Nasza wrześniowa wyprawa po dokumenty życia społecznego prowadziła do Włodawy. Od kilkunastu lat odbywa się tam Festiwal Trzech Kultur. Jest on poświęcony trzem tradycjom, trzem kulturom obecnym przez wieki nad Bugiem: zachodniej – katolickiej, wschodniej – prawosławnej i żydowskiej.
Ich symbole to położone blisko siebie świątynie: barokowy kościół św. Ludwika z klasztorem paulinów projektowany przez Pawła Fontanę, dziewiętnastowieczna cerkiew Narodzenia Najświętszej Marii Panny zbudowana pierwotnie dla unitów, od 1875 roku prawosławna i wspaniała osiemnastowieczna synagoga z zespołem budynków, gdzie w tej chwili mieści się Muzeum Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Właśnie muzeum organizuje festiwal, którego każda odsłona ma swój temat główny, będący jednocześnie inspiracją dla głównej wystawy. W tym roku był to jubileusz 480-lecia Włodawy, a wystawa dotyczyła Włodawy międzywojennej i wojennej. Można było obejrzeć plany, mapy, zdjęcia, często unikatowe, zdobyte z wielkim trudem. Dużo fotografii wiązało się ze stacjonującym we Włodawie 9. Pułkiem Artylerii Ciężkiej – zdjęcia oficjalne, zdjęcia dokumentujące życie towarzyskie rodzin oficerskich. Był tam też widok bramy wjazdowej do koszar z września-października 1939 roku. Powiewa już flaga hitlerowska, ale na murze widać płaskorzeźbę przedstawiającą orła w koronie.
Wystawie towarzyszył folder z planem miasta i fotografiami najważniejszych wówczas budowli (na przykład mostu przez Bug, nowoczesnej szkoły, garnizonu, dworca kolejowego).
Wystaw w ogóle było kilka: „Mój mistrz, czyli rzecz o przedwojennych rabinach Włodawy”, „Twarze Żydów wschodnioeuropejskich i ich świat” – litografie na podstawie rysunków niemieckiego artysty Hermana Strucka, wykonanych w czasie I wojny światowej na Litwie, impresje fotograficzne „Kolory prawosławia. Polska”, „Oblicza Madonny – wizerunek Matki Boskiej na Lubelszczyźnie”.
Tę ostatnią wystawę zaprezentowano w klasztorze ( jej kuratorem był Piotr Czyż, zaprzyjaźniony z nami pracownik muzeum, który dba oto, żeby BUW dostawał zaproszenia na festiwal i komplet materiałów informacyjnych). Opatrzone dokładnym komentarzem historycznym kopie i reprodukcje wizerunków Madonny umieszczono tak, że widz stawał z nimi twarzą w twarz. Były tam powszechnie znane: Matka Boska Chełmska – ikona bizantyjska obecna na tych ziemiach od wczesnego średniowiecza. „Modlili się przed nią Rusini – Ukraińcy i Białorusini, modlili się Polacy i Rosjanie. Broniła na zmianę jednych przeciw drugim.” (M. Janocha, Ikony w Polsce : od średniowiecza do współczesności, Warszawa 2008, s. 422, BUW Wolny Dostęp: N8189.P6 J36 2008), Matka Boska Kodeńska, Kazimierska, o której ksiądz Jan Twardowski pisał „zasłuchana w Anioła, który do Niej przyszedł”. Były też mniej znane: Matka Boska Kolembrodzka (obraz podarowany przez króla Jana III Sobieskiego sanktuarium w Kolembrodach na południe od Białej Podlaskiej, Łaskawa z Janowa Lubelskiego, Leśniańska – XVII-wieczna płaskorzeźba z Leśnej Podlaskiej, Orchowska (z Orchówka koło Włodawy), Parczewska, Kębelska – średniowieczna figurka lipowa z Wąwolnicy koło Nałęczowa, Płacząca – Matka Boska Częstochowska z katedry lubelskiej, Sokalska z Hrubieszowa, Szkaplerzna z Tomaszowa Lubelskiego, Krasnobrodzka z Krasnobrodu na Roztoczu (przedmiotem kultu jest tam XVII wieczny obrazek o wymiarach 9×14 cm, taki, jaki można włożyć do książeczki do nabożeństwa).
W Małej Synagodze (jednym z budynków muzealnych) odbywały się spotkania festiwalowe. Mówiono o książce pracownika muzeum, doktora Krzysztofa Skwirowskiego Świat zapomniany. Historia Żydów włodawskich 1918-1945 (w przedwojennej Włodawie Żydzi stanowili 60% mieszkańców). Wzruszające było spotkanie z Józefem (Joskiem) Soroką, emerytowanym pracownikiem izraelskiego ministerstwa edukacji. Choć urodził się po wojnie na ziemiach odzyskanych, zna historię ocalenia swoich rodziców i braci, mieszkańców tych stron. Wie, ile osób było zaangażowanych w ukrywanie jego rodziny, gdzie były kryjówki. Ostatnia w sztafecie była Maria Karpiuk z Kotwicy, samotna matka trójki dzieci (w 2005 roku odznaczona pośmiertnie medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”‒ jako 10 546. osoba). W początkach 1944 roku ze stwierdzeniem „Jak mnie nie zabiją, to i wy przeżyjecie” przyjęła sześcioosobową rodzinę Soroków. Przetrwali w ziemiance wykopanej pod stodołą. Do synagogi przyszli też potomkowie tych, którzy ukrywali, ustalano szczegółowo chronologię, porównywano informacje. Przy takich okazjach wraca świadomość, że Włodawa leży zaledwie 11 kilometrów od SS-Kommando Sobibor – Sobiboru, w którym zostało zagazowanych i spalonych ponad ćwierć miliona ludzi z tych okolic i z całej Europy.
