BuwLOG

Polskie publikacje w czasopismach MDPI – czy to na pewno sukces?

25 października 2022 r. w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu (BUP) odbyło się seminarium pt. „Czasopisma drapieżne w nauce: jak analizować i rozumieć wzrost liczby publikacji polskich naukowców w czasopismach MDPI?” Organizatorem było Centrum Naukometryczne BUP, które tym wydarzeniem oficjalnie zapoczątkowało swoją działalność. Seminarium prowadzili: prof. UAM dr hab. Emanuel Kulczycki oraz dr Krystian Szadkowski (UAM). Pierwsza część seminarium zatytułowana Drapieżna akademia dotyczyła następujących zagadnień: publikacje jako waluta w świecie naukowym, wpływ ewaluacji nauki oraz ruchu otwartej nauki, definicje drapieżnych kanałów komunikacji, listy czasopism drapieżnych oraz wyniki badań nad drapieżną akademią istotne dla zrozumienia polskiej sytuacji. W części drugiej – MDPI a sprawa polska – skoncentrowano się na przyczynach sukcesu wydawnictwa i analizie jego praktyk publikacyjnych oraz na praktyce publikacyjnej poznańskich uczelni, a także rozważaniom na temat, co bibliotekarze mogą doradzać władzom i naukowcom w kwestii publikowania w czasopismach MDPI.

Dwóch siedzących mężczyzn z mikrofonami

Dr Krystian Szadkowski (z lewej) i dr hab. Emanuel Kulczycki, seminarium BUP 25.10.2022, fot. Agnieszka Wiktor-Sass

Ekspansja MDPI na rynku publikacji naukowych 

Wydawnictwo Multidisciplinary Digital Publishing Institute (MDPI) powstało w 1996 r. w Szwajcarii. Jego założycielem jest dr Shu-Kun Lin, chemik, potomek chińskich emigrantów, który, jak czytamy na s. 4 rocznego raportu firmy za 2021 r. (Annual report 2021), był „zdeterminowany by pomóc naukowcom w publikowaniu ich odkryć tak szybko jak to możliwe, by uczynić wyniki ich badań dostępnymi dla możliwie szerokiej rzeszy czytelników.” I tak po 25 latach wydawnictwo posiada w swoim portfolio 412 czasopism, z czego 205 indeksuje w swoich bazach Web of Science, 179 Scopus, a 210 (listopad 2022) znajduje się w polskim wykazie czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych Ministerstwa Edukacji i Nauki. MDPI zatrudnia 5700 pracowników w USA, Europie (biuro w Krakowie otwarto w 2022 r.) i Azji, współpracuje z 32 towarzystwami naukowymi (4 z Polski), a na liście partnerów Institutional Open Access Program wydawnictwo wykazuje 43 polskie uczelnie (https://www.mdpi.com/ioap, dane na 2 listopada 2022). Wśród nich są m.in. Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Śląski, Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Gdański oraz uniwersytety medyczne, politechniki, instytuty PAN. Uniwersytet Warszawski nie ma podpisanej umowy, ale baza wydawcy wykazuje ponad 900 artykułów z afiliacją University of Warsaw. Mimo tak imponującego wzrostu znaczenia wydawnictwa w świecie naukowym, MDPI jest oskarżane o bycie wydawnictwem drapieżnym. Takie zarzuty padają np. w artykule M. Angeles Oviedo-Garcii pt.: Journal citation reports and the definition of a predatory journal: The case of the Multidisciplinary Digital Publishing Institute (MDPI) opublikowanym w 2021 r. w czasopiśmie Research Evaluation (doi: 10.1093/reseval/rvab020).

