Jak ogarnąć wieloryba?
[Wersje tekstu i obrazu w wierszu Juliana Tuwima Pan Maluśkiewicz i Wieloryb]
Jak zwykle szukałam czegoś innego. Nie pamiętam już czego, w każdym razie miało to być coś o rybach. Z dziedziny ichtiologii. I wtedy natknęłam się na książeczkę, której nie poznałam w dzieciństwie, Pan Maluśkiewicz i Wieloryb. Do dziś ukazało się kilkadziesiąt wydań tej książeczki, wliczając wydania zagraniczne. Co mnie w tym temacie zaciekawiło? Oczywiście, dwaj główni bohaterowie i ich edytorska ewolucja w czasie. Albo nie. Ale o tym zaraz.
Bajka Pan Maluśkiewicz i wieloryb po raz pierwszy ujrzała światło dzienne jako wiersz w tygodniku „Gazetka Miki”, w numerze 9 z 1939 roku. Przygody Pana Maluśkiewicza zmieściły się w dwudziestu sześciu czterowierszach, na jednej stronie. Wiersz zilustrował Jan Marcin Szancer. Wybrał tonację brązową. Tekst został otoczony ramką, w której rysownik zawarł cały bagaż Pana Maluśkiewicza (ramka górna i dwie boczne). Dolną część ramki zajmuje (po lewej) sam podróżnik i (po prawej) wieloryb. Pan Maluśkiewicz jest żwawym mężczyzną, w wieku balzakowskim, z podkręconym wąsem, łysawy, w cylindrze i kraciastych spodniach wpuszczonych, według mody, w getry. Jego łódka, z łupiny orzecha, jest rzeczywiście tylko łódką, napędzaną wiosłami. Wieloryb, którego Pan Maluśkiewicz ogląda przez lunetę, jest groźny – szczerzy swoje wielorybie zęby pośród spienionych morskich fal.
Po wojnie, w 1950 roku, wiersz Tuwima ukazuje się jako osobna historia w wydawnictwie „Czytelnik”. Ilustracje, utrzymane tym razem w trzech kolorach: czarnym, zielonym i czerwonym (a raczej czarnym, miętowym i łososiowym) wykonał również Jan Marcin Szancer. Na okładce prawie kwadratowej książeczki (20 x 19 cm) widzimy Pana Maluśkiewicza stylizowanego trochę na Sherlocka Holmesa, w płaszczu 7/8 w kratkę, z wąsem, w otoczeniu sztuk swojego bagażu rozsianych po czubku głowy Wieloryba. Z ilustracji zdobiących dwanaście stron książeczki dowiemy się, że oprócz wąsów Pan Maluśkiewicz zamienił cylinder na kraciastą czapeczkę, którą przykrywa dość bujne faliste włosy z rozdziałkiem. Według wiersza, na łódkę z łupiny orzecha zasztauowane zostały: worek z jedzeniem, namiot, beczka wina, rower, różne narzędzia, gramofon, radio, armata, strzelba, skrzynka nabojów, futro, ubrania, bielizna. W pierwotnej wersji szaty graficznej (czyli tej z 1939 roku), zapewne dla podkreślenia egzotyki podróży, ilustrator dodaje hełm korkowy, kompas, pas z nabojami, siatkę na motyle i koło ratunkowe. W wersji z 1950 roku do bagażu zostaje dodana trąbka i klatka dla ptaków. Także łódeczka przeistacza się w żaglówkę: na maszcie powiewa bandera, a oprócz żagielka mamy też wanty. Wsiadając do łodzi Pan Maluśkiewicz zamienił koszulę i krawat z kołnierzykiem na pasiasty marynarski trykot z krótkim rękawem. Wieloryb pojawia się zrazu jedynie zamarkowany jako czarny pagórek, by zaraz potem zająć sobą całe dwie kartki. I już nie szczerzy groźnie zębów. Raczej sympatycznie się uśmiecha. Historia z 1950 różni się od oryginału drobnymi zmianami w tekście głównym (w większości interpunkcyjnymi) oraz zmienioną ostatnią zwrotką.
(1939)
„Chodzi, nosa zadziera
I wszystkim od tej pory
Przepięknie opowiada,
Jak wygląda wieloryb.”
