BuwLOG

Kłopot z Rumunią

Stereotypowe skojarzenia na temat Rumunii jakie są, wiadomo: Cyganie, bieda, samochód Dacia (wykupiony przez Renault), Transylwania, może jeszcze mamałyga i bryndza (dosłownie i w przenośni). Coś jakby europejski Laos ‒ egzotyczne miejsce, które wyrafinowani podróżnicy odwiedzają na rowerach, żeby pisać potem o tym na blogu. Piękna przyroda, ślady dawnej świetności, gościnna ludność w adidasach bez podeszwy.
Ja pojechałam do Rumunii nie dla jej uroków, nie wiódł mnie też zew tajemnicy ‒ pojechałam w odwiedziny. Mój syn zamieszkał w Rumunii idąc za głosem serca ‒ wybranka (też nie z Rumunii) kończy tam studia, poznali się na Erasmusie we Włoszech ‒ międzynarodowe love story. Jako cudzoziemcy powinni pasować do kraju, który ulegał historycznie wpływom rosyjskim, tureckim, francuskim, niemieckim, węgierskim i greckim. Zawsze właśnie tam kończyło się jakieś imperium ‒ osmańskie, bizantyjskie, rzymskie, habsburskie, rosyjskie… ze wszystkim konsekwencjami bycia pograniczem, spośród których najwyraźniejsza jest wieczna niestabilność i kłopoty z tożsamością.

Narożnik ewktownej kamienicy, rozkopany chodnik, fragment jezdni z samochodem.

Timisoara- centrum miasta. Tu się zaczęła rumuńska rewolucja w 1989 roku

Po krótkim pobycie w Timisoarze (jedynym ‒ poza Bukaresztem ‒ rumuńskim mieście, którego nazwę pamiętałam z geografii w podstawówce) wróciłam z tego dziwnego kraju z kompletnym pomieszaniem, jakby Rumunia była odmiennym stanem świadomości, którego nie da się zrozumieć, gdy już ustąpi. Byliśmy tam rodzinnie, a każde z nas przywiozło inne zdjęcia i inne wspomnienia. Jedni widzieli „Mały Wiedeń”, drudzy Alternatywy 4. Jedni secesję, drudzy zamek grozy z horroru. Jedni najlepszą restaurację z zapisami na stolik koniecznymi pół roku wcześniej, drudzy kable wiszące i ciągnące się wszędzie, jak ludożercze liany.

Obdrapana kamienica z kłębowiskiem kabli zwisającym ze ściany.

„Atrybuty miasta: czarne kłęby przewodów na słupach jak gniazda porzucone przez ptaki”- Małgorzata Rejmer o Bukareszcie w Bukareszt. Kurz i krew

Mój syn zachwycał się klasycznymi wielkimi jasnymi placami, okazałą synagogą, mnie zadziwiały wyklejone kolorowymi szkiełkami budowle jak z wioski Smerfów. W Timisoarze piłam najbardziej ohydną wodę z kranu i wdychałam najczystsze miejskie powietrze. Widziałam wszędzie ludzi ubranych jak statyści z filmu z lat 60., ale nigdy nie czułam w tłumie takiego zapachu czystości… Mijałam cudne habsburskie pałacyki otoczone zwałami plastikowych butelek i bambusowym gajem.

Słoneczny deptak, gołębie, ludzie, latarnie i kamienice.

„Mały Wiedeń” czyli turystyczna Timisoara, Plac Zwycięstwa (zdj. cc shutterstock)

Kupowałam uliczne jedzenie od pań obrażonych jak rasowe bufetowe z najgłębszego peerelu i wodę w sklepie pełnym polskich towarów, wielce przez miejscowych cenionych. Jednym słowem odbywałam podróż zarazem w czasie i przestrzeni, i to do równoległego wymiaru. Do alternatywnej rzeczywistości, w której dopiero co skończył się komunizm (z gospodarką opartą na stali w kraju, który jej nie ma i musi eksportować) i wszechwładny Securitas; w której jest już McDonald’s, ale dopiero tworzy się nowoczesne obywatelskie społeczeństwo.
Cóż, ostatnie dobre czasy ten kraj miał na przełomie XIX i XX w., kiedy przez 48 lat panował Karol I, mądry król z dynastii Hohenzollernów-Sigmaringenów. Choć, jak uważają niektórzy Rumuni, całkiem dobrym władcą był też Vlad Tepes, którego uzurpator Stoker upamiętnił „Draculą”. Vlad, sadysta i zwyrodnialec, trzymał Wołoszczyznę żelazną ręką, odparł Turków i zapewnił poddanym porządek i dobrobyt. W rehabilitacji księcia Vlada widać wschodnią tęsknotę do mocnego władcy…

Na pierwszym planie ciemne sylwetki drzew oświetlone latarniami, za nimi bryła soboru na tle nocnego nieba.