Wydawnictwo MDPI rozwija się bardzo dynamicznie także dzięki automatyzacji procesu wydawniczego. Obecnie zatrudnia 115 tys. redaktorów. Ma w portfolio 98 tytułów z impact factor (IF) i ciągle nabywa nowe tytuły, najchętniej te posiadające IF, wydawane dotąd przez towarzystwa naukowe. W 2021 r. dodano 84 tytuły, w tym 30 od dużych, uznanych wydawców (Springer, SAGE, Science Direct). Umiejętna polityka wydawnictwa decyduje o sukcesie MDPI: zróżnicowane article processing charges (APC) (od 500 CHF do 2400 CHF), krótki czas publikacji (już po 17 dniach autor otrzymuje decyzję, czy artykuł zostaje przyjęty do recenzji, a średnio po 38 dniach następuje publikacja), 50% poziom akceptacji artykułów (zatem nie publikują wszystkiego), przekazywanie towarzystwom naukowym stowarzyszonym z MDPI 1-2% opłaty za artykuł w czasopismach przezeń wydawanych. Ponadto 27% autorów korzysta ze zwolnień z opłat (dzięki wspomnianym voucherom), a MDPI oficjalnie wspiera Plan S poprzez otwieranie publikacji i wreszcie agresywnie inwestuje w tytuły z zakresu nauk społecznych i humanistyki. Uczeni z krajów peryferyjnych nie tylko chętnie rozpowszechniają wyniki swoich badań w tytułach MDPI, ale również podejmują się roli recenzentów i redaktorów. Ci ostatni są zobowiązywani do wydania w ciągu dwuletniej kadencji przynajmniej jednego numeru specjalnego. W zamian mogą bezpłatnie opublikować swój artykuł, o ile przejdzie on pozytywnie proces recenzyjny. Nic więc dziwnego, że np. czasopismo Sustainability w 2021 r. opublikowało aż 3303 numery specjalne! MDPI zaprasza do współpracy instytucje naukowe: uczelnie, wspomniane towarzystwa, ale też biblioteki. Instytucje otrzymują małe zniżki na publikacje, mogą korzystać z systemu monitorowania procesu publikacyjnego swoich autorów (SuSy – online submission system), mają zautomatyzowane deponowanie publikacji w uczelnianym repozytorium. 45 instytucji z Polski korzysta z tego oprogramowania, 59 z Wielkiej Brytanii, 72 z Hiszpanii, 86 z Niemiec i 126 z USA.

Jak zauważył dr Krystian Szadkowski, MDPI coraz sprawniej odpowiada na potrzeby środowisk akademickich, dla których liczy się przede wszystkim publikowanie i recenzowanie. Według szacunków Dimensions rocznie na świecie wydaje się ponad 4,7 mln publikacji co daje około 8 mln recenzji pisanych przez naukowców często w godzinach pracy. To czysty zysk dla wydawców komercyjnych, a strata dla podatników utrzymujących państwowe uczelnie. Gdy w największych wydawnictwach czeka się na recenzję miesiącami, MDPI optymalizuje procesy recenzyjne i oferuje szybką ścieżkę publikacyjną. Inni wydawcy zaczynają przyglądać się temu efektywnemu modelowi.

Drapieżna akademia, czy alternatywny model komunikacji naukowej?

Celem poznańskiego spotkania było nakreślenie szerszego obrazu zjawiska zwanego drapieżną akademią oraz podjęcie dyskusji, czy MDPI to alternatywny model komunikacji naukowej i niesłusznie nazywany jest drapieżną. Dyskusja o obecności MDPI w Polsce jest trudna, bo z jednej strony stawiane zarzuty naruszają interesy autorów, którzy zachęceni obecnością tytułów z oferty w ministerialnym wykazie czasopism ochoczo publikują u szwajcarskiego wydawcy. Z drugiej strony łatwość i przejrzystość procesu publikacyjnego w MDPI jest kontrastowana z nie zawsze etycznymi (wbrew deklaracjom) praktykami czołowych, światowych wydawnictw naukowych (por. dr Maria Matusiewicz, Praktyki redakcyjne: ELSEVIER, SPRINGER, MDPI, PTG, Forum Akademickie 10/2022). Autorzy stają przed dylematem etycznym: uzyskać 140 lub 100 punktów publikując w czasopiśmie mającym opinię drapieżnego, czy mozolnie starać się o publikację w uznanych czasopismach międzynarodowych.
Publikacje to tylko część większego procesu komunikacji naukowej, na którą składają się lektura publikacji naukowych, dyskusje i seminaria, wynikające z nich kolejne badania naukowe, których rezultatem są wystąpienia konferencyjne oraz aplikacja badań i wreszcie nowe publikacje naukowe. Problem w tym, że ewaluację pracownika naukowego i jego pracodawcy zredukowano głównie do oceny liczby publikacji naukowych i punktów za nie uzyskiwanych.