(1950)
Teraz, gdy kto go zapyta,
Czy widział już wieloryba,
Nosa do góry zadziera
I odpowiada: – No chyba…
Rzeczywiście, ostatnia ilustracja z tego wydania pokazuje, jak Pan Maluśkiewicz, znów elegancko, pod krawatem, odwiesiwszy strój podróżnika na wieszak, występuje na odczycie i opowiada o wielorybie. Tylna okładka ukazuje nam na pożegnanie wielorybią płetwę. Tyle o pierwszym książkowym wydaniu tej zabawnej historyjki.
O dwóch kolejnych wydaniach nie wspomina żaden katalog elektroniczny polskich bibliotek. Wydawnictwo „Czytelnik” nie posiada informacji o wydaniach drugim i trzecim. Jednak musiały/muszą gdzieś być, gdyż w roku 1956, nakładem „Naszej Księgarni”, w serii „Poczytaj mi, mamo”, ukazuje się wydanie czwarte, zilustrowane tym razem przez Bogdana Butenkę. Zmienia się ilość stron – szesnaście – oraz odrobinę format książki: z prawie kwadratu na prostokąt. 17 x 24 centymetry. Ten prosty zabieg drukarski daje więcej miejsca na wieloryba. Na okładce widzimy obu bohaterów: Więcej niż połowę, z lewej strony zajmuje głowa Wieloryba (cała reszta zajmuje tylną okładkę), z prawej zaś widzimy Pana Maluśkiewicza w łupince łodzi, w hełmie korkowym, jak przez lunetę patrzy na wieloryba. Łódź posiada ster, kotwicę, maszt z liliową flagą i wanty. Żagla brak. Wieloryb na okładce jest koloru liliowego, co ładnie kontrastuje z turkusowym morzem i żółtym kadłubem łódki. Ciekawym rozwiązaniem wydawniczym jest umieszczenie na wyklejce zarysu bezmiaru wód morza, tym razem w kolorze ciemnoniebieskim, który ciągnie się aż do karty tytułowej. Na karcie widzimy po raz kolejny Pana Maluśkiewicza w łódce z lunetą. Pierwsze zwrotki tekstu ilustruje postać Pana Maluśkiewicza (będąca chciałoby się powiedzieć kwintesencją wczesnego Butenki :), w korkowym hełmie i kurtce podróżniczej, trzymającego w ręku siatkę na motyle. Butenko rozplanował ilustracje do tekstu tak, że oprócz strony pierwszej i ostatniej każda zajmuje dwie karty. Na kartach widzimy więc kolejno kadłub łódki na drewnianych kozłach, świeżo pomalowany na żółto, w górnej części bagaż Pana Maluśkiewicza, a po prawej stronie jego samego ciosającego wiosła z żółtej zapałki. Zamiast klasycznego roweru mamy bicykl i trzy różnej wielkości walizki ułożone w piramidkę. Co ciekawe, w samej podróży widzimy łódź Pana Maluśkiewicza bez bagażu. Za cały ekwipunek wystarcza mu walcowata torebka, przewieszona przez ramię. Po wylądowaniu „na wyspie” jest jednak rower, armata, beczka i walizka. Zapewne upchnął dobytek pod pokładem. Dalej widzimy Pana Maluśkiewicza w podróży motylem do Gdyni. Kadłub łódki jest podwieszony pod motylem, przez co całość łudząco przypomina balon, a pasażer wykorzystuje czas podróży na polowanie na owady nad przepiękną niebieską łąką. Skrzydła motyla są niebiesko-liliowe. Spotkanie Pana Maluśkiewicza z kapitanem zajmuje kolejne dwie strony, z czego rosła postać kapitana w niebieskim mundurze zajmuje całą lewą stronę obrazka. Na kolejnych dwóch stronach w prawym górnym rogu zaczyna majaczyć ląd, który po przewróceniu strony okaże się wielorybem. Zajmujące obie strony obrazka zwierzę ma w tym wydaniu prawie czterdzieści centymetrów długości! Wieloryb Butenki śpi, nieświadomy, że jedzie po nim człowiek na rowerze, ciągnąć za sobą armatę. Gdy się obudzi na kolejnych kartach, będzie się do Pana Maluśkiewicza uśmiechał. Dumny podróżnik, w tym samym hełmie korkowym i kurtce, ze strzelbą przewieszoną przez ramię i siatką na motyle w ręku, żegna nas stojąc na tle żółto-niebieskiego domku. Tylną wyklejkę zdobi, analogicznie do początku, ciemnoniebieska linia wody. Książeczkę z przygodą Pana Maluśkiewicza w roku 2008 wydało ponownie wydawnictwo Dwie Siostry. Oryginalna kolorystyka posługuje się czterema barwami: fioletową, żółtą, niebieską i zieloną.