W Małej Synagodze wyświetlano też filmy dokumentalne. Na nas największe wrażenie zrobił „Archimandryta” Jerzego Kaliny (do obejrzenia w internecie), opowieść o mnichu prawosławnym z monastyru w Supraślu, który przeniósł się na bagna nad Narew, by zbudować w Odrynkach pustelnię. Wielu za jego przykładem próbowało pustelniczego życia, ale żaden z nowicjuszy nie wytrzymał. Jako powód do ucieczki podawali nieznośną „śmiertelną ciszę”.
Od piątku do niedzieli w okolicach muzeum trwał kiermasz, odbywał się, jak chce znawca tematu, „handel rzeczami niekoniecznymi lecz pożądanymi” (Andrzej Stasiuk, Wschód. Wołowiec 2014, s. 222), na przykład handel książkami, które można było kupić za złotówkę zasilając fundusz biblioteki miejskiej. Działał zakład fotograficzny ‒ taki, jak przed wojną. Można było sobie tam zrobić stylowy portret. Można było pojeździć na bicyklu, monocyklu. Ulica stała się sceną Teatru Gry Wstępnej z Krakowa, który odtwarzał atmosferę przedwojennej ulicy. Był i rozmowny woźny, i kwiaciarka, pucybut, a także eleganckie towarzystwo na przechadzce. Naprawdę było wesoło. Może dlatego, że w festiwal angażuje się mnóstwo młodych ludzi, chyba wszyscy gimnazjaliści, licealiści i studenci włodawscy. Są roześmiani, mili i bardzo pomocni. Pozwalają temu niewielkiemu miasteczku przetrwać nawałę gości.
Ktoś powie, że na festiwalu panuje odpustowa atmosfera, ale przecież w każdym odpuście tkwi rdzeń powagi. Podobnie jest tutaj. Jest to w gruncie rzeczy nostalgiczne święto pogranicza, dowód na to, że inny (były?) sąsiad jest niekoniecznie zagrożeniem, że ma nam do przekazania coś wartościowego, coś, o czym warto pamiętać…Zabawa przeplata się z powagą.
W namiocie przy synagodze można było posłuchać: muzyki żydowskiej, piosenek ukraińskich (Boris Ławrieniw), piosenek Okudżawy, Wysockiego, Aleksandra Rosenbauma i Aleksandra Dolskiego (parę lat temu była popularna u nas jego piosenka Zdravstvuj Polša ‒ Здравствуй, Польша!) w wykonaniu wnuka zesłańca, urodzonego na Syberii Evgena Malinowskiego. Był Wysocki na rockowo (Projekt Vołodia).
W Wielkiej Synagodze na tle wspaniale odrestaurowanego aron ha-kodesz odbyły się dwa koncerty: klezmersko-jazzowy Max Klezmer Bandu z udziałem Macieja Maleńczuka (śpiewał głównie w jidysz i ladino, grał na saksofonie) i Aloszy Awdiejewa z zespołem. Miło się słuchało piosenek odeskich, romansów cygańskich. Rozkoszą było słuchać komentarzy Awdiejewa do piosenek i do tego, co się dzieje w świecie. Podobny koncert z wiosny tego roku można obejrzeć na stronie radiowej Trójki.
W sobotę w cerkwi dał koncert chór Wołyńskie Dzwony z Łucka.
Niedziela zaczęła się od wernisażu wystawy o Madonnach w klasztorze paulinów. W kościele rozbrzmiewał śpiew gregoriański (zespół Liquescentes). Po sumie Andrzej Seweryn czytał psalmy w przekładzie Anny Hordeckiej i Jurija Gołowanowa (reklamowanym jako nowy, dynamiczny, jak najbardziej zrozumiały). I to było duchowe zwieńczenie festiwalu. Myślę, że w tym wykonaniu i w tym miejscu także przekłady Jana Kochanowskiego, księdza Jakuba Wujka, Czesława Miłosza, z Biblii gdańskiej, warszawskiej i tysiąclecia, a także doktora Izaaka Cylkowa byłyby dla wszystkich zrozumiałe.
Wieczorem odbył się zamykający festiwal koncert Janusza Radka z udziałem Anny Dereszowskiej „Serwus do jutra”. Dereszowska śpiewała piosenki Marleny Dietrich, Radek – między innymi Czesława Niemena i Ewy Demarczyk. Jedna z nas uważała, że było za głośno i że był to popis techniczny bez głębszej myśli. Drugiej koncert bardzo się podobał.
W poniedziałek o szóstej objuczone wyjeżdżałyśmy z Włodawy. Świtało. Sygnaturka pobliskiego kościoła grała „Kiedy ranne wstają zorze…”
Alina Cywińska, Oddział Usług Informacyjnych i Szkoleń
Emilia Słomianowska-Kaminska, Gabinet Dokumentów Życia Społecznego