Pojęcie drapieżnych czasopism (predatory/questionable journals) pojawiło się ponad 10 lat temu za sprawą bibliotekarza Jeffreya Bealla, który na swoim blogu zaczął publikować listę drapieżnych wydawnictw otwartego dostępu. Tym mianem określa się czasopisma o niskiej jakości, niezapewniające autorowi jakościowych recenzji mimo pobrania opłaty za publikację, publikujących szybko i w otwartym dostępie. W 2017 r. Beall poprzez procesy sądowe został zmuszony do zamknięcia dostępu do listy, na której widniało wtedy ok. 2 tys. tytułów czasopism i kilkuset wydawców. O wpływie listy Bealla na publikowanie naukowe szerzej piszą m.in. F. Krawczyk i E. Kulczycki w artykule z 2021 r.: How is open access accused of being predatory? The impact of Beall’s lists of predatory journals on academic publishing (https://doi.org/10.1016/j.acalib.2020.102271). Jedną z konsekwencji stworzenia listy drapieżnych czasopism było uznanie, że czasopisma publikowane w języku angielskim, ale poza światem anglosaskim są gorszej jakości i nie powinny się liczyć w globalnym dyskursie naukowym. Spycha to m.in. naukowców z Polski, czy szerzej z Europy Środkowo-Wschodniej, ale też z Bliskiego Wschodu, Azji i Afryki na peryferia komunikacji naukowej. Na seminarium padł argument, że tę nierówność starają się zniwelować wydawcy typu MDPI, czy PLOS, bo pozwalają zaistnieć autorom z peryferii w tytułach indeksowanych w Scopus czy Web of Science. Postawiono więc pytanie, czy może zamiast mówić o drapieżnych czasopismach, lepiej mówić o agresywności pewnych praktyk publikacyjnych, które są charakterystyczne nie tylko dla wydawnictw peryferyjnych (z Indii, Iranu, Nigerii czy Turcji), ale też dla Springera i Elseviera.

Kontrowersje wokół MDPI wynikają z faktu, iż ich tytuły pojawiły się na liście Bealla w 2014 r., po czym w wyniku procesów sądowych zostały usunięte. Nadal jednak budzą w świecie naukowym zastrzeżenia: w 2020 r. 22 czasopisma znajdowały się na liście wczesnego ostrzegania Chińskiej Akademii Nauk. Norweski wykaz czasopism umieszcza kilka tytułów MDPI na poziomie X (drapieżne), a Sustainability określa wręcz jako czasopismo nienaukowe (poziom 0). Z drugiej strony jest to jeden z wiodących tytułów dla autorów publikujących z zakresu naukometrii (po Scientometrics Springera). 

Drapieżne akademie agresywnie wykorzystują drapieżne czasopisma. Ciekawym przypadkiem „przejęcia” przez polskich autorów czasopisma o wątpliwej reputacji jest „European Research Studies Journal” (ISSN 1108-2976). Czasopismo z Pireusu mimo, że nie posiada IF, bo od 2018 r. nie jest indeksowane w Scopusie, znalazło się jednak w ministerialnym wykazie i otrzymało aż 100 pkt! Nic więc dziwnego, że w l. 2019-2020 Polacy stanowili nawet 98% autorów tego tytułu. A najbardziej bulwersujące jest to, że polskie uczelnie wydały na publikację w greckim periodyku nieliczącym się w globalnej komunikacji naukowej około 270 tys. euro, czyli ponad 1 mln złotych (por. M. Wroński, Jak zapełnić sloty, Forum Akademickie 2/2021).