O zilustrowanie kolejnego wydania przygody Pana Maluśkiewicza, w roku 1981, „Nasza Księgarnia” poprosiła Mirosława Pokorę. Książeczka ma format regularnego kwadratu (16 x 16 cm) oraz dwadzieścia cztery strony. W tej wersji, na okładce mieniącej się błękitem i butelkową zielenią morskich fal, widzimy obu bohaterów rozmieszczonych po przekątnej: w górnej lewej części płetwa Wieloryba, w dolnej prawej Pan Maluśkiewicz, którego łupina, co prawda wciąż z orzecha, ale staje się powoli porządnym jachtem. Ma bukszpryt, maszt z banderą, dwa żagle i wygląda na jednostkę typu slup. Ciekawe, że bandera powiewa w jedną stronę, a wstążeczki przy marynarskiej czapce Pana Maluśkiewicza w drugą 🙂 . Czepiam się? Ja się nie czepiam, ale dzieci zwracają na to uwagę. Mirosław Pokora przedstawia nam Pana Maluśkiewicza w typie urzędnika: prosty szary garnitur, krawat i kapelusz, na nosie okulary. Bardzo szybko, bo już przy czwartej zwrotce wiersza, nasz bohater zrzuca urzędowy uniform i zakłada strój marynarza. Koszulka w paski jest bez rękawów. Widzimy go też przy pracy nad budową łodzi. Można rzec, w mini-stoczni. Nadbagażu ilustracyjnego Pan Maluśkiewicz nie posiada. Gdy jednak widzimy go na kolejnych stronach, jak w motylim samolocie leci do Gdyni trzymając pod pachą maszt z banderą, wygląda prawie jak żołnierz husarii ruszający do boju. Oprócz stricte ilustracji Mirosław Pokora zdobi karty książki ślicznymi białoniebieskimi ornamentami. Wieloryb, jako wyspa, pojawia się na stronie dwudziestej drugiej i ciągnie się, niczym mityczny lewiatan, przez cztery kolejne strony. Co ciekawe, pod koniec historii, Pan Maluśkiewicz nie zakłada na powrót garnituru, lecz zostaje w swoim marynarskim ubraniu i z nutą nonszalancji pyka z fajeczki białoniebieski dymek. Tak się z nim, według Mirosława Pokory, żegnamy.
Rok 1989 przyniósł zmiany także na rynku wydawniczym i we wczesnych latach 90-tych ubiegłego wieku powstało mnóstwo wydawnictw, z których każde drukowało, co mogło. Poznańskie wydawnictwo „Podsiedlik, Raniowski i Spółka” wydało w 1990 roku „Pana Maluśkiewicza i Wieloryba” z ilustracjami Edyty Ćwiek. Format – klasyczne A5 (21×15 cm), stron 16, wliczając okładki. Zaskakuje kolorystyka, bo w całej książeczce dominuje kolor czerwony i fioletowy. Jest też kilka stron żółtych i niebieskich. Ilustracje zajmują ¾ miejsca na każdej ze stron i są obrazkami wpisanymi właśnie w kolorowe ramki. Tekst podzielono tak, że na każdej stronie znajdują się dwie zwrotki wierszyka. Tytułowych bohaterów widzimy na okładce od razu w całości. Wieloryb jest żółty, ma jasnoturkusowe płetwy i czerwony dziób. Pan Maluśkiewicz jest stylizowany na clowna: szerokie czerwone spodnie, fioletowy frak, czerwona mucha, białe półbuty z fioletowymi noskami. Przez szyję przewieszony ni to szalik, ni to ręcznik. Aha, i typowa dla clowna fryzura, łysinka a z boków rozwiane na wietrze kępki włosów.
