7 stycznia 2023 r. zmarł Jerzy Siedlecki. W BUW pracował od września 1976 r., ostatnio w Oddziale usług Informacyjnych i Szkoleń. Odszedł na emeryturę w październiku 2021 r. Msza żałobna odprawiona zostanie 18 stycznia (środa) o godzinie 10 w kościele p.w. św. Grzegorza Wielkiego na Cmentarzu Wolskim, po której nastąpi odprowadzenie i złożenie urny z prochami do grobu rodzinnego na cmentarzu miejscowym (kwatera 64-5-22).
10 stycznia wstrząsnęła nami wiadomość o niespodziewanej śmierci Jerzego. Ci, którzy kontaktowali się z Nim przez Facebooka, dowiedzieli się dzień wcześniej i w efekcie z emocji nie przespali nocy. Przecież dopiero minął rok i dwa miesiące od dnia, kiedy żegnaliśmy Go przed odejściem na emeryturę. Nie zdążyliśmy się jeszcze przyzwyczaić do jego braku w BUW, a już musimy pogodzić się z Jego ostateczną nieobecnością.
A przecież Jerzy pracował w BUW od zawsze, czyli od 17 września 1976 r. Do 1997 r. w Pracowni Zabezpieczania i Konserwacji Zbiorów, pod koniec jako kierownik Sekcji Przysposobienia Technicznego Zbiorów. Następnie przeniósł się do Oddziału Gromadzenia, gdzie zajmował się kupnem polskich wydawnictw. Wreszcie 15 grudnia 1999 r. osiadł na stałe w informacji naukowej i stał się filarem popołudniowej zmiany w Informatorium. Przepracował z nami najpierw w OUIN, potem w OUIS aż 23 lata. W uznaniu zasług, w 2013 r., w Sali Złotej Pałacu Kazimierzowskiego Jerzy otrzymał z rąk ówczesnego doradcy prezydenta RP, prof. Tomasza Nałęcza, Złoty Medal za Długoletnią Służbę. W 2021 r. obchodził jubileusz 45-lecia pracy zawodowej na Uniwersytecie Warszawskim.
Wszyscy pamiętamy Jego anegdoty, w tym „morskie opowieści”, bo Jerzy z zapałem żeglował i zwiedzał świat (słynna wyprawa do Australii). Ale chyba najważniejszym okresem życia Jurka, na pewno często przezeń wspominanym, były lata osiemdziesiąte i Solidarność. Nieżyjący już Marek Michalski tak wspominał związkową działalność Jerzego w „Biuletynie BUW” z maja 2013 r:
„Był wodzem naszej podziemnej Solidarności w starym gmachu Biblioteki. Trzymał nas — buwięta — razem we wzajemnej pomocy socjalnej, w uczestniczeniu w manifestacjach, w strajkach, protestach, zebraniach z władzami partyjnymi i resortowymi. Tak było”.
„Nie trzeba kłaniać się okolicznościom”, taki tytuł miała wystawa z okazji 25 lat Solidarności, której Jerzy był współorganizatorem. Udział w nielegalnych, antyrządowych manifestacjach wymagał odwagi, przekory i wiary w to, o co się walczyło. I taki był Jerzy.
Koleżanki i Koledzy z Oddziału Usług Informacyjnych i Szkoleń
Gdy zaczęłam pracować w BUW we wrześniu 1982, Jerzy już tam był. Życzliwy, ruchliwy, aktywny w pracy bibliotecznej i konspiracyjnej. Pamiętam długie spotkania na poddaszu, w dość ciasnej przestrzeni tuż pod dachem, nad 7-piętrowym magazynem, gdzie toczyły się wielogodzinne narady w obłokach dymu papierosowego (sic!). „Nowych” tam nie dopuszczano, tak na wszelki wypadek. Mimo że byłam „nowa”, udało nam się szybko nawiązać nić koleżeńskich kontaktów na lata.
Wydawało mi się, że Jurek polubił pracę „na zapleczu”, w Pracowni Zabezpieczania i Konserwacji pod okiem dr. Zdzisława Piszczka, potem w OGiUZ z dr. Stanisławem Kamińskim. To też były dobre i ciekawe stanowiska pracy w BUW. A jednak zaskoczył nas w 1999 r., gdy z Henrykiem Hollendrem przygotowaliśmy listę nowych stanowisk pracy w nowym gmachu BUW. Przez pewien czas, zanim rozpoczęliśmy rekrutację zewnętrzną, lista była otwarta dla wszystkich chętnych, już zatrudnionych w BUW. Nie pamiętam wielkiego tłoku, Koleżanki i Koledzy raczej byli sceptyczni i niewolni od obaw. Tymczasem Jurek zgłosił się jako jeden z pierwszych i to dokąd? Aplikował na najbardziej eksponowane stanowisko w dziejach BUW – pierwszą linię frontu, czyli Informatorium! Ciąg dalszy tej historii wszyscy znamy. 23 lata minęły w mgnieniu oka, a wszystkie talenty Jurka – jego życzliwość i serdeczność wobec wszystkich (niezależnie od zachowanego radykalizmu ocen politycznych), komunikatywność, kultura kontaktu z czytelnikiem stały się znakiem firmowym Informatorium BUW, nie tylko na jego zmianie. Tacy ludzie jak On tworzyli w nowym gmachu BUW nową kulturę pracy.