Drapieżne czasopisma a wiarygodność autora

Publikowanie w drapieżnych czasopismach obniża renomę autora i może skutkować nieotrzymaniem grantu Narodowego centrum Nauki (NCN). Jak wykazały badania przeprowadzone przez zespół z Politechniki Gdańskiej występuje ujemna korelacja pomiędzy liczbą publikacji w MDPI, a wskaźnikiem sukcesu w grantach (por. J. Wolszczak-Derlacz, A. Strzebońska, M. Szuflita-Żurawska, R. Mazurkiewicz, Korelacja ujemna: publikacje w MDPI a wskaźnik sukcesu w grantach NCN, Forum Akademickie 7-8/2022, 52-55). Jednak na poznańskim seminarium argumentowano, że autorzy często nie mają świadomości, że publikują w drapieżnym czasopiśmie i nie można utożsamiać oceny dorobku autora z miejscem publikacji. Czasopisma w modelu OA często są uważane za agresywne, także czasopisma z Polski, nawet te wydawane przez uczelnie lub towarzystwa naukowe. To m.in. efekt listy Bealla.

Jednym z wielu z zarzutów wobec MDPI jest również wielkość wewnętrznego obiegu cytowań, który przekracza nawet 30%. Tworzy to zamknięty system odniesień i obiegu wiedzy. Rodzi się niebezpieczeństwo zamknięcia autorów w swoistym getcie i pogłębia problem niewidoczności ich tekstów w głównym nurcie międzynarodowej komunikacji naukowej. Jak ważna jest wiarygodność w nauce pokazuje opisany przez B. Latoura i S. Woolgara „cykl wiarygodności” – „the cycle of credibility” (Bruno Latour and Steve Woolgar, Laboratory life: the construction of scientific facts, 1986), w którym naukowcy budują nie tyle wiedzę per se, ale własną wiarygodność. Konwertując kapitał pochodzący z grantów na aparaturę naukową wytwarzającą dane, na podstawie których uzyskują nowe argumenty naukowe, ogłaszają je w swoich pracach, które, czytane przez innych naukowców, dają autorom rozpoznawalność. Sława w świecie naukowym daje dostęp do kolejnych funduszy i cykl może być kontynuowany. Bez wiarygodności nie ma więc nauki. Badacze posługujący się od urodzenia językiem angielskim i osadzeni w kulturze anglosaskiej mają ułatwione zadanie, bo kontrolują (redagując, recenzując i publikując) kluczowe kanały komunikacji naukowej. By być wiarygodnym publikują tylko w uznanych czasopismach. Dr Szadkowski zauważył, że naukowcy z peryferii (w tym z Polski) próbują zdobyć wiarygodność wysyłając swoje anglojęzyczne prace do czasopism indeksowanych w Scopusie i Web of Science, ale niewielu z nich udaje się osiągnąć ten prestiż. Szukają więc alternatywnych kanałów komunikacji, zachęcani poprzez obecność tytułów MDPI we wspomnianych bazach. Jeśli tytuł ma impact factor i jest wysoko punktowany na liście ministerialnej, trudno przekonać polskiego autora, że zrobił błąd publikując w nim swoją pracę. W 2015 r. polscy naukowcy opublikowali 303 artykuły w wydawnictwie MDPI, ale w 2021 r. było to już 15 047 publikacji, głównie z zakresu medycyny. Zasługą wydawnictwa wg dr Szadkowskiego jest włączanie autorów z peryferii do głównego nurtu (o ile opublikują w czasopiśmie mającym IF) oraz to, że może to być pierwsza publikacja międzynarodowa dla wielu polskich badaczy w miarę łatwo osiągalna. Trzeba mieć jednak świadomość, że wątpliwa reputacja MDPI może zagrozić wiarygodności wschodzącego autora, zmniejszyć jego potencjał, uniewidocznić jego dorobek w oficjalnym obiegu.

Co w tej sytuacji mogą zrobić bibliotekarze?

