Dawno, dawno temu,
… no może nie tak dawno, ktoś, a konkretnie Karl Freiherr Drais von Sauerbronn [1], wpadł na pomysł, że przydałoby się ułatwić człowiekowi pokonywanie większych i mniejszych odległości. Pierwsze rowery w formie nieco przypominającej dzisiejszą pojawiły się na początku XIX wieku. Najpierw miały napęd nożny, nieprzenoszony na koła, człowiek siedząc na ramie opartej na dwóch kołach odpychał się po prostu nogami, nadając pojazdowi prędkość do kilkunastu kilometrów na godzinę. Droga do dzisiejszego jednośladu prowadziła poprzez różne usprawnienia. Znana dziś forma roweru ustaliła się gdzieś pod koniec XIX wieku, po drodze były oczywiście dobrze wszystkim znane welocypedy czy bicykle. Wraz ze wzrostem popularności cena rowerów spadała, aby stać się jednym z najpopularniejszych dziś środków transportu. Szacunki mówią o miliardzie rowerów na świecie, z czego blisko połowa jest używana przez Chińczyków. [2]
W Polsce już w drugiej połowie XIX wieku w warszawskim Ogrodzie Krasińskich organizowano zawody velocipedów, o czym wspomina „Kurier Warszawski” z 5 i 6 czerwca 1869 roku. Kilkanaście lat później powstaje Warszawskie Towarzystwo Cyklistów, jedno z pierwszych towarzystw sportowych w naszym kraju.
Z rowerami nieodłącznie kojarzą mi się kraje Beneluksu, Skandynawii czy naszych zachodnich sąsiadów, gdzie infrastruktura jest bardzo rozbudowana, a jednoślady stanowią bardzo popularną alternatywę dla komunikacji miejskiej, o samochodach nie wspominając. Polska goni Zachód jeśli chodzi o standardy, jak i liczby, czy to kilometrów dróg (nie ścieżek) rowerowych, czy to samych rowerzystów. Największe miasta w Polsce, na czele z Warszawą coraz częściej ułatwiają życie rowerzystom, dzięki czemu w długiej perspektywie czasowej wszyscy możemy tylko zyskać, bo przecież więcej rowerzystów = mniej samochodów = mniejsze korki = więcej miejsca dla rowerów:)
Do BUWu też coraz łatwiej dostać się jednośladem, drogami dla rowerów nad Wisłą, czy przez Most Świętokrzyski. Jedną z ostatnich inwestycji w tym zakresie jest kontrpas na ulicy Oboźnej, dzięki czemu można łatwo dotrzeć w bezpośrednie sąsiedztwo naszego gmachu na Dobrej, jadąc od strony Krakowskiego Przedmieścia. Nota bene ulica Oboźna prowadzi do tzw. Dynasów [3], gdzie od końca XIX wieku aż prawie do drugiej wojny światowej istniał tor kolarski wybudowany przy Warszawskim Towarzystwie Cyklistów.
Bibliotekarze na jednośladach
Wśród pracowników BUWu reprezentacja rowerzystów jest dosyć pokaźna. W sezonie, jeśli przyjedzie się do pracy nieco później, szanse na znalezienie wolnego stojaka są minimalne. Jak to często bywa, przekrój rowerzystów bibliotecznych zawiera w sobie wszelkie możliwe kombinacje. Od pełnego profesjonalizmu, zarówno w sprzęcie jak i stroju, aż po okazjonalnych cyklistów, do których zalicza się autor niniejszego wpisu.
Tłum rowerzystów znacząco topnieje przeważnie w listopadzie, kiedy robi się deszczowo, wietrznie i trochę chłodniej. Ale wcale nie oznacza to, że cały BUW porzuca na kilka zimowych miesięcy jednoślady. Namierzyłem kilka osób, które jeżdżą więcej niż inni i trochę ich przepytałem.
Ania z Gabinetu Dokumentów Życia Społecznego jeździ do pracy kiedy tylko się da, czyli póki nie ma śniegu. Rocznie „nawija na koła” około 4000 kilometrów. Ma trzy rowery, które wybiera zależnie od rodzaju przejażdżki. Wszystkie są sprawne dzięki przeglądom robionym regularnie 2-3 razy w roku. Od czasu do czasu zdarzy się też jakaś przebita opona. Przyznała, że w kasku jeździ tylko wtedy, gdy wymaga tego wybrana trasa. W codziennych dojazdach do pracy zdecydowała się na rower, gdyż jest to odrobina sportu, bo nie ma samochodu, a czas podróży jest porównywalny lub krótszy niż komunikacją miejską. W zimie porzuca jednoślady na rzecz nart biegowych.
Pan Marek z Archiwum BUW w sezonie korzysta z Veturilo, o ile nie idzie na piechotę, bo do BUWu ma około 2 km. Swój rower „odkurza” dopiero w grudniu. Uważa, że dobry (holenderski) rower nie musi być super konserwowany, jest w końcu tylko narzędziem do szybszej podróży z punktu A do punktu B, przy czym dużym plusem jest brak tłumów, co jest charakterystyczne dla komunikacji miejskiej. Na rowerze nie toleruje kasku, używa go natomiast na nartach. Czeka też, aż będzie mógł pojechać (rowerem, a jakżeby inaczej) na łyżwy na Stegny.
