Matysek, A., Tomaszczyk, J. (2020). Cyfrowy warsztat humanisty. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN SA
Klasyfikacja BUW WD: ZA 4060 .M38 2020 egz. 1 – dostępna też do wypożyczania międzybibliotecznego
Dla autoryzowanych użytkowników na UW dostępna również w wersji elektronicznej (IBUK Libra)
Publikacja wydana drukiem w poręcznym formacie A5 wpisuje się w tematykę wydawanych od jakiegoś czasu przez PWN „praktycznych poradników dla studentów, doktorantów i nie tylko”.
Tytuł sugeruje zawężenie grupy odbiorców, ale myślę, że spokojnie mogą z książki skorzystać także przedstawiciele nauk społecznych. Jednak moim największym problemem w jej odbiorze pozostaje zaakceptowanie rozdźwięku między deklarowaną przez Autorów grupą jej odbiorców („przeznaczona jest dla humanistów, którzy chcieliby poszerzyć swój warsztat naukowca o narzędzia komputerowe […]. To również przyjazny podręcznik dla studentów i doktorantów, piszących prace dyplomowe i rozprawy doktorskie”, s. 9) a treściami w niej zawartymi.
Siłą rzeczy oceniam treść z punktu widzenia praktyczki – bibliotekarki, dla której niezwykle ważna jest edukacja z zakresu szeroko rozumianych kompetencji informacyjnych (ang. information literacy), zwana jeszcze czasem „szkoleniem bibliotecznym”, a na szczęście już coraz rzadziej „przysposobieniem bibliotecznym”. Nie mogę jednak także nie spojrzeć na zawartość merytoryczną książki Matysek i Tomaszczyka (skądinąd znanych mi dobrze z wielu innych prac badaczy z ośrodka katowickiego) okiem dydaktyczki, do której trafiają studenci nie tylko bibliotekoznawstwa, informacji naukowej czy architektury informacji.
Wynikiem analiz moich obu „ja” jest wniosek, że ta książka nie jest dla studentów-dyplomantów, a już na pewno nie dla doktorantów. Pozostaje grupa pierwsza – nauczyciele akademiccy, którzy powinni sami podszkolić swoje umiejętności, żeby móc wspierać studentów w procesie przygotowywanie dyplomów, a także grupa kolejna, przez Autorów wydaje się niezauważona – bibliotekarki i bibliotekarze akademiccy, którzy mogą spojrzeć na tę książkę z krytycznej perspektywy: „co badacze rozumieją przez cyfrowy warsztat, czego nie wiedzą, jaką uzupełniającą ofertę szkoleniową można by dla nich przygotować?”.
Jeśli chodzi o studentów, to nie wykluczałabym ich jako odbiorców definitywnie, jednak język tej książki i instrukcje „gdzie kliknąć” moim zdaniem rozmijają się z targetem. Podobnie jak, dla mnie samej niezwykle ciekawe, linki do różnorakich aplikacji, katalogów, baz, wydrukowane, nieaktywne nawet w cyfrowej (IBUK Libra) wersji książki (już widzę ten diss na boomerów w PWN…). No, może jeszcze pierwszoroczni, tuż po maturze, nieco zagubieni na uczelni – do nich narracja tej książki być może przemówi. Wolałabym jednak, żeby po nią nie sięgnęli, tylko poszli do biblioteki na porządny kurs i tam dowiedzieli się praktycznie, jak ogarniać informację.
Wolałabym także, żeby nie sięgnęli po tę książkę bezpośrednio, bo niektóre jej treści wymagają jednak krytycznego komentarza. Ale zanim o treści krytycznie – początek to mocna strona tego poradnika.
Rozdział 1 – Praca koncepcyjna. Tworzenie map myśli (ang. mind mapping) czy outlining, czyli tworzenie tekstowej struktury hierarchicznej (= notatki w punktach i podpunktach) to ciekawe sposoby na okiełznanie pomysłów i przygotowanie planu. Mind mapping ma dodatkowy walor – może być bardzo atrakcyjny wizualnie, a umiejętność wizualizacji (nie tylko danych) jest teraz bardzo na czasie w pracy akademickiej. Zresztą mind mapping przydaje się także w jakościowej analizie danych, dlatego nadmieniłam we wstępie, że przedstawiciele nauk społecznych też z tej książki mogą skorzystać.