Organizatorzy seminarium proponują by podnosić świadomość doktorantów i początkujących pracowników naukowych. Decyzja o publikacji pierwszego artykułu w dorobku może rzutować na dalszy przebieg kariery. Np. na UAM doktoranci są proszeni o wskazanie trzech tytułów, w których chcieliby opublikować swój pierwszy artykuł. Potem bibliotekarze weryfikują z nimi listę i tłumaczą, które tytuły są kontrowersyjne. Dojrzali naukowcy powinni natomiast promować kulturę jakości, a nie ilości publikacji. Lista publikacji z punktacją nie powinna wystarczać do oceny pracownika naukowego, bo nie pokazuje jego realnych osiągnięć. Niestety na razie polska ewaluacja opiera się nadal na punktacji.

W czasie swojego wystąpienia prof. Emanuel Kulczycki argumentował, że trudno jest jednoznacznie potępić publikowanie w drapieżnych czasopismach, skoro niektóre z nich zostały one umieszczone na liście MEiN, a pisanie w języku angielskim jest uważane za bardziej jakościowe i ma się przyczynić do umiędzynarodowienia polskiej nauki. Należy jednoznacznie wskazywać agresywne wydawnictwa w wykazie, ale nie należy mieć złudzeń, że poprawi to radykalnie sytuację skoro przez osiem lat z wykazu czasopism udało się usunąć tylko jeden kontrowersyjny tytuł (Logistyka). Dr Emanuel Kulczycki w dalszej części swojego wystąpienia przypominał o eksperymencie, który opisał w artykule Kariera drapieżnych czasopism – przypadek Anny O. Szust (Nauka 3/2017, s. 71–83). Fikcyjna doktor habilitowana Anna Olga Szust uzyskała posadę redaktora w 40 czasopismach z listy Bealla, w ośmiu z bazy DOAJ, a następnie jej postać zaczęła żyć własnym życiem naukowym, stając się członkinią redakcji, do których nawet nie aplikowała. Nadal, a od eksperymentu minęło sześć lat, jest wpisywana jako członkini komitetów organizacyjnych drapieżnych konferencji. Można więc stwierdzić, że niektóre czasopisma wpisują na listę członków redakcji osoby niezweryfikowane.

Dr Emanuel Kulczycki i Sara Rotnicka przeprowadzili ankietę, w której zbadali konsekwencje publikowania w drapieżnych czasopismach i prezentowania swoich badań na konferencjach o wątpliwej reputacji (Consequences of Participating in Questionable Academia: A Global Survey of Authors of Journal Articles and Conference Presentations; DOI: 10.5281/zenodo.7194032). Respondenci (2025 osób) pochodzący z Europy, Azji, Afryki, Ameryki Północnej i Południowej oraz z Oceanii pytani o pozytywny wpływ publikacji lub prezentacji na ich karierę naukową wskazali następujące korzyści: 471 osób uzyskało pozytywną ocenę pracowniczą, 314 – stopień naukowy, 270 – awans lub ofertę pracy, 90 – nagrodę finansową. Do negatywnych konsekwencji przyznała się w zasadzie garstka respondentów: 269 osób nie mogło zgłosić publikacji do oceny pracowniczej, 18 – musiało zwrócić przyznane granty, 14 – otrzymało naganę, a dziewięć osób zwolniono z pracy. Wyniki wskazują, że funkcjonowanie w środowisku drapieżnej akademii przynosi autorom korzyści.

Na koniec swojego wystąpienia dr Szadkowski sformułował zalecenia dla władz uczelni i bibliotekarzy: monitorować publikacje pracowników i identyfikować te opublikowane w czasopismach o wątpliwej reputacji; nagłe skoki produktywności publikacyjnej grup badawczych mogą świadczyć o złym wyborze kanału komunikacji naukowej; wspierać grantobiorców NCN w wyborze miejsca publikacji; łamać automatyzm w publikowaniu w wyd. MDPI; analizować skąd pochodzą cytowania.

