…Bo ja mam słońce w kapeluszu,
słońce w kapeluszu, słońce w kapeluszu mam,
przyzwyczaiłem się i muszę
trochę słońca nosić tam,
a jeśli słońce w kapeluszu,
słońce w kapeluszu, słońce w kapeluszu się ma,
to ma się tyle animuszu,
tyle animuszu, co ja! La, la, la…
muzyka: Marek Sart
tekst: Janusz Odrowąż
Wersja w wykonaniu Tadeusza Rossa na YT.
Patrzył na nią z góry, i wcale a wcale nie była tym zachwycona. Jej duma i poczucie własnej wyjątkowości sprawiały, że narastał w niej bunt: „Jak on śmie się tak wywyższać!” Ale musiała przyznać, że był piękny i pełen niewymuszonej elegancji. Ciemna, gładka skóra odbijała się w szybie i lśniła w słońcu. A zawadiacki sposób noszenia się dodawał mu jak najbardziej, uroku. Prawdziwy przystojniak, przystojniak z jej snów!
– Wspólna podróż w tłoku jest nam, zdaje się pisana, więc nietaktem byłoby tkwić w milczeniu. Pozwoli pani, że się przedstawię: Trilby. – zaskoczył ją, nie była przyzwyczajona do takiej poufałości. – Sprawi mi pani niewyobrażalną przyjemność zdradzając swoje imię…
– Fedora. Księżniczka Fedora – postanowienie, że nie odezwie się ani słowem do tego pyszałka ulotniło się gdzieś, nie wiadomo gdzie.
– Ach! Proszę wybaczyć, jak mogłem nie rozpoznać królewskiej mości, pani śnieżnobiała cera zdecydowanie wskazuje na wysokie urodzenie – była pewna, że powiedział to z przekąsem – A czarna aksamitka podkreśla jeszcze bardziej pani porcelanową urodę – usłyszała jego szyderczy chichot.
Nie zdążyła się jednak oburzyć i wyrazić swojej dezaprobaty, bo autobus zatrzymał się nagle i otworzył drzwi na kolejnym przystanku. Wysoki dżentelmen w czarnym, skórzanym kapeluszu skierował się do wyjścia i przepuścił w drzwiach wytworną damę, właścicielkę wyniosłego nakrycia głowy. A kiedy kapeluszowa para znalazła się na chodniku, ni stąd ni zowąd pojawił się psotny i roześmiany wiatr, który zawirował wesoło, szepcząc parze do ucha: „kapelusze strącam, mocno nimi potrząsam, i radośnie przy tym pląsam!” …Oba kapelusze oderwały się nagle od głów, i poszybowały wysoko, wysoko nad dachy kamienic. Ludzie obserwujący z dołu tę dziejącą się magię, z zachwytem patrzyli jak dwa eleganckie kapelusze czarują podniebnym tańcem, wirują wokół siebie i muskają się rondami. W ten oto sposób spełniał się sen Fedory. Chwilo, trwaj wiecznie! Trilby ze snów, uwodził ją w tańcu wysoko nad ziemią. Pragnienia się spełniają – pomyślała – a kapelusz bez marzeń jest jak sen bez zakończenia. Dwa szczęśliwe, rozmarzone punkciki w miękkich chmurach.
Ale kapryśny wiatr miał swoje plany. Nagle zamarł w bezruchu tylko po to, aby patrzeć jak wypełnieni radością kochankowie spadają do ogromnej, błotnistej kałuży. Właściciele roztańczonych nakryć głowy rzucili się solidarnie w tym samym kierunku, aby ratować swoje zguby, o wyjątkowej urodzie.
Mężczyzna bez wahania podciągnął nogawki i bez zdejmowania pantofli wszedł odważnie w ciemnoburą mazię. Kobieta bez trudu podjęła decyzję, zdjęła swoje szpilki w malinowym kolorze, i także zanurzyła swoje stopy w breję.
W jednej chwili wyciągnęli z błota oba kapelusze, a raczej to co z nich zostało. Stali naprzeciwko siebie po kolana w mętnej wodzie.
– To chyba pani Fedora – wyciągnął w jej kierunku smętny kawałek filcu, obecnie w brązowym kolorze. – A czy pani wiadomo, że tego typu kapelusze zawdzięczają swoją nazwę bohaterce sztuki (pewnego francuskiego dramaturga) „Fedora”, która była księżniczką?
– Dziękuję, wiem, a pan wie, że fason pana kapelusza to trilby, a każde trilby jest fedorą, ale nie każda fedora jest trilby.
Roześmieli się oboje, wymienili się swoimi ociekającymi błotem kapeluszami i podjęli próbę wydostania się z mało przyjemnego, pechowego miejsca.
– Do widzenia pani, życzę samych bezwietrznych pogód!
– Do widzenia panu, a ja samych czystych i szczęśliwych kapeluszy!