Rozdział 2 – Źródła i metody wyszukiwania informacji. Za długi (84 strony!) i zdecydowanie za nudny dla młodych badaczy rozdział. No, chyba że Cyfrowy warsztat humanisty stanie się podręcznikiem do trwających semestr zajęć. Niestety na żadnej z 84 stron nie pada chociażby sugestia, że korzystania ze wszystkich omówionych tutaj uczą w bibliotekach uczelnianych – po prostu tam pójdź. Jest za to zdanie, w kontekście dostępu do licencjonowanych zasobów elektronicznych „Jeśli chcemy w nich wyszukiwać, musimy [pogrubienie moje – ZW] udać się do biblioteki mającej dostęp do baz i skorzystać z nich na miejscu. Jako zapisany użytkownik biblioteki możemy korzystać z nich zdalnie” (s. 26). Także pamiętajmy, pójście do biblioteki to mus i tylko jak chcemy korzystać z e-zasobów. Wiem, czepiam się, ale jednak niedocenianie przez Autorów roli bibliotekarek i bibliotekarzy (przez [sic!] pracowników Instytutu Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej), a przynajmniej niewyartykułowanie tego na łamach tej książki mnie razi. Mnóstwo treści o zasobach bibliotek, ani słowa o bibliotekarkach i bibliotekarzach, zwanych np. we Francji wprost: mediatorkami i mediatorami (fr. médiateur(e)s) między zasobami a użytkownikami.
Poza tym jest w tym rozdziale sporo uproszczeń, które – znów – można uznać za moje czepialstwo, ale jednak jest to książka wydana przez PWN, przeznaczona m.in. dla studentów, którzy mają prawo zapisane w niej treści wziąć za pewnik, dlatego lepiej byłoby, gdyby nie powielała nieprecyzyjnych informacji.
I tak np. czytam, że „w niedalekiej przyszłości udostępniona [przez Bibliotekę Narodową – ZW] zostanie zintegrowana wyszukiwarka OMNIS, w której będzie można wyszukiwać zasoby wszystkich [pogrubienie moje – ZW] bibliotek w Polsce oraz przeszukiwać pełne teksty książek, czasopism i artykułów w postaci cyfrowej” (s. 30-31). Pytam: serio???
Albo że „dla zapisanych czytelników do części zasobów (elektronicznych – ZW) możliwy jest też dostęp zdalny z dowolnego miejsca przez internet po zalogowaniu na specjalną platformę (np. HAN)” (s. 31). Rozumiem asekuracyjne ‘np.’ przed HAN-em, ale akurat ani on nie jest ani platformą, ani specjalną. To zwykłe oprogramowanie, przez bazy widziane jako dodatkowe IP w liście zakresów IP danej instytucji, tymczasem ta „specjalność” powtórzona jest na s. 78. A poza tym nie wiem, czy są jeszcze jakieś biblioteki uczelniane, które (zwłaszcza teraz) wpuszczałyby w swe progi niezapisanych użytkowników. Trochę naginania rzeczywistości, zupełnie niepotrzebnie. Tak jak uproszczenie: „w przypadku licencji konsorcyjnych musimy sprawdzić, czy biblioteka z której korzystamy, ma dostęp do wybranej przez nas bazy” (s. 35). Biblioteka dostępu nie ma, tylko go oferuje, poza tym są to bazy całej uczelni, a nie biblioteki. Tak, lubię precyzję…
Na pewno precyzji nie można odmówić Autorom w opisie baz komercyjnych – myślę, że aż taka szczegółowość studentom potrzebna nie jest, ale przyda się badaczom, chociaż jeśli po raz pierwszy natknęliby się oni na informację o bazach dopiero w tej książce, to bardzo źle by o nich świadczyło.
Ciekawe są podrozdziały dotyczące strategii i typów wyszukiwania – dużo przydatnych informacji i podpowiedzi jak budować kwerendy. Jednak nadal twierdzę, że większy pożytek będzie miał z nich tzw. trener (bibliotekarz, wykładowca), który poćwiczy sam, a następnie face to face, z konkretnymi ćwiczeniami przekaże swoją wiedzę innym. Uczenie się z wydruku jak działa baza jest chyba jednak przeżytkiem, tak rzeczywiście kiedyś było, np. praca sprzed 30 lat – podręcznik korzystania z poczty elektronicznej [sto siedem stron, imagine!]
