BuwLOG

Półka pierwsza

Koleżanki i Koledzy z BUW-u przekonali mnie do podzielenia się kilkoma refleksjami na temat moich pasji: chodzenia po górach i zainteresowania  poezją oraz zachęcenia tych, którzy jeszcze nie odkryli tej przyjemności – jeśli nie do czytania, to choćby słuchania – wierszy w postaci piosenek, a zwłaszcza piosenek tworzonych przez wykonawców z Krainy Łagodności.

Są to kompilacje utworów z gatunku poezji śpiewanej, zarówno wykonawców znanych ze scen od wielu lat, jak również tych debiutujących, a całość utrzymana w ciepłym, nostalgicznym klimacie.

W latach 70. twórcami piosenki poetyckiej i literackiej byli właśnie Ewa Demarczyk, Marek Grechuta czy Wolna Grupa Bukowina, założona przez Wojtka Belona. Lata 80. przyniosły nam zespoły Pod Budą, Stare Dobre Małżeństwo, Babsztyl, Czerwony Tulipan, a 90. Grzegorza Turnaua. Ci wykonawcy mają olbrzymi wkład w tworzenie i popularyzację poezji śpiewanej i jestem pewien, że wielu z Was rozpoznaje ich utwory i je lubi. Jeśli spytać o pierwsze dekady XXI w., to już trudniej wymienić wykonawcę, który stawiałby pierwsze kroki w tym właśnie czasie w przecudownej krainie łagodności.

Ale – jak każde uczucie – tak i moje do gór i poezji śpiewanej ma swoją genezę…

Fragment mapy przedstawiający polską część Bieszczad
Bieszczady, źródło: https://www.openstreetmap.org

Moje zainteresowanie tym rodzajem muzyki rozpoczęło się w połowie lat 80. wraz z moim pierwszym samodzielnym wyjazdem w Bieszczady. Tam w 1985, przy ognisku, usłyszałem pierwszy raz grane na gitarze utwory Starego Dobrego Małżeństwa i Wolnej Grupy Bukowina, wiersze Edwarda Stachury, Adama Ziemianina czy Wojtka Belona. Dla mnie, rockmana, człowieka, który za liderem punkowej kapeli Pidżama Porno – Grabażem może śmiało powiedzieć „nigdy nie pokocham dziewczyny, która słucha disco-polo”, ten rodzaj muzyki był jakimś kosmosem. Za ciche to, za wolne i zbyt łagodne. Podobnie jak teksty rockowe – przekazujące uczucia, ale dużo bardziej subtelnie. A mimo to chodząc dalej po Bieszczadach z plecakiem, nocując to tu, to tam, w czasie całego pobytu, cały czas, gdzieś w głowie brzmiały mi słowa usłyszane tamtego wieczora przy ognisku. Bieszczady nie były kiedyś takie jak dziś, nie było takiej komunikacji. Dojazd z Warszawy trwał czasami nawet 20 godzin. Pociągiem porannym jechało się przez ZSRR, na każdym stopniu wagonu stali żołnierze radzieccy (i jeden oficer) i pilnowali, by nie robić zdjęć i nic nie wyrzucać przez okna. Dojeżdżało się do Sanoka, potem PKS-em w głąb Bieszczad, co nie było takie proste, bo kierowcy mieli przykaz zabierać mieszkańców wsi przez, które PKS przejeżdżał. Czas oczekiwania na dojazd w góry był nieograniczony żadnym rozkładem jazdy. Turysta mógł pójść przecież piechotą i to mi się raz zdarzyło. Dla mnie i mojej żony wspomnienia podróży z okresu poprzedzającego nasze małżeństwo należą do miłych rodzinnych anegdot. Gdzieś w połowie lat 80. byliśmy w Bieszczadach i po dwutygodniowej wędrówce dotarliśmy do Ustrzyk Górnych. Tam, stojących na przystanku od 9.00 rano, przez kilka godzin nie zabrał żaden autobus. Namiot rozbiliśmy za przestankiem. Rano postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Udało się! Dotarliśmy do Wetliny. A tam powtórka: namiot i rano kolejna próba dostania się do Zagórza, skąd odjeżdżały i nadal odjeżdżają pociągi do całej Polski. Nas interesowała konkretnie Warszawa. Trzeciego dnia dotarliśmy do Dołżycy, po noclegu doszliśmy do Cisnej. Oczekiwanie na PKS, nocleg pod bacówką pod Honem. Ponowna próba załapania się na PKS – i udało się! – dotarliśmy późnym popołudniem do Zagórza. Namiot, nocleg i rano pociąg do Warszawy.

Nawet po tylu latach wspominamy tę naszą determinację i cierpliwość bardzo miło. A dołóżmy do tego fakt, że dostanie chleba i słoika dżemu było nie lada wyczynem, bo i sklepów było mało i turyści wcale nie często. W tym właśnie czasie na szlakach na Rawki można było spotkać tylko WOP-istę (żołnierza Wojsk Ochrony Pogranicza, dziś Straży Granicznej) i przez kilka godzin wędrówki nikogo więcej. Teraz to niemożliwe.

Bieszczady z roku na rok się zmieniały i moje podejście do poezji również. Grając sam na gitarze rozpoznałem, że warto skorzystać z cudzych wierszy, aby przekazać własne uczucia do otaczającego świata, przyrody i do drugiej osoby.

Zdjęcie jelenia patrzącego w obiekty aparatu.
Jeleń Filip na Połoninie Wetlińskiej (fot. Adam Pietrzak)

Przyroda w Bieszczadach w ciągu tych lat też się nieuchronnie zmieniła. Coraz trudniej spotkać jakieś zwierzę. Kiedyś salamandrę w pewnych miejscach spotykało się zawsze. Przepiękny jeleń Filip zawsze witał nas na Połoninie Wetlińskiej. Niestety kilka lat temu zagryzły go wilki. Duża ilość turystów sprawia, że zwierzęta bardziej się kryją i coraz trudniej o spotkanie z nimi.

W tym roku też byłem w Bieszczadach, liczba turystów mnie przeraziła, może na jesieni będzie mniej. Dla mnie „W górach jest wszystko, co kocham” (cytat z wiersza Jerzego Harasymowicza), a szczególnie „Cały świat mi zbieszczadział” (cytat z wiersza Tomasza Borkowskiego).

Lat mi przybywa i miłość do gór i poezji jest coraz bardziej dojrzała. Zachęcam do czytania wierszy i wędrówek po górach. „Na następnej półce”  chętnie przybliżę postać Jerzego Harasymowicza.  Ciekawi?

Tekst i zdjęcia: Adam Pietrzak, Oddział Przechowywania Zbiorów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.