Erasmus w Liège był moim pierwszym tego typu doświadczeniem. Nic więc dziwnego, iż przez większą część okresu poprzedzającego wyjazd, za towarzysza miałem stres, potęgowany wciąż jeszcze obecną wówczas atmosferą pandemii. Trzeba tu zaznaczyć, iż szkolenie pierwotnie miało odbyć się na przełomie stycznia i lutego, jednakże w związku z trzecią falą COVID-19 (czy też czwartą, nie pamiętam już dokładnie), termin został przełożony na końcówkę maja i początek czerwca. Organizacja w formie Staff Week, jak również świadomość, iż będę podróżował sam, a dodatkowo będę najmłodszym (zarówno pod względem wieku, jak i stażu pracy) uczestnikiem, tylko podkopywały moją pewność siebie. Niemniej jednak, skoro udało mi się dostać w poczet 21 szczęśliwców, którym dane było uczestniczyć w tym wydarzeniu, to oznaczało, iż nie należy się chyba aż tak przejmować nerwami i jakoś dam radę. Cóż, ruszyłem więc w drogę!
Podróż na szczęście przebiegła spokojnie, choć i tu czekało mnie kilka niespodzianek. Z pierwszą, dosyć nieprzyjemną, spotkałem się jeszcze w Brukseli, punkcie przesiadkowym do miejsca docelowego mej peregrynacji. Okazało się, iż pociąg, na który uprzednio zarezerwowałem bilet odjeżdża o zupełnie innej godzinie, niż było napisane na bilecie i w rezerwacji. Na szczęście belgijscy konduktorzy wyjaśnili mi, że skoro mam bilet na pociąg do Liège, to jest on ważny na każdy kurs, którym tam dojadę (a przynajmniej tak zrozumiałem). Kolejnym zaskoczeniem była pewna skłonność belgijskich pociągów do zmiany peronu na 5 minut przed planowanym odjazdem. Na szczęście mój nie był aż tak daleko i nie musiałem biec sprintem z walizką przez cały dworzec. Po tych kilku perypetiach udało mi się dotrzeć do głównego celu, gdzie czekało mnie największe zaskoczenie.
Liège – położone nad Mozą, główne centrum ekonomiczno–kulturowe Walonii, odznaczone Legią Honorową za opór przeciw agresji niemieckiej w 1914 roku – było miastem wymarłym. A przynajmniej takie sprawiało wrażenie, gdy przybyłem tam w niedzielę 29 maja 2022 roku. Ulice były całkowicie opustoszałe. Nawet w centrum niemalże nikogo nie było. Puste ulice, zamknięte sklepy i restauracje, jak na początku pierwszego lockdownu w 2020 roku. Nawet kościoły świeciły pustkami bądź były zamknięte (a trzeba tu zaznaczyć, iż dzięki swojej historii sięgającej czasów wczesnego średniowiecza, miasto to może poszczycić się naprawdę pięknymi zabytkami architektury sakralnej). Jak się później dowiedziałem, każda niedziela tak właśnie wygląda, bowiem mieszkańcy zwykli spędzać ten dzień w gronie rodziny w zaciszu domowym. Otwarte jest tylko kilka restauracji przez 3, może 4 godziny, zaś w kościołach odprawia się jedynie jedną, góra dwie msze i to do południa. Wychodzi na to, że w Belgii, a przynajmniej w Liège, nawet księża robią sobie w niedzielę wolne. Jeśli więc ktoś narzeka na niedziele niehandlowe w Polsce, tutaj mógłby przeżyć istny szok.
Uniwersytet w Liège powstał w 1817 roku z inicjatywy króla Zjednoczonych Niderlandów, Wilhelma I. W 1830 roku, po powstaniu niepodległej Belgii, zyskał on status uniwersytetu państwowego. Obecnie funkcjonują na nim wydziały Filozofii i Literatury, Prawa, Nauk Politycznych i Kryminologii, Nauk Ścisłych, Medycyny, Nauk Stosowanych, Weterynarii, Psychologii, Logopedii, Nauk Pedagogicznych, Zarządzania, Architektury, Nauk Społecznych i Nauk Rolniczych, umiejscowione na dwóch głównych kampusach – Centralnym, mieszczącym się (jak sama nazwa wskazuje) w centrum miasta i Sart Tilman umiejscowionym na przedmieściach, a ponadto w dwóch ośrodkach zamiejscowych usytuowanych w Arlon i Gembloux. Prelekcje, które mieliśmy wygłosić wraz z innymi uczestnikami w ramach Erasmus Staff Week, jak również większość innych aktywności odbywały się na kampusie Centralnym i Sart Tilman.