Gdy Jurek odchodził na emeryturę, bardzo starannie wybieraliśmy (wraz z Mietkiem Książczakiem) prezent dla niego. Podarowaliśmy mu autobiografię Janka Lityńskiego. Wciąż nie mogę uwolnić się od wrażenia tragizmu i bezsensu obu tych śmierci…
Ewa Kobierska-Maciuszko, Centrum NUKAT
Jerzego znałam od wielu lat (oj, jak trudno pisać w czasie przeszłym…). Właściwie od początku mojej pracy w BUW, czyli od połowy lat 90. w starym gmachu Jurek pracował w konserwacji. Jego pomieszczenia znajdowały się dokładnie pod pokojem informacji. Kiedyś postanowiliśmy usprawnić sobie przekazanie jakichś materiałów do oprawy i ja mu przez okno spuściłam na sznurku paczkę, a on odebrał piętro niżej. Więcej w tym było zabawy niż efektywności, ale wspominaliśmy tę akcję przez wiele lat. Czasem spotykaliśmy się w autobusie. Jednak dopiero w siedzibie na Powiślu, gdy Jurek rozpoczął pracę w Informatorium, nasze relacje się pogłębiły, widywaliśmy się przecież codziennie.
Jurek kochał ludzi. Lubił rozmowy, lubił poznawać nowe osoby, bardzo szybko nawiązywał takie relacje, w których rozmawia się na najważniejsze życiowe tematy. Zawsze, gdy przechodziłam koło kamiennego kręgu, Jurek witał mnie (i innych) miłym słowem. Dzielił się tym, co akurat odkrył w jakiejś przeczytanej lekturze, w internecie. Rozmawialiśmy o książkach, o malarstwie, o filmach, o życiu, polityce, pasjach, kulinariach, żeglarstwie i wielu innych sprawach. Zawsze mogłam liczyć na Jego wsparcie, dobre słowo, zwłaszcza, jak zmieniałam miejsce pracy i mierzyłam się z nowymi obowiązkami. Jednak były dwa obszary szczególnie ważne dla Jurka – rodzina i wiara. Opowiadał z niezwykłym ciepłem o swojej rodzinie, pokazywał zdjęcia bliskich. Dzielił się także swoim życiem religijnym. Wiele mogłabym napisać o tych naszych rozmowach, ale ograniczę się do naszych ostatnich kontaktów, z ostatnich dni życia Jurka. To, co wysyłał przez messengera czy smsy jest kwintesencją tego, co było dla niego najważniejsze i czym żył w tych ostatnich dniach. Kilka dni przed Wigilią Jurek podesłał mi wiadomość o emisji w TVP serialu „The Chosen”. Oglądał w internecie już trzeci sezon i zachwycał się filmem („The Chosen” przedstawia historię Jezusa i dobrze oddaje kontekst historyczny i biblijny).
W Wigilię wymieniliśmy się życzeniami. Jurek przesłał dwa zdjęcia z rodzinnego świętowania i cieszył się obecnością nowego członka rodziny.
Nasza ostatnia wymiana zdań miała miejsce 31 grudnia wieczorem i znowu dotyczyła serialu „The Chosen”. Jurek nic nie pisał o chorobie, o tym, że źle się czuje. Napisał za to tak: „Bardzo się cieszę, że obdarzono Jezusa dawką humoru. Pamiętasz Jego rozmowę z żoną Szymona? Wie, że Szymon jest człowiekiem trudnym i niełatwo z nim iść. Jednak iść ze zmartwionym Szymonem? NIE!!!”
Jurku, Przyjacielu, dziękuję Ci za Twoją radość, taką głęboką, która podnosiła innych. Dziękuję za wszystkie rozmowy. Obiecuję, że obejrzę „The Chosen”.