– Zna pani tajemnicę szczęśliwych kapeluszy?
– Znam, wystarczy nosić w nich kilka promyków słońca. Wtedy i kapelusz i właściciel kapelusza są szczęśliwi. My z Fedorą jesteśmy szczęśliwe. Nie ruszam się z domu bez niej, i słonecznych promieni. Czasem nawet, dla większej pewności, żeby nie zgubić szczęścia, upycham je po wszystkich kieszeniach, a pan?…
Ale Fedora przestała przysłuchiwać się rozmowie młodych ludzi, tylko znów oddała się marzeniom. – Może to lądowanie w błocie to kolejny znak…Sen o tańcu się spełnił, więc dlaczego miałby nie spełnić się ten, o wspólnej kąpieli w tej samej pralni chemicznej 😉 – Spojrzała na umorusanego i rozanielonego Trilbiego – Hm, czyżby myślał o tym samym? 🙂
Kręćmy się w słodkim marzeń kole, aż do tchu utraty,
I wierzmy, że pragnienia, bez trudu omijają przeszkody i kraty.
Nie bójmy się więc nigdy, na jawie śnić,
Bo inaczej przyjdzie nam, wciąż w tym samy miejscu tkwić.
PS
Nigdy nie wymyśliłabym tej krótkiej historyjki, gdyby nie moje oczarowanie piknikiem z okazji Dnia Bibliotekarza, zorganizowanym przez Bibliotekę Uniwersytecką w Warszawie, w którym miałam zaszczyt uczestniczyć. Hasłem przewodnim tegorocznego spotkania były nakrycia głowy, warto więc w tym miejscu zaznaczyć, że to nie był taki sobie zwykły piknik, tylko nadzwyczajny zlot wyjątkowych kapeluszy! Ogród Biblioteki, w którym tegoroczne obchody zostały zorganizowane, zamienił się na chwilkę w krainę kolorowych turbanów, sombrer, toczków, meloników, bajkowych i wełnianych czapek, kapeluszy ukwieconych i kapeluszy kowbojskich, cylindrów, chińskich i góralskich nakryć głowy…Kwiaty onieśmielone widokiem takiej feerii barw spuszczały główki. Tego dnia nie one królowały w ogrodzie. Już sobie wyobrażam jak ta cała kapeluszowa sceneria wyglądała z lotu ptaka, zwłaszcza, że różnorodność materiałów, z których wykonane były wszystkie cudeńka zaczarowała chyba każdego, bez wyjątku. Filcowe mieszały się z bambusowymi. Papierowe nachylały się nad włóczkowymi, a tekturowe uśmiechały się do słomkowych. Nie wspomnę już o haftowanych stojących blisko tych, wykonanych z gazet. Ten stubarwny obraz dopełniały wszędobylskie kokardki, kwiatuszki, woalki, piórka i lekkie jak mgiełka bibułki. A kiedy tak stałam z boku i obserwowałam swoje Koleżanki i Kolegów całych w uśmiechach, i podziwiałam ich przystrojone fantazyjnie głowy, to jednego byłam pewna, że tamtego dnia moglibyśmy wspólnie, jednym głosem zaśpiewać: „…Bo ja mam słońce w kapeluszu, słońce w kapeluszu, słońce w kapeluszu mam…” I nie musiałam nawet tego sprawdzać, wiedziałam, że wszyscy mieliśmy upakowane w kapeluszach nie kilka, ale setki promieni słonecznych 🙂
Boci@n
Boci@n poleca 🙂 Od kapelusza do beretu 🙂
Boucher F.: Historia mody: Dzieje ubiorów od czasów prehistorycznych do końca XX wieku, Warszawa, 2009 – BUW Wolny Dostęp: GT510.B67165 2009
Możdżyńska-Nawotka M.: O modach i strojach, Wrocław, 2009 – BUW Wolny Dostęp: GT 1060.M69 2005
Możdżyńska-Nawotka M.: Od zmierzchu do świtu: historia mody balowej, Wrocław, 2007 – BUW Wolny Dostęp: GT1750.M69 2007
Szarota P.: Od skarpetek Tyrmanda do krawata Leppera, Warszawa, 2008 – BUW Wolny Dostęp: GT1060.S95 2008
Przepięknie napisane Dorotko! to był na prawdę niezwykły piknik z okazji Dnia Bibliotekarza!
Karolinko, zgadzam się z Tobą w zupełności, że to był niezwykły piknik 🙂 Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa!
W czwartek ślę Ci ukłony do pasa,
I życzę zielonego weekendu co nad wodą i po polach hasa 🙂
Boci@n
Każdy kolejny napisany przez Ciebie tekst powoduje to, że w mej głowie pojawia się zdanie – Dlaczego taki krótki i dlaczego na końcu nie jest napisane
c.d.n.
Cichy, cichuteńki wielbiciel