„Przewodnik dla dryfujących” jest mozaiką manifestów, wystąpień i artykułów układających się w opowieść o krnąbrnych początkach, burzliwym rozwoju i powolnym rozkładzie ruchu sytuacjonistów w latach 50. i 60. XX wieku.
Sytuacjoniści proponują krytykę urbanistyki. A raczej antyproponują. Zamiast dekonstrukcji modernistycznych założeń miasta i konstrukcji własnej propozycji urbanistycznej na jego gruzach, sytuacjoniści zadowalają się samą dekonstrukcją, a następnie chcą w tych gruzach radośnie gmerać.
Sytuacjonista nie lubi przechadzać się malowniczymi bulwarami projektu Haussmanna, tworzącymi dzisiejszy pocztówkowy Paryż z jego promienistym układem ulic. Ten Paryż jest dla niego (całkiem słusznie) polityczny – powstał na miejscu miejskiego labiryntu, sprzyjającego w przeszłości oddolnym ruchom rewolucyjnym. Sytuacjonista nie lubi równie mocno planu Paryża Corbusiera, w której człowiek miałby przemieszczać się po wektorach prostych ulic, a całe jego użycie przestrzeni zostałoby zoptymalizowane. Mityczny Suweren i jego minion Urbanista – oto arcywrogowie sytuacjonisty.
Jak zatem planować przestrzeń, by przypodobać się sytuacjoniście? Po antypropozycji nie należy się spodziewać odpowiedzi na takie pytanie. Ktoś jednak spróbował – Constant. Jego utopijne miasto New Babylon to monstrualne rusztowanie, przemierzające przestrzeń jak kombajn, przeżuwające podziemne i powierzchniowe zasoby ziemi, po czym ruszające dalej, pozostawiając za sobą ruiny i odpadki zarastające dziką puszczą. Zmechanizowany nomada-ślimak-konkwistador. Dość ponura metafora naszej mało chlubnej bytności na planecie. A w nim – współczesny człowiek. Sytuacjonista. Nowy flaneur.
Nowy flaneur to jednak już nie elegancki dekadent intelektualista, który dla zabicia monotonii swego próżniaczego istnienia wychodzi, by orzeźwić umysł błądzeniem w nieznane zaułki i upajać się egzotyką dzielnic nędzy. Nowy flaneur to były proletariusz, zwiędła gwiazda nieziszczonej rewolucji, który zabija nudę swojej własnej codziennej alienacji. Przebija bańkę spektaklu i zagląda poza matrixa. Egzotyczne są dla niego namacalna rzeczywistość i potencjał rozciągającej się przed nim teraźniejszości. Nowy flaneur kreuje ten swój mały wycinek rzeczywistości na swój własny mały sposób. Przemierza drogę do pracy krokiem rodem z arsenału Ministerstwa Głupich Kroków lub jeździ tramwajem od pętli do pętli, by wysiąść na losowym przystanku, jak w miejskiej grze w ciuciubabkę. Nie przemieszcza się z punktu A do B, a swobodnie dryfuje. Nie jest biernym świadkiem spektaklu, a konstruuje sytuacje. Nie kumuluje, a korzysta. Nie konsumuje, a doświadcza. Tworzy peany na cześć „twórczej pleśni”. Buduje, a gdy się zawali – ucieka. Jest figurą antykapitalistyczną, sierotą po socjalizmie, nieszkodliwym anarchistą, tricksterem, Piotrusiem Panem.
Mimo, że Constant strawił na śnie o New Babylon 15 lat życia i nigdy nie udało mu się go zrealizować, został przez Zagubionych Chłopców wykluczony z klubu sytuacjonistów pod zarzutem, że za bardzo dorósł. Osłabił potencjał awangardy, a ten przecież nie cegłą stoi, a siłą słowa i obrazu – manifestu i utopii. Dziś, w czasach nowych mediów i alienacji cyfrowej, może byśmy powiedzieli, że współczesny sytuacjonista praktykuje mindfullness. W kwestii przestrzeni miejskiej, ziściły się natomiast wszystkie koszmary sytuacjonistów. W grze o to, kto lepiej zrozumiał nowego człowieka – 1:0 dla Haussmanna i Corbusiera, co piszę z nutą nostalgii. Bo czyż nie byłoby zabawnie?
Agnieszka Kania, Oddział Projektów Celowych i Funduszy Zewnętrznych