Poza uczeniem z wydruku obsługi narzędzi elektronicznych, wtórność podejmowanego tematu także budzi zastrzeżenia.
Rozdział 3 – Gromadzenie informacji. Ta część książki poświęcona jest w połowie programowi do zarządzania bibliografią Zotero, a w połowie aplikacji do tworzenia rozbudowanych notatek One Note. Część poświęcona Zotero (podobnie jak fragment o wyszukiwarce EDS – Ebsco Discovery Service w poprzednim rozdziale) są dla mnie po prostu wtórne. Zotero oferuje na swojej stronie szczegółowy przewodnik także w języku polskim. Z kolei multiwyszukiwarki, w których, jak słusznie zauważają Autorzy, „w zależności od dostawcy narzędzia i konfiguracji biblioteki mogą wystąpić różnice w możliwościach wyszukiwawczych lub zawężania wyświetlonych wyników” (s. 77) opisują szczegółowo poszczególne biblioteki i właśnie na ich strony, a docelowo na szkolenia powinni trafić użytkownicy. Z programu One Note nigdy nie korzystałam, byłabym więc idealnym testerem treści z poradnika, jednak, mimo że bliżej mi do pokolenia X niż XD, nie wyobrażam sobie nauki obsługi aplikacji, trzymając w ręku podręcznik. Poza tym Microsoft dostarcza niezły support na swojej stronie, można zajrzeć bezpośrednio tam.
Rozdział 4 – Warsztat pisania częściowo jest powrotem do Zotero, a konkretnie do jego zastosowania w pracy z edytorem tekstu, częściowo uczy robić spisy treści w Wordzie (naprawdę! s. 205-208), a w części – tej najlepszej w tym rozdziale – przedstawia kilka narzędzi wspierających udoskonalanie językowej warstwy pracy, zarówno do pisania w j. polskim, jak i angielskim.
I właśnie najbardziej ten rozdział – być może przez sam tytuł, przypomniał mi, że większość tych rzeczy już przecież kiedyś widziałam. U Emmanuela Kulczyckiego w jego niegdyś kultowym, teraz już nieco przyciszonym blogu Warsztat badacza (funkcjonującym do początku 2013 r. pod nazwą Warsztat badacza komunikacji).
A potem pomyślałam, zmierzając do konkluzji, że książka Anny Matysek i Jacka Tomaszczyka nie trafi do starszych badaczy-humanistów, jeśli wcześniej trafił do nich Kulczycki (bo już wiele wiedzą). A jeśli nie udało się to Kulczyckiemu, to tym bardziej drukowanej (lub elektronicznej acz nieinteraktywnej) książce też się nie uda. Na pewno nie sięgną po nią studenci czy doktoranci sami z siebie – jeśli już, to kiedy ktoś im lekturę tę „zada”. Dla bibliotekarzy – praktyków – jest ona zbyt trywialna oraz, o czym już wspomniałam, zawiera sporo nieścisłości, które mogą zirytować nawet najcierpliwsze bibliotekarki. Na stronie księgarni PWN ma 16 ocen, na średnią 4.8, ale bez żadnej opinii, trudno więc powiedzieć, jakimi kryteriami kierowali się oceniający. Moim zdaniem drukowany cyfrowy warsztat może być trudny w odbiorze nawet dla humanisty.
Zuza Wiorogórska, Pełnomocniczka ds. edukacji informacyjnej i komunikacji naukowej
Zuzanno, gdyby tak miało być jak piszesz, cała oferta drukowanych książek do nauki obsługi przeróżnych programów komputerowych nie miałaby sensu. Jednak np. wydawnictwo Helion ma ich teraz 1693 https://helion.pl/kategorie/ksiazki?&formaty=d&ceny=- Po co? 🙂
Podręczniki mają ułatwiać naukę, prezentując w jednym miejscu przetworzoną wiedzę z różnych źródeł. Ty uważasz, że to niepotrzebne, bo przy każdym zagadnieniu można sobie wejść na stronę producenta programu i przeczytać tutorial. Naprawdę myślisz, że to wygodny dla użytkownika sposób na naukę? Czy zarzucając podręcznikowi „wtórność” nie pomyliłaś go z publikacją naukową?