Sobór Trzech Świętych Hierarchów w Timisoarze. W mieście są też katedry i piękna synagoga.

Ponieważ zaś jak wiadomo literatura najlepiej tłumaczy życie zaczęłam zgłębiać tematy rumuńskie. Pierwsze książkowe sondaże odpowiadały stereotypom ‒ Drakula, Cyganie, piękne góry, wąsaci gospodarze hojnie leją palinkę, Nicolae i Elena Ceaușescu mają zawsze świeże kwiaty na grobie. W końcu trafiłam na książkę, dzięki której ZROZUMIAŁAM. Napisał ją rumuński profesor historii Lucian Boia. Ma znamienny tytuł Dlaczego Rumunia jest inna ? (BUW wolny dostęp DR217 .B63165 2016). Czyli oni sami to widzą!
Rumunia jest inna, ponieważ nie wie, jaka miałaby być. Czy jest dziecięciem Rzymu, czy Dacji? Czy jest gorsza od wszystkich krajów (bo średniowiecze zaczęło się u nich w XIV w., kiedy gdzie indziej się kończyło i do dziś nie nadrobili opóźnienia), czy lepsza (bo Rumuni we własnym mniemaniu są najbardziej w Europie inteligentni i uduchowieni)? Wielkie krainy Wołoszczyzna, Mołdawia i Siedmiogród zlepione dopiero w XX w. są każde z innej parafii ‒ bałkańskiej, wschodniej i środkowoeuropejskiej. Rumunia zamieszkana, podbijana, tworzona, kierowana, inspirowana przez cudzoziemców ma do nich stosunek „udramatyzowany” ‒ podziw lub wrogość. Wrogość zwłaszcza wobec „cudzoziemców wewnętrznych” ‒ Cyganów, których Rumuni jawnie nie cierpią i których się boją. Jaką ironią losu jest utożsamianie m.in. w Polsce tej nacji z całym narodem rumuńskim! Czy ma być więc proeuropejska, czy nacjonalistyczna? Czy ma być turystyczna, czy hermetyczna?

Kamienista dolina z serpentyną szosy.

Najpiękniejsza droga świata (według prowadzących Top Gear) – Transfagarasan. Około 150 kilometrów „szaleństwa Ceaușescu (zdj. cc wikipedia).

Kraj się wyludnia, wskaźnik śmiertelności niemowląt jest jak przed wojną. Dorośli wyjeżdżają ‒ do pracy, najchętniej do Hiszpanii i Włoch (być może dlatego, że dużo rozumieją z włoskiego ‒ rumuński dziedziczy wiele ze starożytnej ludowej łaciny). Wyjaśnia to, czemu te zniszczone, niegdyś piękne ulice są takie puste, czemu ledwie jeden na trzy domy ma podniesione rolety…
Rumunia jest zagadkowa. Ma nieodgadnioną przyszłość i nieuporządkowaną przeszłość. Nie tylko trudną i niezrozumiałą ‒ pochodzi z niej przecież ikoniczna gimnastyczka Nadia Comaneci, w której kochał się cały blok wschodni oraz przebój „Dragosta din tei” (numa numa nej…), który wszyscy nuciliśmy na początku tego wieku. Tam się urodzili Mircea Eliade i Tristan Tzara, twórca dadaistycznych manifestów, piszący (o twórczej wolności, ale jakby o swoim kraju) „…krzyk rozdrażnionych barw, przenikanie się sprzeczności i wszelkich przeciwieństw, groteski, niekonsekwencji: Życie”. Jaka więc jest? A może każdy ma swoja Rumunię?

Tekst i foto: Joanna Wichowska, Oddział Promocji, Wystaw i Współpracy

1 comment for “Kłopot z Rumunią

  1. BCH
    25 marca 2019 at 09:29

    O, nowe pióro na blogu! I od razu tak ciekawie! Dużo Rumunów jest też w Portugalii, języki bardzo podobne. Prowadzą zakłady fryzjerskie i salony piękności 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.