemawia do wyobraźni. Jednak ostatnio spotykam się z odejściem od tego sformułowania na rzecz bardziej adekwatnego „prawa do usunięcia danych”. Sprawa „Google Spain”, jak zwykło się ją określać (w końcu Pan chciał, aby o nim „zapomniano” ;-)) dotyczy wyszukiwarki internetowej. Google ma uniemożliwić wyszukanie informacji, ale sama informacja w wersji źródłowej pozostanie. Czyli Internet nie zapomni, a jeżeli nawet to w wyniku innego postępowania.
Ostatnio zaczyna się podnosić, że wnioski wyciągane z rozstrzygnięcia TS noszą znamiona przyzwolenia na cenzurę, którą będzie stosować światowa korporacja. Jak widać internetowy kij ma dwa końce 🙂
A na marginesie – widzę, że BUWLOG zbiera dane osobowe, ale nie dopełnia obowiązku informacyjnego wynikającego z ustawy o ochronie danych osobowych.
Rzeczywiście nieco zaniedbaliśmy procedury, ale intensywnie nadrabiamy.