Kwestie w dyskusji i wnioski

W czasie dyskusji po pierwszej części seminarium pojawiły się m.in. następujące wątki:
1. Konsekwencją rosnącej presji publikacyjnej jest kryzys na rynku recenzentów. MDPI stara się by proces recenzyjny był właściwy. Autorzy recenzji otrzymują vouchery, którymi mogą potem płacić za publikację swoich artykułów. Gratyfikacja nie jest uzależniona od pozytywnej oceny artykułu. Wydawnictwo wykorzystuje mechanizmy machine learning i na podstawie słów kluczowych dobiera recenzentów. Zdarza się, że recenzje są otwarte, łatwo można więc sprawdzić ich jakość.
2. Dyrektor NCN w swoim liście z 2018 r. zapowiadał, że autorzy publikacji w czasopismach nieprzestrzegających standardów oceny eksperckiej będą zmuszeni do zwrotu kosztów publikacji. Jednak do dziś brak w Polsce oficjalnych wytycznych w kwestii uznania pewnych czasopism za drapieżne, a opisywana wcześniej sytuacja z ministerialnym wykazem czasopism utrudnia naukowcom orientację, gdzie należy lub nie należy publikować. Pierwsze granty NCN nie zostały jeszcze rozliczone, trudno więc o wytyczne.

Opublikowanie artykułu w drapieżnym czasopiśmie może skutkować utratą wiarygodności naukowej, co powoduje przerwanie cyklu opisywanego przez Latoura i Woolgara. „W ramach „cyklu wiarygodności”, którego potrzebują naukowcy do rozwoju w swoich dziedzinach […] współpraca międzynarodowa jest kluczowym elementem. Specyficznym europejskim elementem łączącym publikacje i uznanie w cyklu wiarygodności Latoura (wyjaśniającym rozwój kariery naukowej) są publikacje o międzynarodowym współautorstwie” (M. Kwiek, Międzynarodowa współpraca badawcza w Europie w świetle dużych danych i jej globalne konteksty, Nauka 1/2020, s. 38). Prawdopodobnie jest to jedna z możliwych odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób można wydostać polską naukę z peryferii, na których czyhają drapieżni wydawcy. Gwałtowna ekspansja wydawnictwa MDPI w Polsce, które zbyt łatwo znajduje na naszych uczelniach partnerów do współpracy powinna niepokoić polskie władze naukowe. Zamiast realnie umiędzynarodawiać i podnosić rangę naszych badań, sięga się po nisko rosnące owoce w postaci szybkiej publikacji za 100-140 pkt w tytule z oferty MDPI co może poważnie zagrozić wiarygodności naukowej szeregu badaczy znad Wisły.


Anna Książczak-Gronowska, Maja Bogajczyk
Oddział Usług Informacyjnych i Szkoleń

 

4 comments for “Polskie publikacje w czasopismach MDPI – czy to na pewno sukces?

