Nadgorliwość, czyli przesadna gorliwość. Słowo powszechnie znane i raczej mało lubiane. Nadmierna uprzejmość. Przesada. Przegięcie. Brak umiaru. Męcząca żarliwość. Nużąca staranność. Fanatyczna pilność. Brr, mało osób jest chyba w stanie spokojnie znieść przytyk, który brzmi prawie jak obelga: „jesteś nadgorliwa”, „nadgorliwiec z ciebie”. No cóż, trzeba się jednak pogodzić z tym, ze nadgorliwcy są wśród nas 🙂
Pamiętam nadgorliwą siebie ze szkoły, kiedy to z wypiekami na twarzy pisałam referat przez stosy kalek, aby cała klasa mogła z niego skorzystać. Och, ta potrzeba akceptacji! Wynikiem tych megagorliwych starań były oceny niedostateczne wystawione bez wyjątku wszystkim uczniom z II b.
Słyszałam kiedyś historyjkę o nadgorliwym kruku, który obserwując żonę leśniczego wyrywającą marchewki w ogródku, postanowił pomóc, i pod nieobecność gospodyni powyrywał z ziemi pozostałe marchewki.
Pamiętam swoją nadgorliwą młodszą siostrę, która zbiła szklankę i na pytanie taty:
– Jak to się stało?!
Odpowiedziała:
– O, tak… – i… zbiła kolejną.
Do harcerzy także przylgnęła łatka nadgorliwych, bo potrafią (jak donoszą dowcipy na ten temat) w ramach dobrego uczynku, siłą przeprowadzać starsze osoby na drugą stronę ulicy. I nieważne, że kłóci się to zupełnie z planami ofiar zapierających się rozpaczliwie nogami.
Czytałam nawet o nadgorliwym policjancie, który wlepił mandat właścicielce mieszkania za to, że nie miała na drzwiach numeru lokalu.
I znałam kiedyś nadgorliwą Marysię, której krzyczałam do ucha (po to by ją wyleczyć z tej niewygodnej przypadłości) : „nadgorliwość Marysi bawi mnie do łez, bo potrafi być natrętna jak paskudny giez”.…
– Cześć Maryśka!! Masz dla mnie ten projekt? – żuł gumę, szczerzył w uśmiechu śnieżnobiałe zęby i bawił się nienagannie wywiązanym krawatem.
– Obiecałam to mam. Proszę – spijała z jego warg każde słowo i w osłupieniu przyglądała się jego farbowanej grzywce w kolorze morskich wodorostów.
– Maryśka! Masz u mnie kawę!
– Kiedy?
– Cśiiii, nic nie mów! Znasz odpowiedź na zagadkę: „nazywając mnie, niszczysz mnie”?
Oczywiście, że nie znała. Na wszelki wypadek, aby niczego nie zniszczyć, pokręciła tylko przecząco głową.
– To cisza skarbie, nie niszcz jej – I już go nie było.
A ona w panice kombinowała: „w zeszłym tygodniu pomogłam w sprawozdaniu rocznym, jutro upiekę dla niego ciasto ze śliwkami, może wreszcie przyjmie mnie do swojego zespołu.”
Johannes Brahms nie znosił nadgorliwców i starał się omijać szerokim łukiem nienaturalnie zachowujących się pochlebców. A kiedy razu pewnego spotkał takiego nadgorliwego fana w winiarni, który nie chciał mu dać spokoju, podjął próbę rozprawienia się z męczącym gadułą. I postanowił go uciszyć częstując go… cygarem. Ten zaś, nie dość, że gadać i wychwalać nie przestał to w dodatku rzekł zachwycony:
– „Mistrzu! Dziękuję, ale ja tego cygara nie wypalę, lecz schowam je na pamiątkę!”
A Brahms bez zastanowienia wycedził:
– „W takim razie oddaj pan to cygaro. Dam panu gorsze”.
(1000 anegdot o wielkich ludziach: Świat się śmieje, Wrocław, 1992. BUW Wolny Dostęp – PN 6231.B457 A16 1992)
Nawet w pewnej meksykańskiej gawędzie udało mi się odszukać motyw nadgorliwości, o i to jakiej! Zupełnie niecodziennej, wyjątkowej, boskiej. (Bierhorst J.: Baśnie latynoamerykańskie. Warszawa, 2012 – BUW Wolny Dostęp: GR114 .B54165 2012):
Bóg w nawale zajęć poprosił Adama o pomoc:
– Posłuchaj Adamie, posadziłem ogród, którym w ogóle nie mam czasu się zajmować. Pomyślałem więc sobie, że ty się nim zaopiekujesz. Zresztą, jesteś jedynym człowiekiem i nie masz wyjścia, musisz sprostać mojej prośbie. Trzeba ci wiedzieć, że chwastów nie znoszę!
Adam posłuszny Bogu zgodził się natychmiast, ale nie minął tydzień jak stanął przed boskim obliczem:
– Praca w ogrodzie zajmuje mi więcej czasu niż przypuszczałem, w zasadzie jest jej tyle, że z ogrodu nie wychodzę. A muszę zdrowo się odżywiać, bo coś żołądek mi szwankuje. I dlatego wpadłem na pomysł, abyś mi stworzył kucharza, który by dla mnie gotował. I to dobrze gotował.
– Hm, no dobrze, niech ci będzie. Gwarancji na dobre kucharzenie dać ci nie mogę, ale… pozwól, że się zastanowię…Powiedzmy w następny piątek, uderz się siedem razy we własne żebro w samo południe, a twoim oczom ukaże się kucharz.
Adam w przysłowiowych, radosnych podskokach wrócił do ogrodu i cierpliwie czekał na ten wymarzony dzień. I choć bardzo sumiennie i mocno bił się w pierś, co zakończyło się nawet atakiem kaszlu, to kucharz się nie pojawił. Powłócząc samotnie nogami bez druha kuchcika u boku wrócił załamany przed majestat Stwórcy. Spojrzał na Wszechmogącego zrezygnowanym wzrokiem, i na jego znak uderzył się w żebro raz jeszcze. I wnet pojawiła się kobieca postać.
– Adamie, to jest kobieta, która zostanie twoją żoną. – rzekł uroczyście zadowolony z siebie Bóg.
– Ojej, ale ja chciałem tylko kucharza !!– jęknął zrozpaczony i niepewny swego losu Adam.
Puentą tych rozważań niech będą słowa proste:
Gorliwość nad miarę ma zwyczaj sprowadzać na manowce,
Pamiętajmy zatem, że swoboda i luz przydają się w sumie,
A od braku nadgorliwości świat, nie ma obaw, na głowę nam nie runie.
🙂
Boci@n
Jak zwykle ciekawy i oryginalny tekst. Wspaniały.