Karolina z Oddziału Wydawnictw Ciągłych jeździ do BUWu codziennie od maja do października. Jeździ niemało, bo ma do pracy około 10 kilometrów. Na co dzień wybiera rower miejski, ale w zanadrzu ma też „górala” przeznaczonego na wyprawy w poza miasto. Na decyzję o jeżdżeniu na Dobrą rowerem miała wpływ słaba komunikacja oraz codzienna dawka aktywności fizycznej, niemałe znaczenie ma też droga rowerowa na całej trasie. Jeszcze jeździ bez kasku, co sezon obiecuje sobie to zmienić.
Pan Piotr z Gabinetu Zbiorów Muzycznych ma do BUWu 4,5 km, nie jeździ codziennie, ale udaje mu się rocznie przejechać około 1000 kilometrów. Wybiera rower, bo ma wtedy okazję zażyć trochę ruchu. W lecie rower często przegrywa z pływaniem. Zimą niestety jednoślad „odpoczywa”. Mimo kilku niebezpiecznych sytuacji, Pan Piotr jeździ bez kasku, co przyznaje z niejakim zakłopotaniem.
Agnieszka z Centrum NUKAT przejeżdża do BUWu codziennie 10 km w jedną stronę. Wybiera rower, bo ma okazję pooddychać tzw. świeżym powietrzem (tak, wie, że wdycha też nieco spalin), co rano pozwala się obudzić, a po pracy „przewietrzyć” zgarbiony kręgosłup. Poza tym w mieście nie ma w godzinach szczytu szybszego środka komunikacji niż rower. Od listopada do marca robi sobie przerwę, przesiadając się do komunikacji miejskiej. Nie porzuca wtedy aktywności fizycznej – wędruje z psem, biega i tańczy. Po 15 lat jeżdżenia statystyka przebitych dętek osiągnęła liczbę 3. O ile wymaga tego sytuacja, to jeździ w kasku, no chyba, że jest wściekły upał, to wtedy pozbywa się tego rowerowego nakrycia głowy.
Dla Marcina, pracownika Oddziału Przechowywania Zbiorów (czyli magazynu;)) ta zima będzie już trzecią, którą ma zamiar przejeździć. Do BUWu jeździ dwoma trasami, krótsza ma 6 km i jest wykorzystywana tylko gdy się spieszy, dłuższa wybierana częściej, to 11 km i 21 minut jazdy. Rocznie na liczniku pokazuje się między 4 a 5 tysięcy kilometrów. Rower jest dla Marcina formą treningu, jest szybszy i bardziej ekonomiczny niż samochód czy komunikacja miejska. Ma trzy rowery, z czego na dwóch porusza się na co dzień, a jeden jest pamiątką. W tym roku już sześć razy złapał gumę, ale nie jest to problem, bo zawsze ma ze sobą zestaw naprawczy i przebita dętka jest wymieniana w tempie pit-stopu F1. Jeździ w kasku, co w lato stanowi pewien problem, ale kilka niebezpiecznych sytuacji w każdym sezonie tylko potwierdza słuszność takiego podejścia. Jak nie jednoślad, to pływanie lub… rower stacjonarny 🙂
Inni BUWowscy rowerzyści mogą spodziewać się wywiadów na wiosnę.
Grzegorz Kłębek, Oddział Rozwoju Zasobów Elektronicznych
______________________________
[1] – Wcześniejsze konstrukcje, np. Made’a de Sivrac’a, nie miały możliwości sterowania (skręcania), więc ciężko je uznać za pełnoprawny pojazd.
miałem krótki bo 2,5 miesięczny epizod dojazdów na rowerze. Nakręciłem 2500 kilometrów 😉 ale z tego co wiem jest w BUWie osoba regularnie pokonująca ~40 km dziennie, również przy mniej znośnych temperaturach.
A to ja (autor tekstu) poproszę o namiary na tę osobę. „Napadnę” ją na wiosnę 😉
A propos tego wątku, to czy możliwe by było po przyjeździe na rowerze do BUW skorzystanie z prysznica? Zwłaszcza podczas upałów?
Cóż, redakcja bloga może nie jest najlepszym adresatem tego pytania, ale wie, że prysznice (dla pracowników) na poziomie -1 są i można z nich korzystać.
A czy można zaplanować przyjazd na rowerze do BUW i mieć go gdzie zostawić w miarę bezpiecznie ? Taki holenderski parking dla rowerów ?
Przy BUWie, zarówno od strony ulicy Lipowej, jak i od strony ogrodów BUW jest możliwość pozostawienia rowerów przy klasycznych stojakach rowerowych. Stojaki znajdują się w zasięgu monitoringu, więc odpowiednio przypięty rower będzie bezpieczny.
Od czterech lat przypinam rower (średniej jakości) do ogólnodostępnych stojaków przy obu wejściach do BUW i wciąż go mam 🙂
ekm