Spośród wszystkich prezentacji, najbardziej zaciekawił mnie wdrażany obecnie projekt aplikacji powiązanej z systemem Alma, jaki zaprezentowali gospodarze. Aplikacja owa wykazuje pewne analogie z wprowadzoną w BUWie aplikacją “Mój USOS”, posiada jednak pewne znaczące i, w mojej ocenie, ciekawe różnice, które warto by przybliżyć (niestety moja wiedza informatyczna na poziomie typowym dla zwykłego zjadacza chleba uniemożliwia mi odtworzenie specyfikacji technicznej). Podobnie jak nasza aplikacja, ma ona dostęp do konta studenckiego/pracowniczego, w którym zawarte są takie informacje jak grafik zajęć. Ma dodatkowo dostęp bezpośrednio do konta bibliotecznego czytelnika, dzięki czemu w jednym miejscu można sprawdzić kiedy i gdzie ma się zajęcia, ile ma się książek na koncie, ile czeka na odbiór i kiedy jest najbliższy termin zwrotu. Co więcej, gdy któraś z zamówionych książek jest gotowa do odebrania, bądź zbliża się termin zwrotu, czytelnik otrzymuje bezpośrednio poprzez aplikację wiadomość typu “push”. Osiągnięto to poprzez podłączenie do zewnętrznych stron (bibliotek wydziałowych, konta studenckiego, etc.) poprzez linki. Tutaj niestety wchodzą już kwestie techniczne, o których wypowiedzieć się więcej nie mogę. Dodatkową różnicą jest to, iż aplikacja jest kompatybilna zarówno z systemem Android, jak i iOS. Aplikacja ta obecnie jest w fazie testów i została zaproponowana przez firmę ExLibris.
Do głównych punktów wyjazdu należałoby także zaliczyć zwiedzanie części zbiorów specjalnych Biblioteki Uniwersytetu w Liège oraz jednej z bibliotek mieszczących się na kampusie Sart Tilman. Uniwersytet w Liège nie posiada jednej centralnej biblioteki, więc zbiory rozdysponowane są po bibliotekach wydziałowych mieszczących się w obrębie kampusów. Dane nam było również zwiedzić i poznać pracę oddziałów digitalizacji zbiorów, informacji i szkoleń, gromadzenia i innych. Ciekawym rozwiązaniem czasów pandemicznych było wyposażenie budynków w czujniki poziomu dwutlenku węgla, które, gdy tylko przekroczony został limit, włączały alarm wzywający do opuszczenia biblioteki do czasu, aż stężenie to się unormuje. Kolejną pozostałością po COVID-19 były też godzinne przerwy w trakcie funkcjonowania bibliotek, na wywietrzenie pomieszczeń i oczyszczenie powietrza wewnątrz.
Oprócz aktywności związanych stricte z biblioteką przewidziane zostały dla nas także inne atrakcje. Pierwszego dnia mogliśmy np. skosztować słynnej belgijskiej czekolady, a także belgijskiego piwa, w tym tego pochodzącego z lokalnych browarów. Drugiego przewidziana była wspólna kolacja, dzięki której mogliśmy zapoznać się z tradycyjną kuchnią. Muszę przyznać, że zrobiła ona na mnie o wiele większe wrażenie, niż czekolada, o której tyle słyszałem, i której miałem też okazję skosztować dzień wcześniej. Sam budynek restauracji był o tyle ciekawy, iż jego najstarsza część, została wybudowana już w XVI w., więc dla miłośnika starej architektury sama możliwość przebywania w takim miejscu była czystą przyjemnością. W kolejnych dniach w programie mieliśmy także zwiedzanie miasta, podczas którego przybliżona została nam historia najważniejszych budynków, w tym Uniwersytetu.
Tak minął mój pierwszy Erasmus. Trochę chaotycznie, jednak mimo początkowego stresu, całkiem udany. Wszystkim, którzy zastanawialiby się nad miejscem docelowym, mogę ze szczerym sercem polecić Liège, jako miejsce do zdobycia nowego doświadczenia, jak również ze względu na walory kulturowe i kulinarne.
Franciszek Skalski, Oddział Udostępniania