  1. mruk
    25 stycznia 2023 at 11:14

    Z ciekawością przeczytałem ten artykuł. Sam fakt powstania listy tzw. drapieżnych czasopism dla mnie od zawsze był kontrowersyjny. Bowiem które czasopisma są niewłaściwe: MDPI z procesem recenzyjnym szybkim, choć czasem rzeczywiście nie do końca właściwym, czy zachodni wydawcy, u których można za zwykle wyraźnie wyższą opłatą opublikować po konferencjach praktycznie wszystko, a „z ulicy” (a bez kasy) często nie sposób się tam dostać? MDPI działa sprawnie i relatywnie tanio i to stoi solą w oku starym, zależałem lwom rynku wydawniczego. Osobiście mam tam ileś prac i od bodaj 7 lat podatnika nie kosztowało to nic… My natomiast dajemy się wkręcić lobbingowi starych wydawnictw, że to „be”.
    Piszę się o tym, że niektóre uniwersytety w PL publikują tam relatywnie mało – a które? Otóż te, którze mają swoimi „osobistościami” obsadzony NCN i NCBNiR i ich stać na to by swoim pracownikom płacić gdzie indziej za publikacje / publikacje związane z konferencjami. W efekcie ochoczo podchwytują temat, że MDPI to samo zło i drapieżne, bo z natury zamykają w ten sposób konkurencji dostęp do funduszy…. A dlaczego w projektach NCN tak wysoko ocenia się dorobek autorów: czyżby recenzenci nie byli w stanie podjąć decyzji na kierując się treścią projektów? Chodzi o to, że czy autor projektu ma fajny pomysł, czy o to w jakich journalach publikuje? Więc załatwia się to tak, że autor publikuje w mało uznanych czasopismach i choć merytorycznie jest na maska to przepada….
    Obwinienie publikujących o korzystacie z takiego MDPI jest wręcz kuriozalne. Raz dlatego, że ktoś w PL tą listę robi, więc jak rozumiem poddaje ocenie te czasopisma – i my jako pracownicy środowiska naukowego mamy ponownie zastanawiać się, czy ten wykaz ministerialny jest właściwy czy nie? Dwa ewaluacja i ocena pracowników w PL jest co dwa lata, więc gdzie pracując w małym zespole poślę swój artykuł: tam gdzie proces recenzyjny trwa 3 miesiące, czy tam gdzie po pół roku odpiszą, że mój artykuł jest poza zakresem zainteresowania journalu, a po kolejnych 3 miesiącach ktoś z redakcji opublikuje praktycznie identyczny swój? Problem polega na tym, że cały system w Polsce jest z natury chory. Chcemy być jak małpy w międzynarodowym obiegu – to jesteśmy. W efekcie uśmierciliśmy własne piśmiennictwo branżowe. Bo zasadniczo – kto z przemysłu czyta te wszystkie journal z IF?

  2. Szukanie dziury w całym
    26 stycznia 2023 at 16:36

    Kto recenzował i publikował w Springerze i Elsevierze to wie jaka tam jest patologia. Przechodzą recenzje, w których Autor recenzji wskazuje 10 swoich publikacji do zacytowania! Sami edytorzy sugerują zajrzeć do ostatnich numerów swoich czasopism. Czemu o tym nikt nie wspomina? Poza tym recenja w postaci dwóch-trzech zdań… na którą czeka się od 2 do 5 miesięcy Więc o czym my w ogóle mówimy. Ale rozumiem spojrzenie starej daty Profesorów, że praca musi swoje odleżeć zanim łaskawy Profesor do niej zerknie. Czasopisma z MDPI mają IFy, jest możliwość bycia jawnym recenzentem i upublicznienia recenzji

  3. ech tam....
    1 lutego 2023 at 13:02

    Budowa pozycji wydawnictwa trwa wiele lat. MDPI konsekwentnie to robi. Czy są idealni – no nie, ale problem w tym, że wydawnictwa zachodnie nie są w niczym lepsze. Są jednak droższą i mniej sprawne, co wynika m.in. ze struktury kosztów pracy. Troszkę nie rozumiem, dlaczego problemem jest to, że osoby z kręgu poza anglojęzycznego są w MDPI doceniane. A skoro nasi autorzy są tam mile widziani, to dlaczego mają nie współpracować z MDPI? Te pisma są wysoko punktowane w WoS czy Scopusie, a my dalej zastanawiamy się, czy są dość dobre pomimo, iż w wielu krajach zachodu nie ma takich wątpliwości. I zamiast cenić tą współprace, która sprawia, że ta platforma wydawnicza będzie dla nas przyjazną i będziemy mogli prezentować tam swoje wyniki, to sami robimy bezmyślną nagonkę na coś, co możemy współtworzyć i udoskonalać. Czy moje rozumowanie jest słuszne? Wystarczy przyjrzeć się temu, czy zarzuty Pana Bealla się potwierdziły, czy musiał się z tego wycofać. A zważywszy, że to jego praktyki okazały nie fair w zderzeniu z realiami i musiał autorytatywnie stworzoną listę zlikwidować, to rodzi się pytanie, czy nie jesteśmy nieco zabawni tępiąc MDPI bez oglądania się na zawartość prac? Rodzi się też pytanie jakie były rzeczywiste intencje Bealla, skoro jego zarzuty padły przed sądem…
    My jako reprezentanci nauki powinniśmy w końcu zastanowić się na czym nam zależy. Jeśli na widoczności naszych prac, to MDPI jest świetnie, bo jest doskonale pozycjonowane i sprawnie działające. Jeśli na uznaniu zachodu, to już mniej. Tylko czy ta miłość zachodu (i to bez wzajemności, bo jesteśmy dla nich jednak tą gorszą i mniej godną uwagi częścią Europy – i to się nie zmieni) jest nam potrzebna? Zwrócić uwagę tu należy moim zdaniem na co innego: czy my w ogóle powinniśmy publikować z płatnym OA i czy powinniśmy w ogóle godzić się za płacenie za publikacji np. w formie b. kosztownych konferencji? Bo kuriozum tej sytuacji w PL jest takie, że często opłaty związane z publikacją kosztują znacznie więcej niż mieliśmy np. na materiały do badań czy ich wykonanie… Czy to aby na 100% jest normalna sytuacja? Myślę, że wielu z nas w MDPI opublikowało swoje prace w 100% za darmo, a czy komuś to się udało w OA w zachodnich pismach? I czy ta nagonka, nieoparta o obiektywne przesłanki, nie jest właśnie formą drapieżności, w którą cześć z nas bezmyślnie się wpisuje?