Do zobaczenia
Ania
Anna Pełka, Oddział Gromadzenia i Uzupełniania Zbiorów
Nie pamiętam, kiedy dokładnie zaczęłam rozmawiać z Jurkiem, wszak okazji służbowych ku temu nie było, nie pracowaliśmy w jednym Oddziale (dopiero wiele lat później przez chwilę tak). Wydaje mi się, że On po prostu pewnego dnia do mnie zagadał, najpewniej ok. 2006 r., po jakimś moim wpisie w ówczesnym „Biuletynie BUW” na temat stażu we francuskich bibliotekach. Bo zagadał po francusku, jak się okazało, znał ten język świetnie od dzieciństwa. Był nie tylko frankofonem, ale i frankofilem i to na pewno nas połączyło, od tamtej pory po francusku rozmawialiśmy regularnie, najczęściej hermetycznymi żartami pełnymi idiomów, bo przecież tak najweselej, wymieniając się też informacjami z północnego regionu Francji, z którym, o ile dobrze pamiętam, związany był Tata Jurka, a mnie połączyła nauka, przez Uniwersytet w Lille.
Jurek był wiernym czytelnikiem BuwLOGa. Zawsze mogłam liczyć na Jego (przekazywane ustnie lub messengerem) komentarze dotyczące nie tylko moich europejskich, ale też „egzotycznych” wpisów. To było miłe, bo zazwyczaj był to komentarz obrazkowy albo jakaś analogiczna informacja. Albo filmik nagrany przez Pana od francuskiego, którego Jurek był fanem (tak, Pan od francuskiego jest niesamowity) mimo że (to moja sprawka) dowiedział się w pewnym momencie, że ten miły dydaktyk jest na przeciwległym biegunie jurkowych wartości i postrzegania świata. Wygrała jednak miłość do Heksagonu.
Zupełnie nie przeszkadzał nam kompletnie odmienny światopogląd – spieranie się na dobre zazwyczaj odbywało się po pracy, w autobusie linii 105, którym czasem wracaliśmy razem na Bemowo (Jurek był mieszkańcem Górc, ja – dumną Yelonkerską). W pracy, zwłaszcza w okresie, kiedy czasem siedzieliśmy razem w Informatorium, była równowaga: jeśli Jurek bardzo chciał, żebym przeczytała coś z niezależnych_patriotycznych_prawdziwie_polskich kanałów informacyjnych, w rewanżu był zmuszony do lektury wrzutki ode mnie z tefałenów_wyborczych. Proporcje zdegustowania trzeba było zachować po obu stronach. Wydaje mi się, że oboje założyliśmy, co obecnie coraz rzadsze, iż sama wartość rozmowy z interesującym interlokutorem warta jest więcej niż przekazywane w niej treści i obstawanie przy własnych racjach.
Rozmawiać z Jurkiem można było zresztą nie tylko językiem Moliera, ale także językiem szant, co nie dziwi, przecież wszyscy wiedzieliśmy, że Jurek to nie lądowy szczur, tylko prawdziwy morski wilk. Także tu, podobnie jak w przypadku francuskich idiomów, trzeba było zachować czujność, przechodząc koło Informatorium. I tak na przykład w sezonie letnim, będąc odzianą w zwykłą, zwiewną sukienkę z przeceny w sieciówce, można było usłyszeć podniosłe „I ona taka w tej białej sukience„. I zobaczyć zdziwienie Jurka (fr. bouche bée), kiedy hermetyczna, zdawać by się mogło, piłeczka słowna nie trafia w próżnię holu katalogowego, tylko odbijana jest szybką ripostą „jak piękny ptak, który zapiera w piersi dech”.
Udaliśmy się także z Jurkiem prawie_parostatkiem w krótki rejs – nie sami, było nas ponad 40 buwowców na pamiętnej wycieczce do Biblioteki UWM w Olsztynie w czerwcu 2008 r. (to były piękne czasy!). Nasz rejs z Mikołajek do Rucianego-Nidy prowadził przez Śluzę Guziankę. W tamtych czasach byłam jedyną Zuzą w BUW – więc już przed wycieczką Jurek zaczął przygotowywać mnie do przeprawy tą śluzą, co polegało na zaprezentowaniu fragmentu tekstu odpowiedniej szanty – „Na Guziance, tam gdzie śluza, wiele wrażeń miała Zuza” oraz zapowiedzeniu błyskawicznej sesji fotograficznej (wszak Guzianka to nie Kanał La Manche, nie mamy 1,5 godziny, czyt. „żebyś nigdzie nie polazła, tylko była obok”). Udało się – jej rezultat to moje chyba jedyne, a na pewno najfajniejsze zdjęcie z Georges’em.
Były też sprawy ważne i poważne. Od śmierci niezapomnianego Marka Michalskiego miałam z Jurkiem układ, że, ilekroć odwiedzam na Bródnie rodzinne groby, zaglądam też do Marka i przesyłam Jurkowi fotograficzny raport z tej wizyty. Nie inaczej było dzień przed ostatnią Wigilią – Marek odwiedzony, zdjęcie wysłane do Jurka. Odpowiedział, normalnie, „Dziękuję”. I właśnie to słowo jest ostatnim, jakie mi po Jurku zostanie w naszym messengerowym czacie. Ja też Ci, Jurku, dziękuję. Tak, jak napisałam na Facebooku pod porażającą wszystkich informacją o Twoim odejściu – Notre conversation était interrompue, mais la mémoire reste, pour toujours.