Na ilustracjach widzimy kolejno Pana Maluśkiewicza siedzącego na młynku do kawy („Pan Maluśkiewicz był – tyci, tyciuśki jak ziarnko kawy”); z pędzlem w dłoni, malującego obrazek wieloryba, przyczepiony do poprzecznej ławki w łupinie łodzi; na tle zielonego owocu, gdy po drabinie wspina się dzierżąc słój przetworów i wreszcie w załadowanej łodzi, gdzie dumny przywdział hełm korkowy. Łódź ma koło sterowe, maszt z zapałki z reją i zrefowanym żaglem, oraz banderę z literką „M”. Na ładunek składają się: armata, walizka, worek, beczka, gramofon, słoik z przetworami i parasol. Gdy Pan Maluśkiewicz leci do Gdyni, korzysta z motylego samolotu. Motyl – maszyna i pilot w jednym – ma czapkę pilotkę i gogle, szalik w paski i nogi obute we wrotki. Wraz z rozwojem historii dochodzą do głosu inne elementy. Raz widzimy Pana Maluśkiewicza, gdy w czasie długiej podróży drzemie sobie w łódce, oparty o poduszkę, słucha muzyki. Frak zamienił na pasiastą koszulkę, na głowie zawiązał chustkę z czterema węzłami. I zrobił pranie. To jest zdecydowanie nowy element dotychczasowych wyobrażeń o podróży Pana Maluśkiewicza: na jednej z want suszą się dwie skarpetki i czerwone majtki. W każdym razie tak ten kawałek materiału wygląda. Rower, którym podróżnik jeździł po fioletowej „wyspie” jest trzykołowy, a dla zabicia czasu Pan Maluśkiewicz tańczy też twista z babą-rybą. Spotkanie z wielorybem następuje na przedostatniej ilustracji, gdzie wieloryb – fioletowy – zajmuje sobą prawie cały obrazek. Na czubku widzimy przestraszonego Pana Maluśkiewicza, żółty namiot, łódkę i odpływającą babę-rybę. Pana Maluśkiewicza żegnamy, gdy siedzi zamyślony w łazience, na żółtym kubku do mycia zębów, i trzyma w ręku wędkę. Ilustratorka podjęła więc próbę odejścia od poprzednich pomysłów graficznych. Oprócz odważnej, bo zmiennej kolorystyki, oraz całkiem nowej postaci Pana Maluśkiewicza zdefiniowanej przez strój jako naukowiec-entuzjasta (w zabawnym stroju clowna). Autorka ilustracji nie zdecydowała się umieścić wieloryba na więcej niż jednej karcie. Tzn. nie wykorzystała 2 x po 15 cm na zobrazowanie wieloryba. Warto może jeszcze zaznaczyć, że ilustratorka wprowadziła do tekstu dwie dodatkowe „ryby”. Jedna, to już wspomniana wcześniej baba-ryba, z ogromnymi czerwonymi ustami i kolczykiem w uchu, a druga to maleńka niebieska rybka, może nawet raczej maleńki niebieski wieloryb, którego Pan Maluśkiewicz przyczepia do burty swojej łódki jako swego rodzaju nazwę. Czy to dobre rozwiązanie? Owszem, poznajemy małego bohatera jako wesołego i żądnego przygód, ale zamieszanie z rybami nieco zmniejsza efekt tekstowy. W końcu nie wiemy dokładnie, jak wielki był ten wieloryb, którego spotkał Pan Maluśkiewicz. Brakuje także tej tajemniczości, którą zarówno Szancer jak i Pokora uzyskali dzięki zarysowi jedynie wieloryba na okładce książeczki. Książeczka wygrywa zdecydowanie w kategorii dla młodszych dzieci, które lubią, gdy się na obrazku dużo dzieje. A z obrazków zaproponowanych przez Edytę Ćwiek można opowiedzieć przy każdym osobną historię.