  4. Maja Bogajczyk
    7 lutego 2023 at 10:18

    MDPI nie jest jedynym wydawcą naukowym, wobec którego stawiane są zarzuty o nieetyczne praktyki. Poznańskie seminarium nie miało na celu piętnowania MDPI, a wymianę doświadczeń i praktyk w zakresie kontaktów z nieuczciwymi wydawcami. Ponieważ ostatnimi czasy, to właśnie wydawnictwo MDPI stało się głównym tematem w dyskusjach na temat nieuczciwych praktyk publikacyjnych, nie dziwi, że organizatorzy spotkania postanowili wziąć na tapet tego właśnie wydawcę.
    Dobrze, że podczas różnych dyskusji na temat MDPI (w czasie omawianego seminarium, w sieci, czy tu na BuwLOGu) pojawiają się głosy, że praktyki, jakie zarzucane są MDPI, stosują także inni wydawcy. To sygnał, że naukowcy widzą potrzebę zmiany w procesie wydawniczym, zauważają, że obecne działania niektórych wydawców odbiegają od tego, co nazywamy „etyką publikacyjną”.

    Rynek wydawnictw naukowych zmienił się w ciągu ostatnich kilku lat bardzo. Są to zarówno zmiany pozytywne, jak i negatywne. Nieetyczne zachowania dotyczą nie tylko małych wydawnictw, ale i (niestety) dużych, renomowanych graczy. Dobrze, że naukowcy zaczynają głośno dopominać się swoich praw w relacjach z wydawcami. Dobrze, że przestają być „petentami” i odzyskują swoją pozycję partnera.

    Problemem współczesnego rynku wydawniczego nie są tacy wydawcy jak MDPI, ale w ogóle to, że wydawcy oczekują dużego wynagrodzenia za pracę, którą wykonał ktoś inny. Oczekują, że to naukowiec ma płacić za to, co zrobił sam. Bo to naukowiec przeprowadził badania, napisał tekst, zredagował go i poddał korekcie językowej. Proces wydawniczy kosztuje, to oczywiste, ale kwoty, jakich oczekują niektórzy wydawcy od naukowców/instytucji są skandalicznie wysokie. Komercjalizacja rynku wydawniczego to jedno, żerowanie na czyjejś pracy to drugie.

    Nie naszą (bibliotekarzy) rolą jest wskanowanie badaczom i badaczkom, w których czasopismach należy (warto) publikować. Możemy za to uczyć, jak korzystać z narzędzi weryfikujących i sprawdzających jakość wydawnictw, w jaki sposób szukać sprawdzonych informacji i na co zwrócić uwagę, decydując się na współpracę z konkretną redakcją. Możemy też udostępniać przestrzeń (także tę wirtualną) do dyskusji, co niniejszym czynimy 🙂

    Dziękujemy za wszelkie komentarze i uwagi. Czekamy na dalsze 🙂

Skomentuj ech tam.... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.