Wierzę, że teraz razem z Markiem konsumujesz coś porządnie procentowego, wznosząc toast: W górę szkło i za tych, co na lądzie aż po dno!
Zuza Wiorogórska, Pełnomocniczka ds. edukacji informacyjnej i komunikacji naukowej
Żorż (Jerzy na zawsze pozostaniesz dla mnie „Żorżem”) zapamiętam Cię z przyziemnej codzienności.
…scena z Żorżem w roli głównej, oczywiście rozegrała się w Informatorium… – wspomagałam koleżeństwo, jeszcze jako pracownik Oddziału. Obsługiwaliśmy z Żorżem czytelników. Akurat nie było żadnego petenta, więc sobie rozmawialiśmy, Żorż opowiada mi o rekolekcjach, z których zdążył co wrócić. W trakcie żorżowej opowieści dołącza do nas koleżanka, która stanęła za ladą po stronie czytelnika. Żorż z przejęciem opowiada: „… i wiesz mieliśmy za zadanie wypisać kilka swoich wad. I powiem ci, że myślałem, myślałem… no i nic mi nie przyszło do głowy…” – zakończył. Na to odzywa się zza lady koleżanka: „No wiesz Jurku, mogłeś napisać…” – i tu poczyna wymieniać, co Jerzy mógł był napisać. Jerzy zamilkł, na jego twarzy zaczyna malować się autentyczne, nieskrywane zaskoczenie, zdumienie, wręcz szok… po czym z ust wydobywa się pytanie: „No ale…, jak to…?…” – Jerzy – wady? – never! – to jakiś oksymoron” :D.
Ileż to razy, ja tę scenę przytaczałam moim znajomym, nie tylko z BUWu… Ileż to razy ja te scenę przypominałam samemu Jerzemu… 🙂 Naprawdę bardzo lubiłam w Jerzym to przekonanie o jego doskonałości – przecież to takie oczywiste, takie normalne! Szczerze przyznam, że w sumie zazdrościłam mu tego trochę. Tak, jak i tego smakowania życia, w szczególności życia codziennego. W naszych rozmowach na dzień dobry i do widzenia często pojawiał się temat… jedzenia, a gdy wróciłam z Erasmusa w Szkocji temat szkockiej whisky. Żorż lubił zadawać mi pytanie, na które zresztą znał z góry odpowiedź, ale i tak ono padało: „A znasz…?” i tu podawał nazwę jakiejś szkockiej, którą np. otrzymał od brata w prezencie. Najczęściej z mojej strony słyszał: „Nie, tej nie znam”. Jedna z tych rozmów bardzo mnie rozbawiła. Żorż zadał mi sakramentalne pytanie, by od razu przejść do opowieści o bukiecie smaków i aromatów itd. Ja w pewnym momencie stwierdziłam, że w sumie to często nie wyczuwam tego wszystkiego, a jem gdyż organizm mi każe… i tu Jerzy zamilkł, popatrzył na mnie z przejęciem i smutkiem w oczach i odparł: „Ależ mi ciebie szkoda”. Nie mogłam się głośno śmiać, gdyż wymiana zdań odbywała się w okolicach Informatorium, ale i tak się śmiałam, no po prostu nie dałam rady. Ta jego mina, ton głosu 🙂
Agnieszka Wróbel, Oddział Rozwoju Zasobów Elektronicznych
Chyba każdy ma jakieś miłe wspomnienie związane z Jerzym. W mojej pamięci pozostanie jako człowiek pogodny, z poczuciem humoru, dobrym słowem na każą okazję. Wiadomość, którą wysłał nam pierwszego dnia swojej emerytury podpisał: „Wasz Jurek” i niech tak zostanie.
Od kiedy pamiętam pogrzeby wieloletnich pracowników BUW (a pracę w tej instytucji zaczęłam w 1975 roku) zawsze słyszałam kilka słów pożegnań wygłaszanych nad grobem, najczęściej przez zwierzchników. To bardzo dobry obyczaj, żałobnicy jednoczą się wówczas we wspomnieniach o koledze lub koleżance, którzy właśnie odeszli. Dlatego też ta dzisiejsza niema ceremonia, na której nie padło ani jedno słowo w imieniu biblioteki, zrobiła na mnie bardzo przykre wrażenie. Dzięki Bogu, że znalazła się grupa przyjaciół Jurka, przypominająca Go w takich pięknych słowach na stronie BUWloga. Dziękuje Wam Drogie Koleżanki.
A ja wolę na pogrzebach ciszę. I wydaje mi się też, że bez przemówień byliśmy nad grobem Jerzego wystarczająco zjednoczeni.