Dlaczego całe te wstępy i trud zadany czytelnikowi jakim jest brnięcie przez opisy obrazków? Dochodzę w tym momencie do pytania, jak będzie wyglądało wydanie historii o wielorybie z XXI wieku. Co się w niej zmieni? Pamiętam bowiem jak dziś, kiedy dobre już piętnaście lat temu, od znajomego chłopaczka w wieku podstawówkowym otrzymałam rysunek pt. „Bocian odlatuje do ciepłych krajów”. Rysunek cudny, długopisem, przedstawia bociana w kapeluszu typu panama, w okularach słonecznych na dziobie i – uwaga! – z walizką na kółkach w jednym ze skrzydeł. Tak, tak! Dziecko dwudziestego pierwszego wieku tak postrzega walizkę. Dlaczego więc Pan Maluśkiewicz w wydaniu z 2022 nie miałby mieć walizki na kółkach?
A nie ma? No właśnie, nie ma.
W wydaniu z 2022 roku (wydawnictwo Wilga) ilustracje stworzyła Ania Simeone. Z okładki (15 x 15 cm) uśmiecha się do nas pucołowaty i rumiany jak rolnik (to ze względu na kształt kapelusza) Pan Maluśkiewicz, w koszuli w kratę, muszce w grochy i spodniach na szelkach z podwiniętymi nogawkami. W jednym ręku trzyma koszyk z jedzeniem, a w drugim prostokątną walizkę. Walizka jest staromodna, z uchwytem i okuciami na rogach. Dla przykładu, radio, które Pan Maluśkiewicz wziął ze sobą w 1939, było radiem na lampy i miało osobną antenę. Z kolei radio z 1956, ręką Bohdana Butenki, choć wciąż z osobną anteną, jest już całkiem zgrabnym tranzystorkiem. Po prawej ręce Pana Maluśkiewicza widać kadłub łódki ze zwiniętym czerwonym żaglem, a za plecami wielorybią płetwę.
Na początku historii spotykamy Pana Maluśkiewicza, jak przy stole ze szpulki do nici popija herbatkę z pomarańczowego imbryka. Za bohaterem, na ścianie, wisi zdjęcie szarego wieloryba. Następnie Pan Maluśkiewicz buduje łódkę z czerwonym żaglem, dźwiga cztery zapałczane wiosła oraz pakuje bagaż – wszystko to, co wymienione w tekście, oraz dodatkowo kosz z owocami i wspomniany już imbryk. Na stronie 13 (wliczając okładkę) pojawia się na horyzoncie wyspa, która trzy strony dalej okazuje się być wielorybem. Ania Simeone wykorzystuje całą długość przestrzeni, jaką daje trzydzieści centymetrów, by w chwili spotkania z Panem Maluśkiewiczem pokazać jedynie fragment wieloryba. A dokładnie przednią górną ćwierć. Taki chwyt graficzny należy zaliczyć do udanych. Wyobraźnia małego odbiorcy z pewnością dorysuje pozostałe trzy ćwierci. Całego wieloryba widzimy natomiast w pomniejszeniu jako ilustrację do ostatnich dwóch zwrotek tekstu. Na tylnej okładce wieloryba brak.
Jaki wniosek? Oczywisty. Każdy ilustrator musi się mierzyć z ogromnym (jak wieloryb) zadaniem, by szata graficzna książki współgrała z tekstem. Raczej rozjaśniała niż zaciemniała treści zawarte w tekście. Stawia sobie także zadanie, by jego wersja ilustracji prezentowała czytelnikowi jakąś nowość, czy to w treści czy w formie, w doborze techniki graficznej. A może są jakieś pytania? Tak. Czy ilustrator ma prawo – i na ile – uwspółcześniać treść tekstu? Czy możemy sobie wyobrazić, że Pan Maluśkiewicz, oprócz patefonu i strzelby, będzie miał w ręku smartfona i słuchawki na uszach? I oprócz walizki (na kółkach) torbę z laptopem? Domyślam się, że autorce ilustracji wydania z 2022 chodziło o zapoznanie małych współczesnych czytelników z rzeczywistością całkowicie lub prawie całkowicie im nieznaną, reprezentowaną przez imbryk i walizkę z okuciami. Czy jednak zadaniem ilustratora nie powinna być choć próba połączenia w ilustracji tych dwóch rzeczywistości? Rzeczywistości tekstu i rzeczywistości czytelnika? Podobnie rzecz się ma z tłumaczeniami.
Tylko to już inny wieloryb.
Barbara Chmielewska, Oddział Gromadzenia i Uzupełniania Zbiorów