BuwLOG

Czytanie mamy w naturze 7

Zdjęcie rozłożonej czarnej folii na której ułożone są otwarte książki, pędzle i wałki malarskie oraz szpachelka, wszystko na tle zielonej ściany.

Fot.: Dorota Bocian

Remont w urlopie. Urlop w remoncie.

Urlopy i remonty lubią się powtarzać. Niestety remonty podczas urlopów także. Ale w odróżnieniu od urlopów, które zdają się trwać tyle co… konsumpcja ulubionego ciastka z kremem, remonty są procesem rozłożonym w czasie. Nie da się ich z niczym sympatycznym porównać. Z niesympatycznym i owszem – z bezimiennym huraganem średniej wielkości (odnotowałam schyłek ery nadawania niebezpiecznym zjawiskom pogodowym wyłącznie imion żeńskich i dlatego zachowam neutralność). Żmudne przygotowania do remontu ciągną się ostentacyjnie i w nieskończoność. Nie to, co użycie pianki montażowej, która schnie ani się człowiek obejrzy. O co to, to nie. A podczas realizacji projektu remontowego zdarzają się różne sytuacje. Oprócz tych, za którymi nie przepadają sąsiedzi pragnący ciszy i spokoju, czyli sytuacji z serii: kucie, wiercenie, stukanie, piłowanie i używanie niecenzuralnych wyrazów prosto z placu budowy, są też takie, które wspomina się po latach z uśmiechem…

Odsłona pierwsza. Sytuacja w markecie budowlanym.

Stałam z wózkiem wypełnionym po brzegi wszystkim tym, na czym się nie znałam, a jak się okazuje znać się powinnam, skoro dostąpiłam tymczasowej przemiany w fachowca resortu budowlanego. Akurat obok mnie przechodził mężczyzna w koszulce polo w kolorze charakterystycznym dla loga jednego z hipermarketów branży remontowo-budowlanej. Zwróciłam na niego szczególną uwagę, bo w przeciwieństwie do mnie nie miał koszyka, tryskał energią i nie sprawiał wrażenia człowieka przygniecionego ciężarem odpowiedzialności za domowe prace naprawcze. Beztroskowiec w całej krasie – stwierdziłam z zazdrością.

– Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc? –  Zagrodziła mu drogę kobieta, która wyskoczyła nagle z pobliskiej alejki „Farby w kolorze tęczy”. I znacząco nabrała powietrza w płuca. A to oznaczało, że zamierzała mieć dużo do powiedzenia. Nie pomyliłam się.

– Oczywiście, o co chodzi? – Beztroskowiec zaserwował uśmiech filmowy i zamarł we wdzięcznym bezruchu. Na taką modelową pozę czekają artyści rzeźbiarze.

– No więc, chciałabym zapytać o kilka rzeczy…

Jak się wkrótce okazało, rzeczy natychmiast przystąpiły do procesu pączkowania i w rekordowym czasie osiągnęły niebotyczne rozmiary. I gdyby chcieć je zmierzyć to zabrakłoby do tego pięciometrowej miarki budowlanej. Mijały kolejne minuty, a ja stałam i słuchałam rozmowy tych dwojga z nadzieją, że skapnie na mnie choć trochę tajemnej wiedzy remontowej. Aż padło pytanie:

– Pan tak fachowo opowiada, czy mógłby mnie pan zaprowadzić do tych listew? – Widoczny i nazbyt słyszalny trzepot rzęs.

– Przepraszam, ale naprawdę nie mogę. Spieszę się. Nie pracuję tutaj. O! Tam chyba znajdzie pani profesjonalną pomoc.

– Jak to pan tutaj nie pracuje? – zapytała rozczarowana i na nowo zatrzepotała rzęsami – To co pan tutaj robi? W tej koszulce i…i bez koszyka. Powinien pan mieć koszyk! I to tak załadowany jak koszyk tej pani, która nas podsłuchuje…

O zgrozo! To było o mnie… Pokraśniałam ze wstydu. I już, już przymierzałam się do skoku w głąb wózka, pod stertę plonów zebranych w markecie budowlanym, gdy pojawił się Mój Kuba Wybawca i jednocześnie Bohater Domu. I to z kolejną stertą towarów, bez których remont nie miałby sensu. Uznałam, że ta sterta będzie wygodniejszą kryjówką od tej pierwszej. Co za ulga! Nie zmieściłabym się przecież do tego koszyka wypełnionego po brzegi wszystkim tym, na czym się nie znałam, a jak się okazuje znać się powinnam, skoro dostąpiłam tymczasowej przemiany w fachowca resortu budowlanego.

Odsłona druga. Spotkanie u przyjaciół.

Siedzieliśmy przy kolacyjnym stole, a gawędom nie było końca. Trochę się śmialiśmy i dla równowagi trochę narzekaliśmy. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie wypłynął temat odświeżania mieszkań i związanych z tym wyzwaniem nie lada kłopotów. Każdy miał coś do powiedzenia, bo przecież jako dojrzali ludzie niejeden renowacyjny chaos mieliśmy za sobą. Osiem osób i masa poradnikowej wiedzy…

– Mówiłam wam, że syn się od nas wyprowadza? Do mieszkania znajomych, które stoi puste od dawna. I które nie było remontowane od 40 lat. Armagedon. Czeka nas mnóstwo pracy. Malowanie przede wszystkim. Zaraz wam pokażę zdjęcie jednego okropnego pokoju. – Znajoma zanurkowała w telefonie i mówiła dalej – Co za koszmarny kolor na ścianach. Brr! Że też takich farb się kiedyś używało. Patrzcie!

Moim oczom ukazał się pokój w kolorze zielonym… Dokładnie takim kolorze, na jaki pomalowaliśmy sypialnię podczas tegorocznego urlopu… Świeża wiosenna zieleń raziła w oczy…

– O! Kolor naszej sypialni – wymknęło mi się nieopatrznie.

Przy stole zapadła cisza. I żeby nie napisać „grobowa” to nazwę ją ciszą w kolorze ponurej, butelkowej zieleni. Bynajmniej nie takiej jak wspomniana sypialnia i jeszcze wcześniej wspomniany pokój…

 

„Jeśli lubisz białe ściany, pozostaw je białe. We wszystkich innych wypadkach najpierw przemyśl, jakie barwy szczególnie lubisz. Koniecznie zadaj sobie pytanie, czy chcesz te odcienie mieć wokół siebie? Niektóre kolory podobają Ci się być może na torebce, wisiorku lub płaszczu.” (Anja Meyer, Mistrzyni majsterkowania: Poradnik nie tylko dla kobiet, Warszawa 2012, strona 47, BUW Wolny Dostęp TH4817.3.M49165 2012.).

 

Po niewczasie, ale w popłochu zadałam sobie istotne pytanie: Czy ja lubię zielony kolor?… O nie! Nie! I jeszcze raz nie! Nie dam się sprowokować! Żadnego przemalowywania! Tym bardziej w kolejny urlop! Następne wakacje zaplanuję zupełnie inaczej! Pojadę w góry. Bez pędzli, szpachelek, wiertarek i innych kosmicznych akcesoriów, które nie mają zamiaru się od nas wyprowadzić. W zielone Bieszczady pojadę… A może w zielonej sypialni śnią się sny o zielonych Bieszczadach? Świetna okazja, aby to sprawdzić.

 

Tekst i zdjęcie:

Dorota Bocian (Boci@n), Oddział Opracowania Zbiorów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.